poniedziałek, 30 stycznia 2012

pepegant twardy musi być.....#2

   Wczoraj pisałem o wyczynie Janusza Netopelka. Zgodnie z zapowiedzią zmontował krótki materiał z tego w mojej ocenie rekordowego lotu. Dobrego oglądania :

niedziela, 29 stycznia 2012

pepegant twardy musi być.....


   Tytuł nie bez kozery dzisiaj taki. Choć jestem uziemiony niektórzy znajomi piloci pamiętają mój numer i dają czasami znać, że idą w powietrze, że latają i że zamierzają pohałasować na "naszym domowym niebie". 
   I tak też dzisiaj zrobił Janusz "Netopelek". Rano przysłał smsa, że planuje koło południa odpalić ze Strzelec pod Bydgoszczą i przylecieć pod wiatr do Chełmży.
   Niby nic, niby niedaleko jednak jak się weźmie pod uwagę temparaturkę oscylującą w okolicach minus dziesięciu, jak sie weźmie stały wschodni mroźny wiatr w sile pięciu/sześciu metrów to takie przedsięwzięcie trzeba po prostu szanować. Dla niektórych wiatr dzisiejszy jest za silny do latania na krawężnikach, a jednak okazuje się, że są w naszych okolicach ludzie, którzy w takie warunki zakładają napęd i lecą, by połknąć kilkadziesiąt kilometrów i móc doliczyć kolejne godziny do osobistego dziennika lotów.
   Po tym porannym esemesie jakoś tak mrowienie miałem bo co tu dużo kryć zazdrość się wkradła, że inni mogą, a ja cholera jestem udupiony i muszę spędzać czas na ziemi. Niestety ale tak teraz mam - jeszcze kilka dni trzeba się powstrzymywać i choć serce się wyrywa trzymać dupę na ziemi....
   Poranek zleciał spokojnie. Ranna wyprawa po bułki, śniadanie, wspomnienia żony Wałęsy w formie książki, jakiś tam film z komputera i im bliżej południa, tym większe nasłuchiwanie. W pewnym momencie Sosna coś tam usłyszała, jednak wyprawa na balkon przyniosła rozczarowanie - to chyba czyjaś wiekowa pralka, albo jakiś poroniony sąsiad z wiertarką. Po ok 20 minutach nasłuch znowu wykrył jakieś miarowe buczenie. Kolejna wyprawa na balkon okazała się kolejną klęską i trzeba było aktywności Sosny by wykryła przez okno balkonowe spokojnie oddalającego się Nucleona. Zatem Janusz przyleciał z innej strony niż się go spodziewaliśmy. Zapakowałem aparaty, radio i prysnąłem na podwórko by choć trochę nacieszyć się widokiem który za każdym razem powoduje większe ciśnienie krwi. Próbowałem Janusza wywołać przez radio jednak jakoś to kulawo szło. Jak się potem okazało Jego radyjko zamarzło. W końcu zima jest. Ale mnie słyszał, nad miastem wykręcił kilka wingowerów, zawrócił, przeleciał nade mną, poszedł spiralką do ziemi i odleciał w drogę powrotną.



   I tu dochodzę do sedna tego wpisu - pepegant twardy musi być - tak Janusz od dawna mówił i tego się trzyma. I to się sprawdza - dzięki takiej filozofii dokonał w mojej ocenie całkiem niezłego wyczynu. Trzasnął prawie sto kilometrów, z czego połowa wyszła pod dosyć silny wiatr, spędził w mroźnym powietrzu prawie dwie godziny i na dokładkę pstrykał zdjęcia. Wielu innych pilotów postukałoby się palcem po czole na pomysł latania w takich warunkach, jednak On udowodnił, że się da, że można i że gdy tylko się myśli, gdy ma odpowiednie doświadczenie można latać i latać. A przy okazji sprawić całkiem wielką frajdę innym uziemionym kolegom. Dodatkowo przysłał dokładniejszą informację odnośnie odbytego lotu - prędkości, czas, wrażenia i kilka zdjęć z których kilka publikuje poniżej :




sobota, 28 stycznia 2012

uziemiony cd.....

