sobota, 30 marca 2013

paraharce.....

Jak widać poniżej niektórzy harcują ze swoimi napędami ile wlezie.....Para "dicho" pełną gębą ;)


poniedziałek, 25 marca 2013

gdzie ta wiosna ?

   Tegoroczna aura nie rozpieszcza. Zima nadal trzyma się aż miło. Wciąż jest pod dostatkiem śniegu i mróz też nie odpuszcza, po prostu szkoda już psioczyć na to co się wyrabia. To zimowe cholerstwo mogłoby sobie pójść gdzieś daleko....Chociaż tak się wkurzam na zimę, a tymczasem przydałoby się pogonić trochę wiosnę, za to, że wciąż olewa wszystkich spragnionych nieco wyższych temperatur, odrobiny zieleni w miejsce wszechobecnej ostrej bieli i widoków budzącej się do życia natury..Nie wiem, pewnie w końcu nadejdzie, pojawi się i w końcu zrobi się fajniej, tymczasem na zadawane pytanie o wiosnę chyba wciąż pozostaje jedyna odpowiedź: że w końcu przyjdzie, byleby być cierpliwym...Niby kilka tygodni temu zrobiło się cieplej, jednak był to jedynie przerywnik byśmy odczuli, że w tym kraju nawet pogoda potrafi płatać figle i zamiast wiosny mamy wciąż zimę...
   Z chyba najbardziej wiosennego dnia pochodzi filmik zamieszczony poniżej i być może w ten sposób wiosna choć na chwilę zagości ponownie. Bo jak na razie nie "hu hu" jej nie widać, a tej przydługiej zimy już chyba wszyscy mają serdecznie dość.....


wtorek, 19 marca 2013

zima, pokłosie itd....

   Zima cały czas trzyma się świetnie. Temperatura spadła, opady śniegu siedzą "na karku" i ogólnie pogodowo jest nieciekawie. Do tego w pracy przysłowiowy "sajgon" i każda chwila, którą możemy spędzić "ze sobą" sprawia, że otaczający świat jest lepszy niż w rzeczywistości.
   Nadrobiliśmy ostatnio kilka zaległości filmowych i jeden z filmów "zatrząsł" na tyle, że nie sposób pominąć tego na blogu. Filmów oglądamy na tyle dużo, by wiedzieć czego oczekujemy, co w nich jest dla nas ważne i które można z czystym sumieniem polecić innym. Niektóre, te zupełnie wyjątkowe sprawiają, że trzeba o nich mówić głośno. Takim tytułem jest niewątpliwie "Pokłosie" Władysława Pasikowskiego, w sposób idealny ukazujący "polaków portret własny". Już dawno żaden polski film nie wskoczył na takie wyżyny... 
   Film wybitny pod każdym względem - przemyślany, poruszający, szczerze podchodzący do tematu ważnego, dyskusyjnego i kontrowersyjnego. Do tego świetnie zagrany, zmontowany, wyreżyserowany i pod każdym względem pokazujący wszystkim "wielkim" polskiej kinematografii, że można w tym kraju zrobić coś dobrego. O ile tylko ma się pomysł, zapał i nie obawia się myślenia w sposób otwarty, uczciwy i nie idealizujący ludzkich losów. Przyzwyczajeni skutecznie do propagandy "polaka szlachetnego rycerza", " cudownego polaka krzywdzonego przez wszystkich złych" musimy się zmierzyć z rzeczywistością. Bo tylko to jest uczciwe....


    Oczywiście krajowa prawica już postawiła krzyżyk, oczywiście już ruszyła spirala nienawiści, wyzywanie od żydów, nawoływanie do przemocy i te wszystkie brednie sprawiające, że Polska jest dokładnie takim krajem jak ten pokazany w "Pokłosiu". Krajem pełnym ludzi ograniczonych, zawistnych, tępych, kosmicznie głupich i gotowych w każdym momencie komuś sprzedać kose, byleby coś na tym zyskać....
   Gdyby spojrzeć obiektywnie, to otaczająca nas rzeczywistość jest tak skurwiała jak tylko można i wspominany wcześniej film idealnie pokazuje mechanizm działania niektórych polskich obywateli, "polaczków", jakich niestety jest masa w naszych miastach, miasteczkach i wsiach. Już choćby z tego powodu nie można przejść obok tego tematu obojętnie.
   Często na mnie to nie działa, bo całe szczęście mam Sosnę i latanie, inaczej nie wiem jakbym wytrzymywał w tym maksymalnie zakręconym kraiku. Choć, gdy oglądamy filmy, jak "Pokłosie" i widzimy co się w tym kraju dzieje przez ostatnie lata, to coraz większa ochota przychodzi, by uciekać jak najdalej z tego raju dla ograniczonych, tępych i najzwyczajniej głupich ludzi.....

niedziela, 17 marca 2013

sobotni oblot.....

