czwartek, 30 października 2014

jesień wygrała znów....

   Dziś znów miał być "ten dzień", znów miało być cacy, znów fajnie, znów ambitny plan na trzy godziny w powietrzu i jakiś sensowny trójkąt. I niestety jesienna aura znów wygrała. Może tylko z tym wyjątkiem, że i mnie tym razem udało się zapunktować.
   Dzień pogodowo był bardzo podobny do minionej niedzieli. Wilgotny, zamglony ze słabawym wiatrem i całkiem dobrą prognozą zmuszającą do optymizmu wraz z kolejnymi godzinami. Melduję się zatem na łące, rozkładam klamoty i wreszcie startuję. Jest mgliście, wilgotno i ogólnie nieciekawie. Ale w końcu lecę i to się liczy. A mgłę olewam zupełnie, nie jest tak źle jak się wydaje i jak mówią prognozy w końcu ma się przejaśniać.




   Zgodnie z planem lotu pruję pod wiatr kosiacząc, co jakiś czas przeskakując druty, drzewa i inne takie naziemne przeszkody. Teren znany, w końcu to najbliższe podwórko, więc wiadomo dokładnie gdzie co jest. Dopiero w okolicy Głuchowa i tamtejszych wiatraków wchodzę w zakres 50-100 metrów. I właściwie w tym samym rejonie pogoda diametralnie się zmienia. Wiatraki znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a wokół wyraźnie czuć wilgoć włażącą w każdy zakamarek. Lecę jeszcze kawałek schodząc niżej ale tam jest tak samo. 


   Pozostało jedno jedyne rozsądne wyjście - olać dalszy lot i czym prędzej czmychnąć "do siebie", wylądować i w ekspresowym tempie zwinąć klamoty do samochodu. Takie warunki nie są ani przyjemne, ani zdrowe i widać wyraźnie, że prognoza znów sprawiła mi psikusa....


   Wylądowałem w ostatniej chwili. Gdy Buran wylądował w aucie po szybie zaczęło lekko kropić mżawką dokładnie taką samą, jak kilka dni wcześniej. Rękaw, który zwinąłem na końcu zmókł zupełnie i miast wesoło furczeć na wietrze przypominał raczej zmokłą starą ścierę. Jesień wygrała znów i z całego planu powisiałem jedynie pół godziny. Dobre i to.....

niedziela, 26 października 2014

jesienna aura wygrywa....

   Dziś miał być "ten dzień". W końcu wyczekiwane wolny weekend z zapowiedzią całkiem dobrych warunków do pohałasowania nad okolicznymi łąkami. Od rana totalny spręż, pełna gotowość i koszmarnie duże ciśnienie na latanie. Poranne prognozy zapowiadają lekki wiatr i zachmurzenie. Możliwe zamglenia i zero opadów. Taki jesienny standard akuratny do wietrzenia się.
   Od rana snuję się po domu jak w amoku i gdy w końcu docieram na łąkę już czuję się jakbym leciał. Napęd z wozu, ostatnie kontrole, grzeję go konkretnie i gdy zabieram się za wypakowywanie glajta na gębę lecą pierwsze kropelki wilgotnej mgły przechodzącej w lekką mżawkę. Przeklinam na końcu języka, Buran nawet nie wyciągnięty z szybkopaka wraca do samochodu, osłaniam jak mogę napęd i chowam go pod klapę z jedynym rozsądnym pomysłem w tej sytuacji - klapnąć na siedzeniu i czekać aż to cholerstwo przejdzie. Siedzę i siedzę, mija godzina i na szybie wciąż kropli. W końcu mam dosyć takiego kiblowania, widać nie ten dzień, nie wstrzeliłem się w aurę i trzeba trochę poćwiczyć cierpliwość. Ostatecznie odpuszczam wracając do domu jak pies z podkulonym ogonem, zlany, zrezygnowany i z jeszcze większym ciśnieniem na odkucie się przy pierwszej lepszej okazji. Nie będzie teraz zbyt łatwo zgrać roboty z dobrą pogodą ale może jakoś się uda.....

wtorek, 21 października 2014

jesienne Vario już jest...