   Podczas czwartkowej konsultacji chirurgicznej wydano wyrok - trzeba będzie ciąć. W związku z tym nadal kibluję na zwolnieniu, pocięty, nieco pokrwawiony, jednak żywy i z nadzieją na pozytywne wyleczenie. Choć tak naprawdę przy dzisiejszym stanie polskiej służby zdrowia wszytko jest możliwe. Hołewer - zawyrokowali, pocięli i kazali siedzieć w domu. Z wysiłkiem fizycznym mam się wstrzymać na minimum 10 dni, więc choćbym chciał to latać mi nie wolno. Dupa do kwadratu....
   Pogoda właściwie zrobiła się całkiem fajna i zdarzają sie momenty w którym można polatać. Z napędem i swobodnie - kumple z "kujpom team'u oblatują ostatnio Bloczek dolatując nawet do drogi (wracając na start nawet !). Temperatura spadła do minus dziesięciu, jest piękne błękitne niebo, ostre słońce grzeje całkiem fajnie. Aż chce się żyć po tym okresie przydługiej jesiennej pluchy. Ale ale - pomimo chorobowego dajemy sobie z Sosną świetnie radę nadrabiając zaległości filmowe i spędzając ciesząc się sami sobą. Więc ogólnie fajnie jest, tyle że latać na razie nie mogę. Więc z "tych tematów" pozostaje jedynie czytanie jak inni latają i oczywiście filmiki. Takie jak na przykład ten poniżej. Dobrego oglądania :

czwartek, 26 stycznia 2012

dolomity w HD...

   Właściwie od początku mojej kariery paralotniowej częściej lub rzadziej przewija się magiczna nazwa "Dolomity". Wiadomo gdzie to jest, wiadomo, że słynie z przepięknych widoków i wiadomo, że jest tam super latanie. Kilka filmików z tamtych rejonów już się przez "oko" przewinęło jednak ten obejrzany ostatnio spodobał się konkretnie. Dobrego oglądania :

środa, 25 stycznia 2012

uziemiony...