   Na oblatanie nowego tłumika nie trzeba było długo czekać. Warunki w sobotę były najogólniej wyśmienite. Słonecznie, bezchmurnie, bezwietrznie, z temperaturą w okolicach zera...Można było latać cały dzień, od rana do wieczora, jak i ile się chciało. Po prostu cacy warun...
   Choć znajomi zapraszali do siebie, ostateczna decyzja była taka, że jakoś od trzynastej polatamy we dwóch z Tomkiem z "Jego" miejscówki. Jak się okazało tuż obok Chełmży w Wymysłowie dysponuje całkiem sporą łąką, z niezłym dojazdem i mega fajną wiejską okolicą wokół. Dostępne wszystkie kierunki poza wschodnim (druty), do tego masa pól wokół i prawie żadnych zabudowań. Jedyny feler to nieco śniegu, jednak ogólnie to fajne przyjazne miejsce. 
   Pierwszy start spaliłem właśnie przez śnieg. W powietrzu totalna flauta, a nawet jak już coś zawiało, to była jedynie "taka cisza z kierunków zmiennych". Buran wstał wyśmienicie, biegłem, biegłem, pełen gaz, biegłem, pędziłem i właśnie przez wspomniany wyżej śnieg najwyraźniej za nędznie przebierałem nogami. 
   Gdyby napęd był nieco mocniejszy byłoby łatwiej, ale fakt jest taki, że nie wyszło. Drugi start już bez kłopotu. Plan był krótki - pół godzinki w powietrzu, sprawdzić tłumik i jego mocowanie, nieco się przewietrzyć i pohałasować nad najbliższą okolicą.



   Tłumik po naprawie spisywał się super dobrze. Może to tylko moje subiektywne odczucie, ale napęd wydaje się pracować równiej, lepiej się wkręca i osiąga ok 200 obrotów więcej. Cacy maszynka.
   W powietrzu spokój, jeśli nie liczyć drobnej termiki marcowej. Ale to tak naprawdę chyba za duże słowo. Było spokojnie, lajtowo i tak, że aż nie chciało się lądować. By nie pałętać się wciąż nad łąką za cel przyjąłem siłownię wiatrową w Brąchnówku. Kilka wingverów na miejscu, potem trochę kosiaczenia po okolicy i lądowałem po ok 30 minutach.




 
   Trochę pogaduchów, uzupełnienie paliwa, kontrola śrub i odrobina ciepłej kawy. Tomek podjął decyzję, że pomimo problemów z nogą wystartuje i polatamy jeszcze razem. Takie hałasowanie po okolicy, bez planu "gdzie", zostawiając sobie wypracowanie jakiegoś pomysłu w powietrzu.
   Jego start wyszedł nadspodziewanie dobrze - wcześniej za każdym razem gdzieś mu skrzydło uciekało, krzywo wstawało i ogólnie starty były hardcorowe. Prawdopodobnie przyczyną były nieco skrzywione wypory. Teraz były już wyprostowane, symetryczne i od razu można było zobaczyć efekty. Potem wyszpeiłem się ja, ale niestety nie było tak kolorowo. Za mało rozgrzany napę nie chciał zaskoczyć. Trzeba było pogrzać, wpiąć się na nowo i w dziesięć minut później też leciałem.




   Trochę niskiego świrowania, trochę latania we dwóch i po jakimś czasie skrystalizował się kierunek - najpierw Łubianka, a potem Zamek Bierzgłowski. Na Buranie byłem wyraźnie szybszy, więc był czas na jakieś "myszkowanie" po drodze. Widoczność wyśmienita, ziemia przysypana bielutkim śniegiem, błękitne niebo. Super. Kolejnych kilka zdjęć, znów zejście niżej i powolny, nieśpieszny powrót nad łąkę.



