Na miejscu melduje się nieco przed czternastą, szybka kawa, ogarnięcie hektarów pięknych łąk na wszystkie kierunki i właściwie bez tracenia czasu rozkładam sprzęt. W końcu po to przyjechałem :) W międzyczasie zjeżdżają się ludzie i gdy samotnie idę w powietrze, na ziemi jest już z dziesięciu pilotów. Jakoś się nie kwapią do startów - chyba nieco obawiają się wiosennej termiki i bujania z tym związanego. Ląduję po kilkunastu minutach i gdy wiadomo, że w powietrzu jest dobrze zaczynają się brać do klamotów.
Tankowanie i kolejny gładki start. Reszta też startuje i coraz nas więcej nad łąką. Do tego typowa paplanina radiowa typowa większym skupiskom pepegantów, ktoś tam sprawdza radio, ktoś uparcie pyta o termę i siłę wiatru, ktoś podpowiada innemu jak startować i po pewnym czasie postanawiam się wyłączyć, wyciszyć i odlecieć kawałek pobyć nieco sam na sam z wymarzonymi wręcz warunkami do latania napędowego.
Minęło pół godziny i jakoś nikt nie rzucił pomysłu na lot "gdzieś". Dobra, zatem puszczę się samopas na wycieczkę po okolicy bo takie kręcenie się w pobliżu łąki nie dość że nudne, to pewnie męczące dla ludzi na ziemi. Pędzę do Złotnik Kujawskich, tam zwrotka i przez Rojewo prawie do Gniewkowa, kolejny zwrot i okrężny powrót nad łąkę. Wszystko razem nieco ponad godzinka drogi.
Nad łąką ruch jak w ulu. Kilku lata w koło komina, ktoś startuje, ktoś ląduje i ogólnie "się dzieje", jednak nie jest wcale tak gęsto, jak się wydaje. Schodzę płaską spiralą, przed lądowaniem bawię się w konwojery i po kilku podejściach ostatecznie ląduję. Na liczniku prawie dwie godziny w powietrzu, na zegarku nieco po piątej. Jest nieźle. Po lataniu jeszcze paraognisko, suto zastawiony stół i pogaduchy. Luksus i dobra atmosfera kończąca udany lotny dzień. Na sam koniec sześćdziesiąt kilometrów w aucie i jestem w domu. Uff.