   Środa, piękna pogoda, wiatru prawie nie ma, ostre słońce i lekkie chmurki, Błażej lata, a ja cholera uziemiony. Ciśnienia na latanie konkretne, spręż ogromny, diabli biorą ale co zrobić - mus to mus...
   Ale od początku co i jak. Pisałem kilka dni temu o wizycie u lekarza. Niestety "te czarne" prognozy jak na razie się sprawdzają. Na pierwszy ogień poszła  "doktórka/lekarz pierwszego kontaktu", gdzie najpierw zaserwowano nam godzinne oczekiwanie, a potem "jej" subiektywną analizę tego co się dzieje. Dodatkowo recepta na leki, skierowanie do specjalisty i zwolnienie z pracy. Jedno co było dobre, to "chory może chodzić". Oczywiście recepty od razu doczekały się realizacji i niestety stówka "poszła".
   We wtorek z "papierami" w ręku ruszyłem do specjalisty, by poczuć się jak w filmach Barei z Jego najlepszego okresu. Specjalistyczna przychodnia w toruńskim szpitalu "na Bielanach" cofnęła mnie w czasy najgłębszej komuny, czasy w których stara wredna pielęgniara pomiędzy kęsami "sznytki z salcesonem" zerka z pode łba, łypiąc oczami i rzucając łaskawe "czego?". Oczywiście interesanci cierpliwie oczekiwali ze spuszczonymi głowami na jakiś przebłysk łaskawości i ostateczne przyjecie przez jakiegokolwiek lekarza. "Ten" w końcu się zjawił i rozpoczął działania mające na celu postępowanie mające na celu uleczenie tych całych złamań, zranień, zwichnieńć i wszystkich innych przypadków niemożliwych do uleczenia "w domu". W końcu i na mnie przyszła kolej - dostąpiłem zaszczytu znalezienia się w fachowych rękach młodego "księcia medycyny", któremu jednak chyba było wszystko jedno co i jak. Nie słuchając mnie zupełnie przystąpił do badania, które zostało brutalnie przerwane przez jedną z "pigół", której wtargnięcie bocznymi drzwiami zastało mnie na kozetce. Chwilkę się wszystko poprzedłużało, oberwałem drzwiami po nogach i "doktor" wrócił do badania. Po tej czynności zalecił odmienną kurację od tej zleconej dzień wcześniej, oczywiście dostałem kolejną receptę, jakieś tam zlecenia i w czwartek kontrolę w celu decyzji co robić dalej. Jak się okazało "lekarz pierwszego kontaktu" zalecił zły sposób leczenia i leki wcześniej przepisane mogę wyrzucić. Cóż - dobrze wiedzieć że lekarze znają się na robocie i dzięki Nim nasze portfele są czyszczone jak się patrzy. Stówka w plecy - hmmm, ile mógłbym za to kupić paliwa do napędu.....
   Wracając do tematu - w "firmie" oddałem zwolnienie, wykupiłem leki i wróciłem do domu, by zająć się kolejnym sposobem na wyleczenie mojej przypadłości. Sosna wspaniale mnie pielęgnuje i dba tak, że już od samej Jej troskliwości czuję się znacznie lepiej. Cud dziewczyna.
   Dziś tak po cichu planowałem się wyrwać na latanie, jednak rozum zwyciężył w starciu z moim sercem. Dusza rwie się w powietrze i niestety tylko tyle mam dziś wspólnego z lataniem. Logiczniej i rozsądniej jest zadbać o zdrowie niż narobić sobie problemów w przyszłości. Jutro kolejna wizyta u lekarzy i mam nadzieję, że powoli moje kłopoty zdrowotne będą się kończyć. Możliwa jest interwencja chirurga, jednak wierzę, że obejdzie się bez tego, bo jak przypominam sobie nasze ostatnie doświadczenia z tymi "wyciągaczami" pieniędzy, to chcę mieć z nimi jak najmniej wspólnego.....
   Tymczasem dzwonił Błażej - super warun dziś jest i super polatał. Cholera, a ja w łóżku, normalnie krew mnie zalewa, ale muszę wytrzymać. Odkuję się jak ozdrowieję, na wiosnę gdy dni będą dłuższe w końcu wylatam się do oporu...Więc gapię się w komputer i oglądam stare filmy o lataniu. Kurde ja ja lubię takie tematy....

poniedziałek, 23 stycznia 2012

poniedziałkowy...

   Minął prawie tydzień od ostatniego wpisu i choć chęci są niewielkie, coś tu trzeba wrzucić. Wypadałoby w końcu czy coś. Właściwie wszyscy znajomi polatali w minionym tygodniu i chyba tylko mnie ta frajda ominęła. Pozostało oglądanie zdjęć pełnych śniegu i bieli. Trzeba było pracować, więc teraz tylko zdjęcia pozwalają na chłonięcie tej atmosfery, jaka jest tam, w niebie. Ale jakoś się nie martwię - przyjdzie i na mnie dzień, że nie będzie trzeba dymać do pracy i będzie akurat tyle czasu, by w spokoju się nalatać do tych przysłowiowych bolących łapek.
   Pogoda się zmieniła znowu i aktualnie za oknami szaro, dżdżysto, mokro i jesiennie. Widać, że pierwsze uderzenie zimy w naszych okolicach okazało się jakimś niemrawym piardnięciem i wystarczył tydzień, by chmury i deszcze znowu dyktowały warunki pogodowe. Niby coś tam pod koniec tego tygodnia ma się pozmieniać i zima ma wrócić, jednak któż to może wiedzieć? To są takie prognozy, że może będzie zima, a może będzie chlapa. I tak nic nie wiadomo i najbardziej chyba pewne jest prognozowanie z dnia na dzień. To się częściej sprawdza.
   Jutro być może uderzymy na spotkanie z lokalnym chełmżyńskim "kółkiem fotograficznym" - jeszcze nie podjęliśmy decyzji, bo jakoś tak nie wiadomo co będzie z wolnym czasem. Do tego trochę mieszane uczucia odnośnie sensu uczenia się czegoś co zdaje się już wiemy całkiem dobrze. Dziś popołudniu zasuwam do lekarza i zobaczymy co tam z tego wyjdzie. W głowie tli się możliwa hospitalizacja, jakieś zabiegi czy inne operacje, wiec może być różnie - w każdym razie jakoś tak niespecjalnie to wszystko widzę, zwłaszcza w świetle tego co jest u mnie "w robocie" - gdy się pracuje w szpitalu to człowiek już zupełnie traci wiarę w jakąkolwiek misję medyków, wiedzę lekarzy i dobre podejście "białego personelu". Zwłaszcza w szpitalach państwowych - znanych przez wszystkich z kolejek, niegospodarności, bałaganu i ogólnego syfu. Nie stękam już więcej - zobaczymy co tam z tego wszystkiego wyjdzie - najbardziej obawiam się , że ewentualne kłopoty zdrowotne wykluczą mnie na jakiś czas z latania, a to byłaby wtopa konkretna.
   I to na dzisiaj chyba wszystko - kolejny wpis za jakiś czas, jak będzie o czym pisać i co wrzucać...