   Lądowaliśmy po ok czterdziestu minutach, z przysłowiowymi bananami na gębach, jak dzieciaki którym ktoś dał masę ulubionych słodyczy. Warun dopisał idealnie, sprzęt spisał się wyśmienicie, widoki takie, że "hoho" i krótkim słowem "cacy bajunia". Do tego oblatana nowa miejscówka.
   Takie dni nie zdarzają się zbyt często, zwłaszcza wobec pogodowej nędzy, jaka zazwyczaj towarzyszy przedwiośniu. Choć jeśli być szczerym, to przedwiośnie jak na razie chyba jeszcze daleko. Zwłaszcza wobec zapowiadanych kolejnych opadów śniegu i kolejnych mroźnych nocy.
   Tak czy inaczej sobota pozwoliła nacieszyć się tym wszystkim, co może dać latanie napędowe zimą....

piątek, 15 marca 2013

gotowość jest....

   Niestety żaden z tłumików nie jest niezniszczalny i naturalną rzeczą jest, że czasami może zdarzyć się pęknięcie. Mój w dwa lata od przeróbki zaczął pękać, o czym była mowa wcześniej na blogu.  Po raz kolejny objawiła się stara prawda, że warto sprzęt sprawdzać dokładnie na ziemi. Dzięki temu możliwa awaria nie zaskoczyła mnie w powietrzu. Hołewer - tłumik został zdjęty, zapakowany i wysłany do najlepszego w naszym kraiku specjalisty od tego rodzaju spraw.
   Dziś tłumik do mnie wrócił i trzeba przyznać po raz kolejny jestem w szoku. Po odpakowaniu przesyłki nieco zbaraniałem, bo pierwsze wrażenie było takie, jakbym dostał całkowicie nowy tłumik. Idealne nowe spawy, wymalowany, wyczyszczony wygląda kosmicznie lepiej niż "fabryczny". Trzeba było się dobrze wpatrzyć, by dojść do tych kilku charakterystycznych punktów po których było wiadomo, że to jednak mój stary dobry tłumik. Kajan tradycyjnie dał pokaz najwyższej jakości, doświadczenia i wiedzy o jakiej inni mogą marzyć. Zwłaszcza wielu producentów drogich napędów z pod znaku "tzw. gównolitów" byle jak poskręcanych, nędznie poskładanych, za to kosztujących krocie i zachwalanych jako idealne napędy do wszystkiego.
   Tłumik wrócił, pozostało jedynie wstawić nową uszczelkę, dobrze dokręcić i oblatać. Cała naprawa zamknęła się w czasie krótszym niż tydzień i tak naprawdę pozostało czekać na warun, by znów znaleźć się w niebie. A gotowość jest konkretna....

niedziela, 10 marca 2013

kilka słów o zapasach, czyli jak wietrzyć pakę ?

