poniedziałek, 31 maja 2010

wodny świat według borysa

Kolejna produkcja spod ręki Borysa jest już gotowa. Poniżej możecie obejrzeć Jego dzieło, dokumentujące jego wycieczkę nad Wisłę.....Kilka ujęć wylanej Wisły i wygibasów Rafała....Miłego oglądania....

sobotnie pyrkanie

  No....co tu dużo pisać....sobota UDANA ....zalatana...oblatana....czy jak tam jeszcze nazwać ten wieczór który okazał się tak udany....


  Zdjęcia i filmy zgrane - niedługo trzeba będzie zabrać się za zmontowanie jakiegoś sensownego materiału tak by ogół ludzkości miał chociażby wyobrażenie co my tam robiliśmy i co widzieliśmy....
  Nie obyło się bez kłopotów, ale generalnie widoki Wisły która zrobiła się jakiś czas temu dwa razy szersza są tego warte.....
- warun średnio dopisał....miało siadać a spokojniej zrobiło się właściwie dopiero koło 19 - 19:30...na tyle spokojniej by w miarę przyjemnie się latało....
- Rafał z którym sie umawialiśmy najpierw nie był w stanie dotrzeć na umówioną godzinę , zaś potem okazało się że koleś który miał go przywieźć na "łąkę" (i prócz tego polatać z nami) obalił....cóż...tak czasami bywa....Rafał przyjechał z nami....zaś kolega stracił jeden z ciekawszych widoków i fajniejszych lotów tej wiosny....Jego strata.
- ostatecznie wszystko zagrało..pogoda się trochę uspokoiła....wyszpeiliśmy się....odpaliłem jako pierwszy.....



  kilka kółek po okolicy....w Grubnie i okolicach chyba kilkadziesiąt odpalonych grilów generuje smakowitą woń spalonej kiełbasy i drobne "kominy".....do tego unosi się co jakiś czas jakis paproch w niebo......w tle mamy religijne zawodzenie jakiegoś księdza a po jakimś czasie rytmiczne "umpa umpa" - szkoła w Grubnie obchodzi okrągłą 55 rocznicę - zatem musi być hucznie !! - msza, a potem "wioska dicho" do nocy...Ot taki polski standard.....:)



   po 30 minutach Raf był też w powietrzu....kamerki włączone...Sosna na nasłuchu kameruje "z ziemi",wiec zasuwamy zgodnie z planem nad Wisłę....


  Po drodze trochę zdarzeń które nie zdarzają sie codziennie, ale jednak są.....boczny wiatr - może z 2-3 metry....Raf jak zwykle szaleje...jakieś wingowery...jakieś zwitki...co jakiś czas skrzydełko mu klapi .....Ja trzymam sie wyżej, by te jego wygibasy sfilmować i złapać jakieś ładne widoki "z góry"......lecimy i lecimy ...dolecieliśmy nad Wisłe i dopiero wtedy ukazała nam się rzeka w całej swojej potędze....szersza co najmniej dwa razy niż normalnie.....od wału do wału....a w głowie kołaczące się mysli...- jak nawali sprzęt to specjalnie nie ma gdzie lądować......no chyba że w tym syfie, jaki tam teraz płynie....zapach też taki nieciekawy...do tego widać wyraźnie, że z przyrodą nie ma żartów...że to potęga...ech....Wisła zalała nam łąki z których tak fajnie jeszcze niedawno startowaliśmy.....przez niektóre odcinki wałów widać się przesiąka, bo tuż za nimi woda też stoi......generalnie widać potęgę żywiołu.....widać strażaków którzy dzielnie stróżują i pilnują tych worków...tych wałów i tego całego bajzlu jaki nawiedza nas co kilka lat.......


   kilka kręgów w ta i we wta....krótki wypad na drugi brzeg....odwiedziny w porcie i zasuwamy dalej.....nad naszą "zalaną łąką" lecimy z biegiem Wisły....z wiatrem to się klasa leci - 40/50 km/h to czysta frajda.....Jednak cały czas oczy dookoła głowy, bo prócz nas sa jeszcze inni w powietrzu.....minęła nas dosyć blisko Cessna (lądowała w Watorowie) więc trzeba uważać na innych głodnych tego widoku.......
  lecimy i lecimy wciąż w tym samym układzie - Raf niżej...ja wyżej.........po jakimś czasie pokazuję Mu, że wracam...On "odpokazowywuje",że jeszcze trochę sie pokręci.......Zatem rozdzielamy się - wracam do Sosny z nastawieniem, że lepiej trochę wcześniej wrócić na spokojnie, niż na wariata być może po ciemku.....Raf ma o wiele większe doświadczenie i zna ta okolicę jak własną kieszeń.....ja jeszcze wolę "mieć większy margines manewru"....pod wiatr już tak kolorowo nie jest ...na 40 metrach mam prędkość ok 15-18 km/h więc jakiś czas mi ta droga schodzi....ale cały czas z Sosna "na radyjku" jesteśmy...widoki też przednie wiec wrażenia słuchowe i widokowe są przednie :).....
Jeszcze krótki lot nad jednostką wojskową....i wracam "do bazy"....jeden krąg by zorientować się jak tam na dole warunki i odpowiednio podejść......lądowanie jak na moje oko trochę za szybkie......za mało wyhamowałem skrzydło w ostatniej fazie....na ziemi zero wiatru a kilkadziesiąt metrów wyżej już coś tam dmucha.......Choć może się czepiam....


  Sosna ładnie wszystko nakręciła...ja ostatecznie uznałem,że lądowanie też ładnie wyszło i wcale nie było takie nieciekawe i zbyt szybkie.......
  Tęsknota się skończyła...szczęśliwie odnalazłem się na na ziemi "przy Niej"....poskładaliśmy glajta...złożyliśmy napęd i czekamy na Rafała....mija 5 minut...mija 10.....kolejne 10 i ani widu ani słychu....
Nic nie słychać....nawet impreza w Grubnie jakoś tak się uspokoiła.......
  Gdzie Rafał ??
cholera wie...może Mu się co stało....? może gdzieś tam wylądował.... różne takie myśli chodzą.....ale Raf to trochę "taki powsinoga".....olbrzymie doświadczenie i chęć do latania.......- pewnie gdzieś poleciał i zaraz wróci............

No i wrócił pośród szarości........pokazuje ręką żebym jeszcze wystartował ale ja już nie chce....za szaro..z.a ciemno...sprzęt poskładany......nie mam ochoty na nocny lot.....Tym bardziej ze Sosna tu ze mną czeka .....prawie pięć godzin siedzi na ziemi i czeka byśmy my mogli trochę pokiblowac u góry....Cudowna jest :)

zrobił "kółko" i poleciał.....nad drzewami walnął spiralkę i wylądował na jakiejś polance.......po chwili telefon....znajomi mają w tamtej okolicy ognisko i postanowił ich odwiedzić....wiec bierzemy resztę Jego sprzętu "naziemnego"...odwozimy Mu.....i prujemy do chaty w całkowitych ciemnościach.....rozpakowanie....krótkie pogaduchy i do wyra...........

Aaaaa....no i kolejna sobotnia kawa.......Sosna mnie rozpieszcza na maxa :) A jak pstryka i filmuje to już normalnie w mojej opinii FIU FIU....

sobota, 29 maja 2010

ps.

Sosna właśnie nadaje że na naszym "chełmżyńskim niebie" kręci się motolotnia.........Pewnikiem "sąsiedzi" latają....
a ja myślę sobie w duchu coraz bardziej o profilu samostatecznym ....zmianie sprzętu, by w trochę ostrzejszych warunkach też latać....latać więcej i częściej....ech
tymczasem trzymam dupsko na ziemi....ale już niedługo......jeszcze kilka godzin...

drgawki ??

Tak....drgawki.....tytuł nie jest przypadkowy...
drgawki ...lekkie ale zawsze....
takie miłe przedpołudniowe ciarki gdy zaczyna się dzień, w którym tyle się zdarzy.....

No ale początek żeby było wiadomo co i jak z tym dzisiejszym dniem......
z wczorajszego lotnego wieczoru niestety nic nie wyszło...pogoda nie sprostała naszym celom i zamierzeniom klepiąc obficie deszczem wieczorną ziemię...planowane latanie zgłoszone...uzgodnione z "sąsiadami" z Mikrolotu.....tylko ta aura......No nic...wieczór i tak nam się udał....trochę spraw wiszących załatwione...trochę wylegiwania się ...trochę rożnych takich spraw wspólnych.....fajnie było......

     A dziś od rana już dwie kawy wypite (szaleństwo ale nie do końca bo to rozpuszczalne - wiec właściwie to jakieś takie rozwodnione siuśki, a nie rasowa mocna kawa)...do tego zmontowany świeżo filmik z ostatniego lotu....Sosna na zakupach inwestuje w odzież....ja obserwuję prognozę i ta zaskakuje świetnymi warunkami.....do tego powoli organizuje popołudnie.....a plan jest taki że popołudniu zasuwamy do Grubna....tam spotkanie z Rafałem (prekursorem paralotniarstwa w Chełmnie) ...odpalamy i jedziemy zobaczyć Wisłę w całej swojej potędze, okazałości i co Ona tam jeszcze ma do pokazania.....Raf porobi zdjęcia...My trochę pofilmujemy i kolejny dzień spędzimy udanie....słonecznie miło......
I stad drżenie.....wiem że dzisiejszy dzień się uda i że będzie fajny...tyle że już chciałbym by była ta pora gdy powrócę do domu....do niej...i wyruszymy....na przygodę zdobywać świat po raz kolejny :) razem

..nowy produkt...

Nowy materiał już jest...



jak to powiedział pewien znajomy "przyszły pilot" kolejny "ze stajni ParaglidePara".....

piątek, 28 maja 2010

Strużal ZDOBYTY

Łąka oblatana...w sposób udany...efektowny....faaaaajny :)

No ale początek najważniejszy....

..był senny majowy dzionek, kiedy wypracowano na najwyższym szczeblu decyzję " JEDZIEMY"....Drobne pakowanie...na miejscu drobne rozpakowanie...składanie...przedzieranie się przez tą cała prerię i w końcu gdy wszystko było gotowe rozłożone..złożone...sprawdzone....próbny rozruch napędu....nastąpiło popicie wody...włączenie kamer itd itp ruszyłem.....


    Pierwszy start spalony - niestety wysoka trawa...nierówności...jakieś jamy wykopane przez bliżej nieokreślone dzikie bydle spowodowały, że wyszła zniechęcająca wszystko, popularna "dupa"...chwila strachu ...wahania i niestety szybka decyzja o przerwaniu startu.....
Kolejne rozkładanie...kolejny łyk wody...kolejna mobilizacja kamer....składanie...rozkładanie.....
odpaliłem...postawiłem....zacząłem......
Kilkanaście kroków w wysokiej trawie zaowocowały wzięciem roślinności w powietrze i całkiem udanym spokojnym startem....Dzielne Nemo od razu zabrało i tak z lekkim wietrzykiem 2 m/s zacząłem lecieć....trochę polatałem "w kółko"...potem kierunek "koniec Strużala"....potem kolejnych kilka kółek nad Sosną....a następnie lot w stronę Chełmży......po drodze wzięcie wysokości i tak n 200-250 metrach kilka kółek nad domem....nad dźwigiem, nad którym obiecałem już dawno, że przelecę.....kilka razy w ta i we wta nad tą naszą mieściną......nasycony widokiem miasta, które tak ładnie wygląda z góry powrót "do Sosny" nad Strużal....kilka kółek i kontynuacja lotu tym razem nad położone niedaleko lotnisko znajomej firmy  "MIKROLOT"...a tam sennie ...cicho...spokojnie....wszystko stoi........dwa kółka dookoła; machniecie skrzydłem i wracam, by w spokojnym powietrzu nieco pokręcić się nad Sosną.....w końcu ja sobie latam, a Ona tam czeka...sama.....z jakimiś zwierzami siedzącymi w tych swoich dziurach.......
kilka przelotów na wysokości kilku metrów...kilka wysłanych buziaków...kilka machnięć łapkami...jeszcze kilka zakrętasów i decyzja o lądowaniu.....

No i trochę problem...czy dobrze wycyrkluję w tych zagonach trawy, która wygląda jakby była specjalnie modyfikowana, by rosła coraz wyższa.........Z jakąś taką obawą przed nierównościami i jakimiś dziurami, które być możne tam się skryły...złośliwe bestie..........
No ale nic....wystartować się chciało...wylądować się musi........
I wyszło nadspodziewanie dobrze.........ze sporą prędkością......z całkiem fajnym dobiegnięciem...bez jakichkolwiek kłopotów......słowem IDEALNIE............
 i ważna sprawa.....lądowanie tuż "przy Niej".....:) ..żeby nie "drałować" przez te hektary bo tęskno było...oj tęskno....

    Podsumowując lot,  wreszcie poczułem tą całą frajdę, jaką daje mi latanie....jaką daje ta niezależność kolejnego wymiaru .....wymiaru, którego nie da się poczuć chodząc po ziemi czy jeżdżąc karuzelami czy też skacząc na linie....znowu był mega FUN i świadomość, że umiem...że wychodzi...i że to co robię, robię coraz lepiej........

Pakowanie...składanie i hej do domu.....tam rozpakowanie....i cudowne błogie uczucie spędzenia kolejnego udanego dnia.....jeszcze jednego z tych, które się pamięta już zawsze.....

     Acha...żeby nie było że "u Jurkiewiczów" taka cisza...może z 10 minut po moim lądowaniu przeleciała tuż niedaleko motolotnia......I pewnikiem u Nich lądowali......więc pod koniec dnia także coś tam "zalatało".....I o to chodzi...By latać a nie siedzieć "z dupą" na ziemi ..:]

i jeszcze coś:)

A to wspaniałe zdjęcie wklejam, żeby się pochwalić.... pochwalić tak cudownym mężczyzną...... A CO!

Warszafffka

Po niezwykle udanym poranku spędzonym pośród różnego rodzaju latających maszyn, które możecie obejrzeć  w poprzednim poście czekała Nas dalsza podróż. Słońce prażyło niemiłosiernie....pogoda była prawie "wakacyjna"....Wirus spakowany...i My gotowi do dalszej drogi.....A przed Nami podróż do Stolicy.....
Z dobrymi humorami wyruszyliśmy w drogę. Większość czasu delektowaliśmy się pięknymi widokami...rzepakiem dojrzewającym w słońcu i budzącą się do życia pogodą. A wszystko to w idealnym towarzystwie.....Niedaleko Warszawy napotkaliśmy jednak na burzę.....ogromną burzę powodującą postoje większości aut na drodze. Ale Borys dzielnie dał radę....ot, taka kolejna atrakcja podróży. Warto wspomnieć, że podróż wydawała Nam się masakrycznie długa, ale w końcu dotarliśmy do magicznej tabliczki z napisem Warszawa i był już tylko moment jak znaleźliśmy się na miejscu....




A na miejscu czekał Nas oto taki widok....widok Robala rozpalającego grilla....











 
Szykowała się więc przesmaczna kolacja.....mmmmmmmnnnnniammmmm :) Jeszcze w ustach mamy smak pysznej polędwiczki, kiełbasek no i rewelacyjnej sałatki przygotowanej przez Justynę.
Pogaduchom wieczornym nie było końca. Planowaliśmy kolejną podróż, która odbędzie się niebawem....właściwie to już za kilka dni. Tym razem Niemcy i wesołe miasteczko. Seweryn z Justyną są twardzi i się nie boją, natomiast My na sama myśl o tych wszystkich atrakcjach mamy pełne gacie :)

Następny dzień przeznaczony był na zwiedzanie Stolicy. Razem z Borysem nie znaliśmy Warszawy, więc chcieliśmy poznać co ciekawsze zakątki miasta. Wspólna wycieczka zaowocowała masą ilością zdjęć i niezapomnianych chwil. Niezapomnianych, bo spędzonych razem....I tak widzieliśmy Zamek Królewski, kolumnę Zygmunta, Barbakan, Stare Miasto, syrenki różne jakieś:), Wisłę nawet widzieliśmy :)), potem spacer Nowym Światem, Pałac Prezydencki, Grób Nieznanego Żołnierza, Sejm i masę innych, mniej znanych, lecz  cieszących oko budynków.

Pogoda Nam dopisywała, mieliśmy uśmiechy na twarzach i dobre humory....Spacer był dłuuuugi i bardzo ciekawy. Obejrzeliśmy naprawdę kilka fajnych miejsc.
Ale najlepsze czekało na koniec.....Zdjęcie poniżej mówi wszystko......

 Dodam tylko, że BARDZO SMAKOWAŁO! Najlepszy kebab, jaki kiedykolwiek jedliśmy......

Należą się wielkie podziękowania i ogromne pozdrowienia dla Robala i Justyny, którzy dzielnie znieśli Nasze towarzystwo i ten długi spacer. No i jeszcze Wirus w podziękowaniu wysyła liżące buziaczki :)

P.S. Kolejny cudowny czas spędzony razem :)

wtorek, 25 maja 2010

Air Fair po raz czwarty

  W ostatnią sobotę zawitaliśmy w Bydgoszczy na imprezkę pod szumną nazwą Air Fair.....
Kilka tygodni oczekiwania i ostrzenia chęci zobaczenia czegoś nowego zaowocowały czymś, czego do końca nie jestem w stanie określić....

No bo....

  Niby imprezka to targi i wystawa lotnicza, a jakoś czegoś super nowego i wyjątkowego nie zobaczyliśmy..
   Pooglądaliśmy sprzęt używany przez nasze siły zbrojne....obejrzeliśmy kilka samolotów cywilnych...obejrzeliśmy kilka "zabytków" no i kilka śmigłowców....Przeszliśmy się halą wystawową oglądani sennymi i znudzonymi oczyma wystawców którzy wyglądali jakby marzyli o tym by już znaleźć się we własnych domowych łóżeczkach.....Poprzyglądaliśmy się pokazom tresury psa na "misce policyjnej" który niby ładny...niby fajny ale jednak nie do końca się chciał sprawić tak jak powinien....cóż...może też ta micha którą dostaje od państwa jest dotknięta kryzysem...?

  Generalnie wielki niedosyt czegoś co by się kręciło "po niebie"....jedynym rodzynkiem był szybowiec który z cicha przeleciał...ale sądzę, że większość "gości" go nie zauważyło........szum silników....wirujące śmigła i inne takie cudeńka przydałyby się.....a tak cisza...spokój...sielanka i tłum ludzi z dziećmi. Trochę brakowało lotnictwa cywilnego - nie widać było NIKOGO związanego z lataniem "tekstylnym"....A przecież do Sopotu i NAVCOMMu bardzo blisko...a przecież DUDEK PARAGLIDERS ma rzut kamieniem do Bydgoszczy....że o innych firmach już nie będę wspominał.......Miłym akcentem było ujrzenie motolotni, która jesienią zabrała nas pod niebo....trochę tak na uboczu...i lekko "w krzakach...ale i tak "in plus"....to jedyny taki przykład tego rodzaju lotnictwa.....Stąd wielkie pozdrowienia dla Przemka Jurkiewicza - fajnie że byłeś :)
  Trochę widać było brak takiej jakiejś organizacji.....zaplecza.....nigdzie nie widziałem koszulek czy innych gadżetów lotniczych...jedynie piwsko...kiełbaski i jakieś ordynarne zabawki w stylu plastikowych karabinów czy innych spidermanów (czy to też pilot ??)...
  Tak czy inaczej cieszę się, że pojechaliśmy....że spędziliśmy razem te kilka godzin pośród sprzętu...na lotnisku.....I tak było super bo zrobiliśmy coś razem....popstrykaliśmy kilka fotek i trzeba było śmigać dalej.......w inne strony........


piątek, 21 maja 2010

mamy ŁĄKĘ !!!

Udalo się....Huuura Huuura :)
czwartek 20stego maja trzeba bedzie pamiętać :)

    Od tego dnia mamy prawo użytkowania łąki o której wspomniane było wcześniej....ładne trawiaste sześć ( aż SZEŚĆ) hektarów - położonych pomiędzy jeziorem a drogą......żadnych większych drzew dookoła....sąsiedztwo w postaci gospodarczych zabudowań i ich właściciele wydają się przyjaźni ...słowem IDEALNIE.....wielkie słowa podzięki dla właściciela terenu który gdy tylko usłyszał o co chodzi zgodził sie na nasze 'zagospodarowanie" tej trawy ...ziemi ...areału.....i w ogóle...dzieki :)
   Teraz jeszcze trzeba ten cały fyrtel oblatać, ale to już nie stanowi kłopotu....jeden sprzyjający wieczór.....jeden dobry warun i rozpoczniemy eksploatacje tego dziekiego jak na razie terenu.....a potem.....a potem będziemy hałasować tymi naszymi kosiarkami ile wlezie nad głowami bogu ducha winnych ludzi którzy mają szczęście mieszkać w owej okolicy...:)



Ech już chce mi się latać....jak cholera....

no i pogłaskane

No i pogłaskane....
pieszczenie gładzenie niewiele dało....
ale czy na pewno ?

        Pojechaliśmy obejrzeć miejsca z których zazwyczaj latamy i niestety kilkudniowa deszczowa aura nie pozwoliła na zaplanowanie w miarę dobrego startowania......Łąki nad Wisłą w okolicy Chełmna podmokłe, wał nasiąknięty wodą.....łąka w Grubnie też odpadła - trawa po kolana cała w kropelkach wody...malowniczych...pięknych ale jednak niewskazanych...do tego kierunek wiatru który też nie sprzyja....
Ech.....
No ale nie ma tego złego.......czasami lepiej jest odpuścić niż potem żałować że się człowiek namacha...natrudzi...wystraszy a polata zaledwie chwilkę.....W każdym razie dzień się nie skończył i trzeba było działać dalej nad tym popołudniem....

Wybór padł na inny środek poruszanie się w przestrzeni...Sosna trochę jeszcze zadbała o techniczne sprawy....



             Dosiedliśmy tych wspaniałych holenderskich "kóz" i chajda machać pedałami.....Kierunek STRUŻAL - czyli malowniczy półwysep wrzynający się ślicznie w jezioro chełmżyńskie......Pogoda wspaniała....Rowery radośnie kręciły kołami a nasze roześmiane mordki chłonęly to co było dookoła.....rzepakowe pola przetykane jakimiś innymi krzaczorami.....domy...krowy...słowem sielanka......Idealne popołudnie.....




                   Jeszcze idealniej się zrobiło gdy naszym oczom ukazała się cuuudna piękna łąka ....zarośnięta nieco ale za to bez żadnych domów...drzew...czy linii z prądem dookoła.....przygodne dziecko nie było w stanie podać właściciela...okoliczni mieszkańcy też właściwie nie wiedzieli czyja...ponoc jakiejś agencji..ponoc kogoś z Bydgoszczy.....W końcu się udało.....jeden z "lokalersów" nas skonfrontował z kierowcą cieżarówki którry okazał się dziadkiem owego malca z którym rozmowa była jako pierwszym......Udało się zdobyć numer do właściciela działki/łąki :) :) :) Wszystko czego trzeba mieliśmy....Humory świetne..pogodę świetną..numer świeży..i ogromną wiarę w to że wreszcie się udało zdobyć łąkę w pobliżu domu zdatną do naszych celów.....do latania...piknikowania.....filmowania i co tam nam jeszcze wpadnie do głowy.........
Tymczasem wieczór trwał i dalej śmigać :)


     I tak jechaliśmy...jechaliśmy....słonce powoli zachodziło....komarów stada zrywały się co chwile do ataków na nas......kolejny udany dzień minął i wieczór nadszedł spokojny....z nadziejami....uśmiechami....chichotami ......



A w nocy padał deszcz...właściwie lało.......

środa, 19 maja 2010

Głaskanie śmigła

     Kolejny poranek minął.....Poranna mżawka spadła....Poranne wiadomości przerzuciły się z modnego tematu dziko spadającej "kaczki" z przyjaciółmi na codzienne ostatnio opady i rozlewającą się szeroką plamą wodę, która w swojej złośliwości rozwala każdy wał.....cóż....wiosna...pada  i pada więc wylewa.....
     Poranna kawa wypita.... Sylwia wyfrunęła do pracy a ja zabrałem się za głaskanie napędu licząc na to, że wreszcie uda się może dziś odpalić i polatać pod chmurkami.....W końcu kilka dni bez latania owocuje jakimś takim lekkim nerwem...zamyśleniem...zdenerwowaniem i taką jakąś drobną galaretą odczuwaną szczególnie w łydkach......
    Ostatnio się nie popisałem - najpierw kilkugodzinne oczekiwanie aż mgła (ta kur....wsko gruba ubita pierzyna białej nieprzyjemnej wody)  opadnie i pozwoli choć na chwilkę unieść się w powietrze.....w końcu udało się...słońce rozgoniło mgłę, za to pojawił się wiaterek, który kręcił się jak żyd po sklepie zawiewając to z tej to z tamtej....do tego mega wilgotna łąka.....Efektem takiej kombinacji (wilgoć, zakręcony lekki wiaterek i ja) było pięć spalonych startów, po których sapałem jak dobry miech kowalski ; spociłem się strasznie i ogólnie miałem wszystkiego dosyć...w końcu się ogarnąłem i uznałem, że to chyba jednak nie mój dzień... pozbierałem sprzęt i zabrałem się za kiełbachę która w międzyczasie została upieczona przez Sosnę....z całego poranka jedynie Jej się coś udało....bo jeśli o mnie chodzi to tamtego poranka zaliczyłem mega porażkę.......Cóż....mam nadzieję, że dzisiaj okaże się, że coś tam jednak mi wyjdzie...że łąka, z której zamierzamy odpalić będzie w miarę sucha...że wiatr okaże się łaskawy...że ja w końcu też nie popełnię żadnego błędu......
    Właśnie tak sobie myślę o tym wszystkim i czyszczę...pielęgnuję.....pieszczę napęd licząc, że być może  w ten sposób uda mi się zaczarować to popołudnie i wieczór......zobaczymy....
     Sprzęt przygotowany...baterie naładowane.....karty pamięci wyczyszczone....i niezadługo wyruszę po S. a potem zobaczymy ....oglądanie łąki ...decyzje....i mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie.....jeśli nie to też jest plan "awaryjny"...ale o nim "sza" na razie....

niedziela na wyjeździe ;)

      Mówi się że spontaniczne imprezy są najlepsze....tym razem też tak było...wyruszyliśmy w rodzinną podróż potrenować moją nogę we wciskaniu gazu a Wirusa w spaniu na tylnym siedzeniu.....Wyjazd mający na celu sprawić niespodziankę pewnej Pani - miała kilka dni wcześniej szczególny jeden taki dzień i jakoś tak życzenia składać przez telefon to dla nas za mało było.....Pojechaliśmy z ciastem (pyyyycha tort)....kwiatami i dobrym słowem......Trafił sie dodatkowo miniaturowy SEMITA (czytaj Żyd) który służył będzie zapewne jako taki drobny, acz miły akcent przynoszący szczęście.....Po drodze oczywiście podziwianie miejsc magicznych
....dojechaliśmy....zaniespodziankowaliśmy.....załapaliśmy się na obiad który w swojej obfitości smakował wyśmienicie....posiedzieliśmy...pobyliśmy...ponapawaliśmy się rodzinną atmosferą domu i bliskich.......No i w drogę powrotną.....trochę się poszwendaliśmy tu i tam (m.in. Kórnik i okoliczne wioski) a potem prooościutko do domu......i gdy już byliśmy w łóżku nastąpiło odprężenie...spłynęła błoga świadomość że dzien był świetny ....że było fajnie i że tak właśnie powinno spędzać się co niektóre dni.....beztrosko  realizując jakieś takie pomysły...na pozór szalone ale jednak cholernie wartościowe......Bo tak chyba najlepiej....Spełniać swoje pomysły nie patrząc na to co myślą inni....spełniać siebie robiąc coś razem......tworzyć swoją historię i wytwarzać wspomnienia....:)...

tyle........

sobota, 15 maja 2010

Pierwszy ?

Słowo wstępu ?
Hmmm...to będzie pierwszy tradycyjny startowy post nowo otwartego bloga traktującego o naszym życiu...nas...myślach...spostrzeżeniach i innych takich różnościach, które wpadną do głowy , a będą godne tego by je tu wpisywać....O tym co jest...było i będzie...co nas otacza i co my dookoła pragniemy zrobić z rzeczywistością....życiem....ludźmi..

Kochamy życie...takim jakim jest....
ze wszystkimi drobiazgami, szczegółami....z tymi wszystkimi rzeczami, które sprawiają że każdy dzień jest inny....niekoniecznie lepszy ale po prostu inny...tak jak wyjątkowa każdego dnia jest pogoda...tak jak wyjątkowi są ludzie.....osoby.....osoby, które czasami się kocha...uwielbia.....czasami ceni a czasami po prostu chciałoby się je zatłuc jakąś dobrą pałą.....
Kochamy siebie....kochamy to co robimy...ja kocham Ją.....Ona mnie.......kochamy naszą przyszłość i każdy dzień, który nam jeszcze pozostał.......I jestem pewny że jest super...dzięki Niej...i dzięki temu, że każdy dzień z pozornie gorszą pogodą jest wstępem do tego, by można było powiedzieć - właśnie minął kolejny cudowny poranek....wieczór i co kto tam jeszcze sobie zażyczy.....Nie znamy przyszłości ale znamy nasze serca i pragnienia......to najważniejsze......