wtorek, 17 stycznia 2012

wrr..?

   Właśnie dzwoniła Sosna, że Błażej aktualnie hałasuje nad Chełmnem...Kuurde jak On ma fajnie...
Ale nic to...w pracy jeszcze trochę , dni coraz dłuższe i w końcu ja też polatam...:)

wonderful life #2...

   Dziś kolejny wpis związany z zadowoleniem z życia jakie wiedziemy. Pogoda się poprawiła, zima jest, Wirus ozdrowiał, mamy siebie i całą masę fajnych wspomnień, zatem humor dziś dopisuje konkretnie. Na dokładkę pojawił się nawet jeden dość ciekawy projekt, który mam nadzieję uda się zrealizować. Oczywiście związany z lataniem. Dołącza do kolejnych pomysłów na nasze życie, ale na razie cisza w temacie, bo przecież nie można zapeszać - jak wyjdzie to ogłosimy, jak nie to też będzie dobrze ;)
   Pogoda jak pisałem zrobiła się zdatna do latania - wczoraj wykorzystał to Raf, dziś prawdopodobnie latać będzie Błażej. Kurde zazdroszczę chłopakom odrobiny czasu na takie zimowe "fruwanie". Niestety kibluję w pracy i nie da rady wkraść sie gdzieś tam "pod chmury". Zima przyszła, więc wiosna coraz bliżej. Dni już coraz dłuższe, zatem już niedługo przyjdą takie dni w których da się pogodzić i pracę i latanie. Na "teraz" posilam się oglądaniem filmików i chłonięciem widoków jakimi obdarza nas świat internetu. I na dziś poniżej prezentujemy filmik dosyć stary, na którym jednak można zobaczyć te wszystkie fajne rzeczy, jakie wiążą się z lataniem napędowym. Dobrego oglądania :

poniedziałek, 16 stycznia 2012

każda "złotówka" pomocna .....

   Poprzedni wpis taki wielce optymistyczny wyszedł jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że nie każdy ma tak "kolorowo" jak my. Są ludzie którym się w życiu nie powiodło, którzy wymagają pomocy i którym po prostu ludzko trzeba pomagać. Do takich  ludzi należy Łukasz Nowakowski - zatopiony w śpiączce młody człowiek, który w wyniku wypadku doznał tak poważnych obrażeń, że potrzebna jest taka, a nie inna pomoc. W Polsce lekarze nawet nie są w stanie poradzić sobie z właściwym wypisaniem recepty, więc na leczenie i rehabilitację Łukasza potrzeba każdej przysłowiowej złotówki. Poniżej można zobaczyć Łukasza przed wypadkiem :


   Łukasz ma szansę wrócić do nas, kto wie, może jeszcze będzie latał,  jednak potrzeba na to dosyć dużo środków finansowych. W związku z tym zorganizowano zbiórkę i każdego, kto czyta tego bloga prosimy o wpłatę chociaż drobnych kwot w celu przywrócenia tego młodego chłopaka do normalnego życia. Trzymamy kciuki, by wszystko ładnie się udało i "środowisko" wsparło tak szczytną inicjatywę. Nas te drobniaki nie zbawią, a być może ktoś poczuje to wsparcie mogąc kupić specjalistyczny sprzęt, leki albo po prostu zwykłe waciki tak czasami niezbędne....
   Wszelkie szczegóły i konkrety na stronie POMOC DLA ŁUKASZA.

wonderful life...