   Na początek trzeba machnąć jakiś wstęp po co, dlaczego, czemu i w ogóle czy warto. "Paczka" vel "zapas" vel "Ratowniczy System Hamujący (RSH)" to jak sądzę rzecz niezbędna w bezpiecznym lataniu. Ten dodatkowy nieobowiązkowy w Polsce zapasowy spadochron może stanowić ostatnią deskę ratunku dla pilota, który mówiąc delikatnie spada w niekontrolowany sposób, nie jest w stanie opanować glajta i musi w jakiś bezpieczny sposób znaleźć się z powrotem na ziemi. Wówczas przydaje się "zapasowy przyjaciel" tak często niedoceniany, tak majtający się przy starcie i tak przeszkadzający dyndająca taśmą czy swoim niepotrzebnym ciężarem.
   Jeśli pilot "oleje paczkę" to niestety kumple z łopatkami będą wielce przydatni, rodzina stanie wobec rzeczywistości pogrzebu, lub życia z człowiekiem mocno poturbowanym.....Gdy ma się zapas i jest zadbany istnieje dosyć szansa, że z kumplami da radę jeszcze wspólnie polatać, a rodzina będzie mogła się cieszyć z faktu spełniania pasji ojca, męża czy jaką tam jeszcze dany delikwent pełni rolę w podstawowej komórce społecznej. Proste to i jasne.
   Zapas wielce przydatny jest. To wiadomo. Ale nie wystarczy go jedynie mieć. Trzeba go jeszcze prawidłowo zamontować do uprzęży i oczywiście odpowiednio o niego dbać. Wielu ludzi nie ma o tym pojęcia, bo tak naprawdę mało kto tego uczy. Niby wszyscy wiedzą, niby kumple pomagają, ale później się okazuje, że RSH nie miał prawa nawet się otworzyć, był podczepiony w taki sposób, że przy próbie wyrzucenia niechybnie by się wypiął, czy jeszcze coś innego. Takie różne rodzynki, błędy i błędziki się zdarzają.
   Jeśli już ktoś ma, jeśli nawet prawidłowo podpiął to nadal jest zaledwie część sukcesu zapewnienia sobie jako takiego bezpieczeństwa. Nie przekładany, stary, zawilgocony, uszkodzony zapas nie gwarantuje tyle, co ten zadbany, przełożony w odpowiednim czasie i skontrolowany przez kogoś mającego pojęcie. Kilka tygodni temu czytałem o zapasie przekładanym do spółki z kumplami gdzieś tam "domowym sposobem" - udało się wychwycić nie zaszytą tasiemkę, dzięki której w "godzinie W" mogłoby nie być tak kolorowo. Niby nic, ale w chwili gdy paczka jest potrzebna mogłaby nie zadziałać. Wiedza i kontrola jak się okazało jest bardzo potrzebna
   Ale do rzeczy - jak dbać? Przede wszystkim kupić nowy zapas, dobrze dobrać go do swojej wagi i od dobrego producenta. Potem rozkładać, wietrzyć i przekładać regularnie, tak, jak każe instrukcja. Rzecz jasna można to zrobić samemu jeśli tylko ma się pojęcie. W takim wypadku trzeba pamiętać, że robimy to na własną odpowiedzialność. Jeśli nie, to lepiej dać paczkę do przejrzenia/przełożenia/przewietrzenia komuś, kto ma doświadczenie, kto wie, jest pewny, zna się i kto się podpisze na kwicie.
   Niektórzy sądzą, że kupią tanio kilkuletni zapas w świetnym stanie, nigdy nie rzucany itd. Tere fere - często takie paczki nie były wietrzone, leżakowały w wilgotnym garażu i starzały się o wiele szybciej niż powinny. W zakresie bezpieczeństwa nie ma co się szczypać oszczędnościami. Gdy żałujemy kasy, to niestety prosimy się o kłopot w razie wypadku. A nie o to chodzi.....
   Większość spadochronów zapasowych ma określone w instrukcji wszelkie prace, dzięki którym odwdzięczą się maksymalnym bezpieczeństwem. Zapas zazwyczaj ma określony termin ważności, a raz lub dwa razy w sezonie należy go przewietrzyć i przełożyć. Zazwyczaj robi się to w dużych suchych pomieszczeniach, w spadochroniarniach lub salach gimnastycznych. Niektórzy jednak wykombinowali inny sposób na wietrzenie paki. Sposób pozwalający "przetrenować" rzucanie paczki, co także ma swoje znaczenie. Bo co z tego, że pilot ma nawet najlepszy zapas skoro nie będzie wiedział, jak go użyć? Takie merytoryczne pytanie, proste, jednak jak pokazuje praktyka nadal wielu nie ma pojęcia co zrobić, by zapasowy przyjaciel rozwinął się w odpowiednim momencie ratując nasz tyłek przed twardą ziemią......
   I właściwie tyle na dziś o wietrzeniu paczki. Do tematu jeszcze wrócę. A poniżej wspomniany filmik, dobrego oglądania, endżoj i co tam się jeszcze chce :


środa, 6 marca 2013

jeszcze o pękających tłumikach....

   Dużo czasu nie upłynęło od wczorajszego wpisu, a w sieci pojawił się właśnie filmik z pękniętym tłumikiem. Co prawda w innym miejscu, inaczej pęknięty, jednak podczas lotu zakończonego przymusowym lądowaniem....I się cholera cieszę, że udało mi się wychwycić awarię w moim SOLO210 w chyba ostatniej możliwej chwili, że nie rozleciało się w locie i nie musiałem lądować w innym miejscu niż miejsce startu. Gdybym tego nie wychwycił, pewnie dziś latałbym w najlepsze. Kto wie jaki byłby koniec..?
   Nie mamy czasami wpływu na wady sprzętowe, jednak to pokazuje po raz kolejny, że sprzęt, którego używamy bywa zawodny i czasami może niemiło zaskoczyć. Tym bardziej trzeba go sprawdzać, zabezpieczać, chuchać i dmuchać. To się po prostu opłaca. Wspomniany na początku wpisu filmik zamieszczam poniżej - dobrego oglądania :


pęknięcie, czyli jeszcze raz o poniedziałku....