   Tradycyjnie już gdy tylko nowy numer Vario pojawił się w skrzynce trzeba o nim strzelić kilka słów. Nie będę się tym razem rozwodził - Vario nr.13 jakoś tak nie przypadło mi do gustu. Wiadomo, każdy ma jakieś tam swoje oczekiwania i ten numer niestety przeczytany został zbyt szybko nie zostawiając wyraźnego śladu w natłoku informacji wszelakich. Jakoś tak przeleciałem przez zawartość z prędkością dobrego karabinu maszynowego i jeszcze tego samego dnia wywaliłem do sterty prasy już przeczytanej. Może gdybym bardziej lubił latanie swobodne jakoś spojrzałbym milszym wzrokiem, nie wiem, nie znam się, jestem do bólu subiektywny, ale tak to widzę na dziś. Hołewer, Vario dotarło, zostało przeczytane, wylądowało na półce i choć nie spowodowało burzy to wciąż będę polecał ten magazyn każdemu, kto ma z naszym sposobem latania coś tam wspólnego. Choćby tylko dlatego, że to jedyna tradycyjna prasa paralotniowa w tym kraju.....

niedziela, 12 października 2014

szaro buro...

   Tegoroczna jesień pogodowo jest super. Zdarzają się jednak też dni szare z niskimi chmurami, takie nieco wilgotnawe i ogólnie nieciekawe. Latać jednak się chce i trzeba korzystać ile wlezie. Własnie w jeden z takich dni wybraliśmy się we dwóch w małą wycieczkę do Wałyczyka.
   Całe popołudnie można zmieścić w kilku słowach - polecieliśmy, wylądowaliśmy, pogadaliśmy, odpaliliśmy i wróciliśmy. Żadnych wodotrysków, żadnej gęsiej skórki, ot wycieczka i wszystkiego nieco ponad półtorej godziny latania. No i zaliczona cała masa typowo jesiennych widoków ;)








sobota, 4 października 2014

no w końcu...

   Ostatnie dni wybitnie nie sprzyjały i ciągle coś było nie halo - a to brak czasu, a to jakaś grypa, a to opady i furt coś cholera sprawiało, że latać po prostu nie było kiedy. Przysłowiowym gwoździem do paralotniowej trumny był czwartkowy widok dwóch znajomych skrzydeł lecących w stronę nowego mostu drogowego w Toruniu. Kosmicznie dużo dałbym żeby być tam gdzieś koło nich, ale nie niestety nie było nawet w teorii takiej opcji. Trudno, nerw gdzieś tam trzeba było odłożyć i odkuć się przy pierwszej lepszej okazji.
   Już następnego dnia odkułem się z nawiązką fajnym ponad dwu godzinnym lotem . Tak konkretnie i porządnie - wszystkie poplątane dotychczas sprawy jakoś splotły się w wolne popołudnie i można było pierzchnąć na łąkę i pobyć w błękitnym, wyżowym niebie. Wiadomo, że gdy jakiś czas się nie lata to człowiek ma nieco obaw. Jednak solówka zagdakała od pierwszego szarpnięcia, bezwietrzne warunki z podmuchami z kierunków różnorakich też nie przeszkodziły i może w pół godzinki od przyjazdu leciałem. Nawet nie chcę wnikać jak wiele daje taka chwila. Wszystko co męczyło ostatnio przestało się liczyć, a w to miejsce wszedł tak kompletny spokój, że najlepiej w ogóle by nie lądować. Dał mi w kość ten okres bez latania konkretnie.
   Nie ma się co rozpisywać jednak, tylko wspomnieć coś o samym locie. Startowałem właściwie bez konkretnego planu. Ot pokręcić się po okolicy, poszwendać po sąsiadach i po prostu się konkretnie przewietrzyć. Wyszło tego wszystkiego ponad siedemdziesiąt kilometrów i trochę zdjęć zapychających w zastraszającym tempie dysk komputera. Najpierw Chełmża, potem sąsiedzi z Mikrolotu, wszelkie okoliczne łąki, kilka kilometrów wzdłuż A1, krótkie hałasowanie nad Lisewem i powrót nad łąkę. Do tego kilka spiral, nieco niskiego latania tuż nad polnymi drogami i ustawiczne chłonięcie widoków tak bardzo innych od tego co daje spojrzenie z nieco większej wysokości.....