Co tu dużo pisać....Nasze życie fajne jest :)
   W końcu spadł śnieg, Wirek już zdrowszy, mamy siebie i generalnie wszystko jakoś działa. Latamy, pstrykamy, spełniamy marzenia, żyjemy jak chcemy i mamy z tego frajdę. Dziś mam ochotę wykrzyczeć każdemu w twarz jak bardzo dobrze mi w życiu które wiodę.
   Ale od początku, o tym co mnie tak ostatnio cieszy....Po ostatnich wpisach można by wywnioskować, że nastąpiła jakaś porządna rewolucja pogodowo finansowa i Polska znalazła się w strefie samych super warunów, wygrałem szóstkę w totka i w ogóle co tam jeszcze można sobie wymyślić. Niestety żadnych takich rewelacji, nic nie wygraliśmy i latania zero. Jednak diametralna zmiana pogodowa - zima i padający od kilku dni śnieg wymazał te wszystkie marności deszczowe sprawiając, że w głowie nastąpiło przemeblowanie, że dni zaczęły wyglądać fajnie i po prostu jest swietnie.
   W piątkowy poranek pisałem, jaka ta pogoda jest nędzna, tymczasem wychodząc z pracy natknąłem się na całkiem fajne niebo, słońce i ledwie przemykające chmurki. Mieliśmy do pozałatwiania trochę różnych spraw w Bydgoszczy i dzionek zleciał na ganianiu "tu i tam". Prawie kupiliśmy ekspres kawowy i trochę nacieszyliśmy się rodziną....W sobotę niebo przykryły chmury i pojawił się świeżutki śnieg. Pierwszy porządny atak tej zimy i pierwszy w miarę normalny opad. Normalnie "w końcu i nareszcie" przyszła zima :) Potem trochę komplikacji po południu - Wirus rozchorował się konkretnie - leciało mu z przodu i z tyłu, krew, żółć, w domu zaczęło tym cuchnąć pomimo sprzątania itd - jakaś grypa żołądkowa czy cóś.....Szybka decyzja, konsultacja z naszą "panią weterynarz" i pod wieczór pomknęliśmy do Torunia, zadziałać w kierunku ratowania naszego sierściuchowego domownika. Dostał kilka zastrzyków, kroplówkę i jakoś po dwudziestej byliśmy w domu. Niedziela to kolejne opady śniegu, kolejna wizyta u weterynarza i Wirus już właściwie jest diametralnie w lepszym stanie....Dziś kolejna wizyta, jednak chyba już tylko kontrolna bo Wirek ozdrowiał na tyle, że zgubił przy porannym spacerze swoją ulubioną piłkę......
   Ta cała zima i ozdrowienie naszego psiaka dały jakiegoś takiego mega kopniaka, dzięki któremu na nowo dostrzegłem jakie fajne życie mamy. Nawet zaspani chełmżyńscy drogowcy, nawet ślizgawka na parkingu, nawet chodzenie do "roboty" i brak latania nie są w stanie wybić mnie z tego dobrego humoru. Bo w końcu nie jest szaro, bo mam się z czego cieszyć i mam fajne życie. Z Sosną, spełnionymi marzeniami i właściwie bez jakichś większych problemów.....I na sam koniec trochę na podparcie tego dobrego nastroju kawałek znany z dzieciństwa, który zawsze dobrze się kojarzył, który fajny jest i wielce się podoba. Dobrego oglądania :

piątek, 13 stycznia 2012

kolejna parodia dawnej piosenki tygodnia....