   Sprzęt w naszym napędowym lataniu jest niezmiernie ważny. Z tego powodu każdy, komu przelewa się choć odrobina oleju w łepetynie poświęca sporo czasu na kontrolę napędu przed i po locie. Na pierwszy rzut oka wydawać się to może zbytnim utrudnieniem, jednak w dłuższej perspektywie czasu daje wymierne efekty. Niewątpliwie największym z nich jest minimalizacja ryzyka odpadnięcia lub rozlecenia się czegoś w locie. Rzecz jasna nie wszystko da się przewidzieć i zabezpieczyć, jednak czasami można uniknąć niepotrzebnych kłopotów. Kontrola to zaledwie kilka minut, a ryzyko mniejsze po wielokroć.
  Po poniedziałkowym lataniu napęd jak zawsze przeszedł kontrolę. Standardowo wszystkie śruby, śmigło, rzepy, taśmy uprzęży itd. Wszystko jak zawsze "cacy" prócz tłumika, na którym pojawiło się pęknięcie. Niby nic takiego, latać się da, jednak to tak naprawdę ostatni dzwonek, by go naprawić. Gdyby rozleciał się w powietrzu mogłoby być niemiło. A tak, "kontrola" zadziałała i ryzyko pęknięcia w locie kolosalnie mniejsze.



   Po powrocie do domu tłumik został zdjęty, ofotografowany, zapakowany i czeka na wysyłkę do chyba najlepszego specjalisty w naszym kraiku od tych spraw - Kajana. To On jest autorem podstawowej przeróbki standardowego tłumika, dzięki której nasze solówki zyskują nieco mocy. Pojawiły się próby skopiowania owego pomysłu, jednak co Kajan to Kajan. Wiedza, fachowość, doświadczenie i klasa sama w sobie. Wszystko to podparte naprawdę kolosalnymi umiejętnościami i ogromną pasją.
   Ja "dziś"jestem uziemiony,  pozostaje tylko wysłać i czekać na naprawę oraz dalsze godziny spędzone "tam, w niebie"....Trochę kiepsko, bo środa to zapowiadany idealny warun, jednak bezpieczeństwo każe odpuścić i nie ryzykować ponad miarę.....

wtorek, 5 marca 2013

jeszcze o poniedziałku......

   Właśnie dotarły do nas zdjęcia z wczorajszego latania nad CCK. Tomek pstrykał, zgodził się na publikację na blogu, więc jak wczorajsze latanie wyglądało "z ziemi" można zobaczyć poniżej...:






poniedziałek, 4 marca 2013

poniedziałkowo o......

   Poniedziałkowo o pracy. Dzień został zaczęty nerwem na jedną z osób z którymi współpracuję, chciałoby się napisać więcej ale w takim wypadku pewnie nikt już nie chciałby się leczyć w państwowej służbie zdrowia. Nieudolność, niewiedza, problematyczne radzenie sobie w stresującej sytuacji, brak jakichkolwiek procedur i próba załatwiania wielu ważnych spraw "na gębę". Za każdym razem, gdy takie różne sprawy w jakiś sposób ocierają się o mnie mam kolosalny nerw, taki, że kosa w kieszeni sama się otwiera i gotowa zaatakować każde żywe stworzenie w okolicy. I wcale mnie już nie dziwi, że w Polsce medycyna państwowa tak bardzo kuleje i nawet zwykłe zapalenie gardła może skończyć się zejściem śmiertelnym. Takie różne rzeczy czasami wypływają, pojawiają się i cholernie stresujące jest, że ci, którzy z zasady powinni być najlepsi są najzwyczajniejszymi nieudacznikami. Taka Polska w pigułce.....Całe szczęście dla mnie, że głos Sosny w słuchawce działał kojąco, inaczej bym chyba osiwiał w jeden na pozór zwykły poniedziałek w pracy.....
   Poniedziałkowo o lataniu też dziś trzeba wspomnieć. Bo przecież nie chodzi o pisanie o pracy, stanowiącej jedynie środek do realizacji celów życiowych, marzeń i zaspokajania wszelkich potrzeb finansowych.
   Pogoda ostatnio całkiem przyjemna. Gdy ja rano walczyłem z ludzką głupotą pomarańczowa Sigma już latała nad Toruniem, zazdrość była, bo z tego co meldował później Tomek w powietrzu było wielce przyjemnie. Po "robocie" pojechałem więc na łąkę, by samemu też się trochę przewietrzyć, nabrać trochę dystansu do życia i odetchnąć od tego całego poniedziałku. Warunki takie sobie - wiatr pomiędzy 3 a 4 metry, szkwalisty, miejscami szarpiący "piątką".
   Obowiązkowy telefon do FISu (kilka dolotów na toruński aeroklub), na 300 m Herkules w okolicach Chełmna i Golubia, więc trochę ruch wzmożony w okolicy. Warunki takie sobie - plan mam na lot dookoła Torunia i ew. w stronę Chełmży. Ostateczna decyzja w powietrzu zależnie od tego, co tam spotkam....
   Na chwilę przed startem przyjechał Tomek. Chwila rozmowy, w rękach aparat - popstryka, popatrzy i wraca do swoich spraw. Start bezproblemowy - w tych warunkach wystarczył jeden krok, odrobina gazu i jest winda w górę. Potem lekkie duszenie. Odpuszczone trymery i Buran spisał się wyśmienicie. Dziesięć minut krążenia nad łąką i już wiem, że nigdzie dalej nie polecę. "Do przodu" czasami w tempie ślimaka, jest spory wiaterek, skrzydło pracuje i nie jest tak komfortowo, jakbym sobie życzył.

