czwartek, 24 marca 2016

aeroklub działa....

   Toruńskie lotnisko w naszym środowisku ma opinię niezbyt przyjaznego paralotniarzom. Jednak za każdym razem gdy tu jestem nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nie jest aż tak źle jak mogłoby się wydawać. Dziś po raz kolejny toruński aeroklub zadziałał wyśmienicie i pomimo lekkiej wieczornej mżawki, latających tuż obok motolotni, śmigłowca i samolotów wszystko zagrało bardzo dobrze.
   Plany na latanie były dość ambitne, jednak w pewnym momencie trzeba było nieco je zrewidować. Najpierw porywisty wiatr przytrzymał nas na ziemi skutecznie opóźniając pierwszy lot dla rozprostowania kończyn, a gdy już polecieliśmy pohałasować dłużej trzeba było dość szybko wrócić i lądować w obliczu zbliżającej się do lotniska mżawki. Niemniej wszystko wyszło bardzo fajnie i po raz kolejny dane było poczuć tą przeogromną frajdę z unoszenia się w przestrzeni, a do ogólnego nalotu można spokojnie dopisać jakąś sensowną wartość i wrzucić na bloga kilka zdjęć z tego jakże udanego latania.









Dromadery już są.....

   Dziś na toruńskie lotnisko zawitały dwa Dromadery obwieszczając rykiem silników wiosenne dyżury pożarowe.....

 

środa, 16 marca 2016

   Jadąc na łąkę nie spodziewałem się najmniejszych komplikacji. Pogoda jak drut, urlop, nastawienie konkretne, sprzęt jak malowanie i ogólnie wszystko git. Niestety po przyjeździe na zwykłe miejsce nic już nie było tak fajne. Łąka tak dobrze znana, oblatana i wykorzystywana od lat została brutalnie zaorana i nie było innej rady, jak szybkie ogarnięcie tematu kolejnej dobrej miejscówki. Całe szczęście było jedno takie miejsce obarczone sporą ilością wad, jednak nie na tyle obciążone, by się nie dało. Pruje zatem TAM. Formalna zgoda właścicieli jest od dawna więc nie ma żadnych problemów. Wbijam się na miejsce, trawa maleńka, niezbyt równo, kilka wertepów i totalne zero wiatru co skutkuje podmuchami z każdej możliwej strony.
   Podczas rozkładania klamotów kombinuje jak wystartować i gdzie w końcu polecieć. Przez zmianę lokacji wystarczająco jestem wybity z normalnego rytmu tym bardziej, że nowe miejsce do najprostszych nie należy. Drzewa, budynki, niewielka szerokość, nierówności i krowie placki..
   Pojawia się też właściciel łąki, co chwilkę zagadując o różne szczegóły tak jakbyśmy jeszcze nigdy o tym nie rozmawiali. Fakt, że może nie pamiętać, bo ostatni raz byłem w tym miejscu dobre dwa lata temu. Prócz tej chwili rozmowy ze wspomnianego rytmu wybijają mnie kolejne sprawy. Trzy sprawy dokładniej w postaci dwóch małych dziewczynek z przyjaźnie merdającym ogonem psiakiem. Niby nic, w końcu dzieciaki są ciekawe, ale coraz trudniej się skupiam odpowiadając na pytania, odganiając pieska wyraźnie chcącego nasikać na trajkę i dzieciaki łapiące za skrzydło by sprawdzić jak toto szeleści. 
   W końcu jakoś całe towarzystwo się uspokoiło, pies na nic nie nasikał, dzieciaki tez gdzieś polazły i miałem wreszcie chwile dla siebie. Siadam, grzeje i czekam na właściwy moment kiedy rękaw odwróci się w moją stronę. Czekam i wciąż kręci jak sobie chce, powoli mnie krew zalewa, no bo ile można jeszcze? W końcu jest moment gdy pojawia się cisza. Gaz, lekkie wahadło, kontra, wyrównanie i jeszcze więcej gazu. Lecę w prawym skręcie. Łeb do góry, odpuszczam gaz i widać winowajcę. Lekki supełek w tylnym rzędzie powoduje zakręt. Próba wytrzepania niewiele daje i po dwóch kręgach podchodzę do lądowania bez żadnego problemu. 
   Tym razem o wiele bardziej drobiazgowa kontrola i znów jestem gotów. Znów siedzę i znów czekam na odpowiedni kierunek. Drugi start odwlekam w czasie bo po kilku minutach siedzenia i czekania na rękaw mam dość. Wysiadam, przestawiam się na inny kierunek, siadam i znów czekam na odpowiedni moment. Tym razem jestem ustawiony „w poprzek” łąki co znaczy, że do startu musi wystarczyć dobre kilkanaście metrów. W końcu odpalam, nie tak stabilnie jakbym chciał, ale nie tak źle by przerywać. Poza tym już mam dosyć bycia na ziemi i chcę wreszcie polecieć w świętym spokoju zostawić tą całą kołomyje na ziemi.
   Niemniej, w końcu pruje wiosenne powietrze do woli i mogę do woli gapić się na świat z innej perspektywy. Trochę hałasuję po najbliższej okolicy i ostatecznie grzeję w stronę Chełmna. 
   Czuć wiosnę, powietrze jest jeszcze zimne, ziemia wygląda na surową, ale co jakiś czas podnosi mnie wczesna wiosenna termika. Pojawiły się tez pierwsze bociany, lata jakaś Cessna z Watorowa i już nad Chełmnem widzę w oddali wojskowego Herkulesa. Na zegarze trzynasta więc ruch w powietrzu jest zrozumiały i nikogo nie dziwi. Radio na pokładzie, FIS wie i mogę tu się kręcić do woli.



   Lądowanie jestem zmuszony robić na raty. Gdy wróciłem, łąkę we władanie obrały wspomniane na początku dzieciaki. Bez opieki śmigały „w ta i we wta” po całej łące i nie było rady, jak tylko wyczekać na dogodny moment by nikomu nic się nie stało. Problem z nimi był taki, że gdy wypatrzyły jak się zniżam wybiegały w miejsce akurat wybrane do lądowania. Tak jakby celowały specjalnie. W końcu chyba się znudziły, bo jakimś cudem udało mi się je zmylić i wylądować, przejechać przez dwa krowie placki by ostatecznie zatrzymać się na samym skraju łąki. 
   Lądowanie było udane, choć dopiero po chwili, gdy obskoczyła mnie ta mała szarańcza w postaci małych dziewczynek dotarło do mnie jak wiele zagrożeń niosą ze sobą maluchy zostawione samym sobie.
   By w spokoju poskładać sprzęt użyłem fortelu w postaci dwóch paczek żelków, które skutecznie pochłonęły uwagę dzieciarni. Miśki Harribo jak się okazało czynią cuda i są wielce przydatne podczas latania, nie tylko by nimi ciepnąć z nieba…..

sobota, 12 marca 2016

Coroczna pomoc dla Rafała.

   Rafał Pasiński to jeden z lokalnych pilotów, który kilka lat temu nieszczęśliwie wpadł na druty w efekcie czego stracił dłoń. Każdy chętny może go wspomóc dobrowolną wpłatą lub przekazaniem 1% swoich podatków. Więcej na stronie www.rafalpasinski.pl i na poniższym filmie :