   Pogoda do kitu. Jest piątek trzynastego, poranek, pada śnieg z deszczem i wieje tak, że hoho. Latania od dwóch tygodni nie udało się dostąpić, więc jestem jakiś taki nie teges. Ogólnie jesienna plucha i pogodowa nędza jakoś źle wpływają, nic się nie chce, na niewiele rzeczy ma się ochotę i  ogóle najlepiej żeby już się zrobiły w końcu jako takie warunki do dobrego życia. Poszlibyśmy na jakiś fajny daleki spacer, zrobilibyśmy jakiś wypad nad morze albo gdzieś gdzie nas jeszcze nie było....Tymczasem pogoda jest jaka jest, do pracy dymać trzeba i jedyną pociechą jest to, że mamy siebie i jakoś razem wytrzymujemy tą jesienną aurę.
   Dziś tradycyjnie przy porannej kawie fedrując zasoby internetu trafiłem na kolejną parodię jednej z "naszych piosenek tygodnia". Tych parodii było już tu kilka, bo piosenka oryginalna wielce nam się spodobała, wpadła w ucho i ogólnie fajna jest. Parodia dzisiejsza jest na tyle sympatyczna, że zasługuje na znalezienie się na naszym blogu...Dobrego oglądania :

środa, 11 stycznia 2012

rewolucja...?

   Jakoś tak od kilku dni nic tu nie pisaliśmy. Jakoś tak nie było chęci i jakoś się nie kleił się w głowie żaden pomysł na sensowny wpis - taki, by wszystko miało ręce i nogi i by czytając go za jakiś czas, nie trzeba było się wstydzić bzdur i banialuk. Tak było do dziś, gdy postanowiłem coś tu skrobnąć, by nasz blog istniał, trwał i by nie zalegał zimowym kurzem.
   Pogoda cały czas do kitu. Zima jest jesienna i nic tego na razie nie zmienia. Cały czas mgliście, wilgotno i deszczowo co wybitnie nie sprzyja jakiemukolwiek lataniu napędowemu. Jest szaro, brudno i nieciekawie. Napęd się kurzy, "burek" się kisi i my właściwie też. Wstawać się nie chce rano konkretnie, do roboty chodzić jeszcze bardziej i jest tak "blee i fee" z aurą. Najlepiej byłoby przespać wszystko i obudzić się z pierwszymi powiewami wiosny. Ciepłej, słonecznej i sprzyjającej lataniu. Tymczasem odbywa się szarobura zimowa pogodowa rewolucja. Zamiast śniegu i mrozu zdarzają się zawrotne temperatury 10 stopni i dni pełne mgły i mżawki. Chociaż, jakby spojrzeć obiektywnie, to wczorajszy poranek zaszczycił nas piękną, białą, śnieżną kołderką i już się wydawało, że wreszcie będzie zimowo, już śnieg skrzypiał pod butami, już gęba mi się śmiała o poranku na spacerze z Wirkiem, by po kilku godzinach wszystko wróciło do normy, jaką są tej zimy wyższe temperatury, deszcze i niskie, przytłaczające wszystko chmury. Nędza pogodowa rulez.

czwartek, 5 stycznia 2012

niepogody ciąg dalszy....

   Pogoda nadal pod psem. Aktualnie za oknem ciemno, szaro, buro i na dokładkę pada deszcz ze śniegiem. Brr po prostu. Dobrze, że choć chwilkę udało się ostatnio spędzić w powietrzu, bo gdyby nie ta chwilka, to nie wiem jak bym wytrzymał. Zwłaszcza gdy w sieci można zobaczyć takie filmiki. Dobrego oglądania :

niedziela, 1 stycznia 2012

sylwestrowe fruwanko po bydgosku.....

   Rozpisałem się w ostatnim wpisie o lataniu sylwestrowym. Trochę tak dla zobrazowania przesympatycznych warunków z tego dnia poniżej filmik skręcony i zmontowany przez Janusza "netopelka" który "sylwestrowo" także świętował latając. Dobrego oglądania :