poniedziałek, 6 grudnia 2010

Mikołajki'10

   Dziś są Mikołajki - czyli wyciągnięty z tradycji katolickiej dzień w którym można sobie nieco zimową aurę rozświetlić drobiazgami prezentowymi i drobnym przedsmakiem "świąt". Niespodzianki są; drobne i grubsze, kolorowe i wesołe, słowem FRAJDA, że aż się gęba śmieje. Radość i szczęście także są, więc jest super:)


Zimowo.....


   Z lekkim opóźnieniem meldujemy się z pierwszym tak naprawdę zimowym wpisem. Opóźnienie to wzięło się z natłoku spraw ważnych ostatnio oraz z pogody. W ostatnim tygodniu konkretnie przymroziło i pojawiły się pierwsze poważniejsze opady śniegu. W czwartek tak sypnęło, że drogowcy niestety znowu mogli się wykazać brakiem jakichkolwiek kompetencji. Zima znowu "ich" zaskoczyła. Tak bywa - jesteśmy do tego przecież przyzwyczajani od lat.
   Zima przysypała także i nas - Sosna od czwartku ma problemy z dodarciem do pracy, ja zmuszony jestem jeździć wolniej i co jakiś czas kontrolować poślizgi. Niby fajnie - zima, biało a jednak wyczerpuje. Po powrocie do domu nie chce się ślęczeć nad komputerem, więc dziś przyszedł czas na nadrobienie tych kilku stuknięć w klawiaturę.


   Czwartek, jak wspominałem zasypał śniegiem całą okolicę. Zima zaskoczyła drogowców, pekaesy i w ogóle sparaliżowała mocno ruch czegokolwiek na drogach. My popołudnie spędziliśmy bardzo zimowo robiąc ciastka i pierniki. I tym razem wyszło wszystko tak jak powinno. Nie chcę się chwalić, ale wreszcie coroczne zimowe drobne wypieki wyszły tak, jak chcieliśmy i do czego dążyliśmy. Więc czwartek był fajny - zimowa zima i udane zimowe działania. Wspólne kuchenne rekreacje pośród zapachów miodu, orzechów, cynamonu i pomarańczy......
   Piątek i sobota to dwa dni, które zleciały na jeżdżeniu "tu i tam" i właściwie były bardzo "w biegu"; nie ma co tam szczególnie o tym pisać, bo nie miejsce tu na pisanie o bezmyślnym i wkurzającym miejscu, które można streścić w jednym słowie "praca". Dosyć - nie tu i nie o tym. Może kiedyś machnę cały wpis mówiący o tym, jak czasami mnie niektóre rzeczy wkurzają ale póki co to nie teraz....
Niedziela to dzień "bydgoski" - zakupowo rodzinny.  Wybraliśmy się z rana poszaleć po sklepach i niestety zaczęliśmy od Focus'a. Dokładnie należy napisać, że było to szaleństwo. Masa ludzi z rozpalonymi oczami wykazującymi bezdenną głupotę i totalny brak opanowania. roztrzęsione ręce i szalone gęby. Masakra - tłum falujących ludzi, nie wiedzących w dużej części czego chcą i po co tu przyszli. I my "dwa małe żuczki" w tym stadzie krążące po sklepach i próbujące odnaleźć coś, co będzie nam odpowiadało. Kilka rzeczy ciekawszych odnaleźliśmy, kilka nie, ale ogólnie jakoś wytrwaliśmy. Za to sytuacja z Home&You totalnie sprawiła, że mieliśmy wszystkiego dosyć, że wszystko już było nie halo i w ogóle rzygać się chciało Focusem, Bydgoszczą i ludźmi. Próbowano nam wcisnąć po chamsku w debilny sposób poduszki - poszewki z wypełnieniem. Trzy kasjerki, które nie były w stanie skasować więcej niż jednego klienta, burdel i brak sensownych informacji owocowały naciąganiem ludzi. My jednak uratowaliśmy się z tej matni. Podniesione ciśnienie, wkurw i ogólna żenada - to wszystko cechuje ten sklepik. Brrrrrr.

   Potem zasunęliśmy na pyszny niedzielny rodzinny obiad który składał się z pizzy z domowego wypieku. tzn nie jakaś tam mrożonka czy masówka jak z pizzerii tylko normalna ręcznie robiona domowa pizza "z blachy". Pyszota.
   Pokrzepieni ruszyliśmy dalej zmagać się z tłumem, sprzedawcami, masą nijakiego towaru i kolejnym centrum handlowym "Galeria Pomorska". Tu już było lepiej - mniejszy tłum, więcej towaru i jakoś tak czyściej. No i smaczna kawa i sok "od Grycana" podane przez normalnego człowieka. Normalnego tzn. uprzejmego, miłego i sprawiającego, że odnaleźliśmy w sobie nadzieję na to, że są jeszcze jacyś w miarę sprzedawcy. Coś tam znowu pokupowaliśmy, trochę po przymierzaliśmy i pojechaliśmy dalej. Na sam wieczór zostawiliśmy sobie Decatlona - z zamysłem kupna rękawiczek, jakiś ciuszków sportowych i butów do latania. Jakiś czas temu wypatrzyliśmy całkiem fajne Salomony. Nie byłem wtedy zdecydowany więc ich nie kupiliśmy. Teraz te buciki chcieliśmy już kupić. Tyle, że ten sklep został także wymieciony strasznie. Sosna nie dostała rękawiczek w takim rozmiarze jak chciała, na mnie nie było rozmiaru bucików, obsługa także jakaś taka smołowata. Nędza ogólnie.
   Ale przynajmniej wszystko już mieliśmy "zaliczone" i mogliśmy w końcu wrócić do domu. Do siebie. I chyba największą frajdą było położenie się wreszcie do wyra z dala od zimy, sklepów i tych wszystkich ludzi oszalałych od konsumpcji grudniowej.

Podsumowując - przyszła zima, jesteśmy zabiegani ale znajdujemy czas na drobne chwile szczęścia, radości i nieco odpoczynku.