 

   Lądowanie, kolejne pogaduchy z Tomkiem, decyzja o kolejnym starcie. Alpejką nie poszło - jedna ze sterówek nieco splątana. Rozwiązałem, wiatr przez chwilę słabszy - powtórka z klasyka. Znów lecę. W powietrzu wyraźnie silniej. Skrzydło też dynamiczniej pracuje. Decyzja o krążeniu nad najbliższą okolicą i nieco pracy nad znarowionym Buranem.
  Po dwóch klapach wchodzę wyżej i wpada pomysł, by nieco poćwiczyć różne takie pierdoły. Zaciągam trymery, więc powinno być łatwiej sprowokować jakąś klapkę, czy inną połówkę. Udało się koncertowo. Klapka, klapka, sprowokowana połówka. Buran trochę się narowi, ale pięknie posłusznie wychodzi z takich zabaw. Uszy zaliczone, kilka kolejnych klap, kolejna połówka, uszy i b-sztal na koniec. Odpuszczam trymery, o powrocie do profilu samostecznego Buran się uspokaja, a lot jest wyraźnie równiejszy i przyjemniejszy. Cacy skrzydło.


 
   Zejście niżej, znów kilka zdjęć - pojawili się znajomi z aparatem i kamerką. Kilka kręgów, lądowanie i krótka rozmowa. Jeszcze jeden start, taka mała pokazówka "jak toto startuje" i trzeci już tego dnia lot. Znów świrowanie nad łąką, kolejne lądowanie i tyle na poniedziałkowe popołudnie wystarczy. Telefon do Sosny, zgłoszenie zakończenia do FISu, po raz kolejny kilka minut rozmowy o lataniu z kontrolerem. Jak było, czy wieje, zimno, że ktoś w Szczecinie w grudniu organizował nocne latanie. Takie tam pogaduchy...
   Po szesnastej przymusowy powrót do roboty. Ciąg dalszy problemów z poranka, ale już na luzie. Krótka kontrola, wszystko działa jak należy i wreszcie mogę popędzić do chaty.....

piątek, 1 marca 2013

psi tandem..?

   Każdy kto ma psa wie dobrze, że pies najlepszym przyjacielem jest. Wiadomo, pies to bezgranicznie przywiązany fajny kumpel potrafiący zawsze machnąć ogonem w odpowiednim momencie. Że o wyraźnej radości po naszym powrocie do domu i wrodzonej gotowości do bycia tuż obok nie wspomnę. Psa i właściciela zawsze łączy szczególna więź, nasz Wirus nie pozwala o tym zapominać....No ale dość o psach. W temacie jest o psim tandemie i by tytuł ten miał jakikolwiek sens trzeba obejrzeć filmik prezentowany poniżej. Jest wszystko - latanie, pies, zima i ta szczególna więź z najlepszym przyjacielem człowieka...Dobrego oglądania :