Środa, piękna pogoda, wiatru prawie nie ma, ostre słońce i lekkie chmurki, Błażej lata, a ja cholera uziemiony. Ciśnienia na latanie konkretne, spręż ogromny, diabli biorą ale co zrobić - mus to mus...
Ale od początku co i jak. Pisałem kilka dni temu o wizycie u lekarza. Niestety "te czarne" prognozy jak na razie się sprawdzają. Na pierwszy ogień poszła "doktórka/lekarz pierwszego kontaktu", gdzie najpierw zaserwowano nam godzinne oczekiwanie, a potem "jej" subiektywną analizę tego co się dzieje. Dodatkowo recepta na leki, skierowanie do specjalisty i zwolnienie z pracy. Jedno co było dobre, to "chory może chodzić". Oczywiście recepty od razu doczekały się realizacji i niestety stówka "poszła".
We wtorek z "papierami" w ręku ruszyłem do specjalisty, by poczuć się jak w filmach Barei z Jego najlepszego okresu. Specjalistyczna przychodnia w toruńskim szpitalu "na Bielanach" cofnęła mnie w czasy najgłębszej komuny, czasy w których stara wredna pielęgniara pomiędzy kęsami "sznytki z salcesonem" zerka z pode łba, łypiąc oczami i rzucając łaskawe "czego?". Oczywiście interesanci cierpliwie oczekiwali ze spuszczonymi głowami na jakiś przebłysk łaskawości i ostateczne przyjecie przez jakiegokolwiek lekarza. "Ten" w końcu się zjawił i rozpoczął działania mające na celu postępowanie mające na celu uleczenie tych całych złamań, zranień, zwichnieńć i wszystkich innych przypadków niemożliwych do uleczenia "w domu". W końcu i na mnie przyszła kolej - dostąpiłem zaszczytu znalezienia się w fachowych rękach młodego "księcia medycyny", któremu jednak chyba było wszystko jedno co i jak. Nie słuchając mnie zupełnie przystąpił do badania, które zostało brutalnie przerwane przez jedną z "pigół", której wtargnięcie bocznymi drzwiami zastało mnie na kozetce. Chwilkę się wszystko poprzedłużało, oberwałem drzwiami po nogach i "doktor" wrócił do badania. Po tej czynności zalecił odmienną kurację od tej zleconej dzień wcześniej, oczywiście dostałem kolejną receptę, jakieś tam zlecenia i w czwartek kontrolę w celu decyzji co robić dalej. Jak się okazało "lekarz pierwszego kontaktu" zalecił zły sposób leczenia i leki wcześniej przepisane mogę wyrzucić. Cóż - dobrze wiedzieć że lekarze znają się na robocie i dzięki Nim nasze portfele są czyszczone jak się patrzy. Stówka w plecy - hmmm, ile mógłbym za to kupić paliwa do napędu.....
Wracając do tematu - w "firmie" oddałem zwolnienie, wykupiłem leki i wróciłem do domu, by zająć się kolejnym sposobem na wyleczenie mojej przypadłości. Sosna wspaniale mnie pielęgnuje i dba tak, że już od samej Jej troskliwości czuję się znacznie lepiej. Cud dziewczyna.
Dziś tak po cichu planowałem się wyrwać na latanie, jednak rozum zwyciężył w starciu z moim sercem. Dusza rwie się w powietrze i niestety tylko tyle mam dziś wspólnego z lataniem. Logiczniej i rozsądniej jest zadbać o zdrowie niż narobić sobie problemów w przyszłości. Jutro kolejna wizyta u lekarzy i mam nadzieję, że powoli moje kłopoty zdrowotne będą się kończyć. Możliwa jest interwencja chirurga, jednak wierzę, że obejdzie się bez tego, bo jak przypominam sobie nasze ostatnie doświadczenia z tymi "wyciągaczami" pieniędzy, to chcę mieć z nimi jak najmniej wspólnego.....
Tymczasem dzwonił Błażej - super warun dziś jest i super polatał. Cholera, a ja w łóżku, normalnie krew mnie zalewa, ale muszę wytrzymać. Odkuję się jak ozdrowieję, na wiosnę gdy dni będą dłuższe w końcu wylatam się do oporu...Więc gapię się w komputer i oglądam stare filmy o lataniu. Kurde ja ja lubię takie tematy....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz