środa, 6 czerwca 2012

Brodnica i okolice....

   Właśnie wróciłem z popołudniowej gonitwy z Czesławem. Jest noc, dookoła cisza, głowa pełna wrażeń, więc chyba najlepsza pora, by napisać kilka słów o tym naszym dzisiejszym hałasowaniu.
   Dziś byłem ostatni dzień w pracy i na dokładkę udało się wyjść wcześniej. Wobec tego już koło południa siedziałem w domu przygotowując klamoty, siebie i humor na popołudnie, które nie było jeszcze do końca zaplanowane. Jako, że Strużal zarósł i gospodarzowi jakoś nie spieszy się do koszenia planowałem oblatać świeżo odkrytą łąkę kilka kilometrów dalej. Gdyby wszystko ładnie zadziałało chciałem do tego polecieć w okolice Torunia, by oblatać kolejny z zamków w okolicy. Wybór padł na Zamek Bierzgłowski.
   Plany mają to do siebie, że czasami zmieniają się bardzo dynamicznie. Gdy już się powoli pakowałem do Cytrusia zadzwonił Czesław i zaprosił na latanie u siebie, w Wałyczyku. Cóż, szybka kalkulacja, decyzja i po jakimś czasie mknąłem na stację, a potem w stronę Wąbrzeźna, by polatać "w parze" ze znajomym, z którym zawsze wszystko fajnie wychodzi. Poza tym Wałyczyk świetną "bazą wypadową" jest i kropka.
   Na miejscu byłem pierwszy, wyszpeiłem się, zatankowałem "pod korek" i gdy przyjechał Czesław poczęliśmy przygotowywać się do startu. Wiatru nie było w ogóle i jedyne "pomoce" to podmuchy zanikającej powoli termiki. Wobec takich warunków po podpięciu się do skrzydła trzeba było chwilkę wyczekać na dogodny moment. W końcu przyszedł, postawienie glajta, bieg ile siły w girach, gaz, zaciągnięcie i po chwili już leciałem. W powietrzu spokój, baja i w ogóle "superwarun".
   Czesław odpalił chwilkę po mnie i po może dziesięciu minutach pędziliśmy już "parą" w stronę Brodnicy. Kiedyś już rozmawialiśmy o przelocie w tamten rejon, to niecałe trzydzieści kilometrów, zamek też jest, więc oczywistym było, że zamiast kręcić się po najbliższej okolicy trzeba się wybrać na wycieczkę.



   We dwóch fajnie się leciało. W powietrzu jak już wspominałem było spokojnie i właściwie jedynie mógłbym się przyczepić do prędkości Burana i nieco zbyt zachmurzonego nieba. Pogody się nie wybiera i się o niej nie decyduje, jednak prędkość Burka, to sprawa, która coraz bardziej mnie zaczyna denerwować. Póki latam sam lub z kimś na wolniejszym skrzydle nie ma większego problemu. Jednak, gdy obok siebie mam kolegów na skrzydłach samostatecznych innych producentów Buran tak wychwalany zmienia się w poczciwego żółwia.
   Jako skrzydło jest wyraźnie wolniejszy od Synthezisa, Nucleona, Revo2, Fusiona i innych takich glajtów. Ładnie wstaje, ładnie ląduje, jednak gdy ja odpuszczam trymery na maxa, koledzy je zaciągają i jeszcze muszą kombinować, bym nie był za bardzo z tyłu. Ta mułowatość Burana jednak czasami obraca się w pozytywną rzecz - mogłem do woli nasycić się widokiem Cześkowej trajki i Syntezy w moich ulubionych kolorach. Kto uwielbia paralotniarstwo, wie jak działa taki widok. Mordka się uśmiecha, oczy chłoną, a mózg stara się rejestrować ile wlezie.



   Brodnica jest przepięknie "wciśnięta" pomiędzy całą masę jezior, jeziorek i lasów. Na dodatek przepływa przez nią Drwęca, co zebrane wszystko razem sprawia, że miasto i okolica są mega malownicze. Zwłaszcza z pewnej wysokości. W tym miasteczku ostatni raz byłem całe wieki temu i teraz będąc "nad" mocno się zdziwiłem tym, jak z małej szarej mieściny jak ją pamiętałem, przeobraziła się w całkiem przyjemne niewielkie miasteczko. Ładna zadbana starówka, dosyć fajne drogi i wyraźny rozwój. Polataliśmy, pokręciliśmy się, popstrykaliśmy zdjęcia i gdy w pełni zostaliśmy nasyceni tymi fajowymi widokami zapadła decyzja o powrocie.








   Droga powrotna to już zupełna "bajunia". Zero wiatru, zero atrakcji pogodowych, wysokość trzydziestu/czterdziestu metrów nad polami i nawet wspólny lot z wysoko kręcącą się nad nami motolotnią. Totalny czad i super widoki. Im bliżej Wałyczyka tym lecieliśmy niżej i na kilka kilometrów od "gniazda" Czesław wcielił się w rolę przewodnika i pokazał kilka atrakcji "swoich rewirów". Jedna z nich to wspaniały nieco podniszczony wiatrak zagubiony gdzieś pośród pól i wsi, druga to dosyć duży obszar bez jakichkolwiek drutów, linii elektrycznych i zabudowań. Taki rejon wręcz wymarzony do kosiaczenia, co też skwapliwie wykorzystaliśmy. Grzechem po prostu byłoby tak nie polatać w takich fajnych warunkach. Fajne, porządne, techniczne latanie, gdzie pędząc "czterdziestką" zboże można rozgarniać stopą, krzaczki omija się "na wyciągnięcie ręki", a drzewa po prostu bierze się z boku. Super sprawa.....


   Wylądowaliśmy po prawie dwóch i pół godzinie latania. Samo lądowanie bez jakichkolwiek problemów - z pierwszego podejścia, bez wiatru, technicznie, by po stosownym wytrzymaniu delikatnie przyziemić. Przyzwyczaiłem się przez ostatnie tygodnie do jakichś niewielkich zarośniętych trawników, gdzie trzeba się czasami zdrowo nakombinować, by dobrze, bezpiecznie wylądować. Wałyczyk pod tym względem jest idealny. Duża, obszerna, wspaniale utrzymana łąka, zdolna przyjąć samolot lub motolotnię.
   Gdy już się poskładaliśmy Wałyczyk pokazał jeszcze jedno swoje atrakcyjne oblicze - zostaliśmy zaproszeni przez gospodarza terenu na "polotową tradycyjną kawę/herbatę" i rzecz jasna pogaduchy. Co ja będę pisał - IDEALNE miejsce z najlepszą chyba możliwą atmosferą do latania. Świetna łąka, serdeczni gościnni gospodarze, wspaniałe towarzystwo i piękna malownicza okolica sprawiły, że ta "miejscówka" na stałe zagości już w repertuarze naszych lotów......
   PS. Wcześniej chciałem lecieć nad Zamek Bierzgłowski. Dzięki Czesławowi oblataliśmy Brodnicę gdzie też jest zamek. Zatem kolejny zamek "zaliczony", tyle, że inny niż chciałem jeszcze kilka godzin temu...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz