piątek, 28 maja 2010

Strużal ZDOBYTY

Łąka oblatana...w sposób udany...efektowny....faaaaajny :)

No ale początek najważniejszy....

..był senny majowy dzionek, kiedy wypracowano na najwyższym szczeblu decyzję " JEDZIEMY"....Drobne pakowanie...na miejscu drobne rozpakowanie...składanie...przedzieranie się przez tą cała prerię i w końcu gdy wszystko było gotowe rozłożone..złożone...sprawdzone....próbny rozruch napędu....nastąpiło popicie wody...włączenie kamer itd itp ruszyłem.....


    Pierwszy start spalony - niestety wysoka trawa...nierówności...jakieś jamy wykopane przez bliżej nieokreślone dzikie bydle spowodowały, że wyszła zniechęcająca wszystko, popularna "dupa"...chwila strachu ...wahania i niestety szybka decyzja o przerwaniu startu.....
Kolejne rozkładanie...kolejny łyk wody...kolejna mobilizacja kamer....składanie...rozkładanie.....
odpaliłem...postawiłem....zacząłem......
Kilkanaście kroków w wysokiej trawie zaowocowały wzięciem roślinności w powietrze i całkiem udanym spokojnym startem....Dzielne Nemo od razu zabrało i tak z lekkim wietrzykiem 2 m/s zacząłem lecieć....trochę polatałem "w kółko"...potem kierunek "koniec Strużala"....potem kolejnych kilka kółek nad Sosną....a następnie lot w stronę Chełmży......po drodze wzięcie wysokości i tak n 200-250 metrach kilka kółek nad domem....nad dźwigiem, nad którym obiecałem już dawno, że przelecę.....kilka razy w ta i we wta nad tą naszą mieściną......nasycony widokiem miasta, które tak ładnie wygląda z góry powrót "do Sosny" nad Strużal....kilka kółek i kontynuacja lotu tym razem nad położone niedaleko lotnisko znajomej firmy  "MIKROLOT"...a tam sennie ...cicho...spokojnie....wszystko stoi........dwa kółka dookoła; machniecie skrzydłem i wracam, by w spokojnym powietrzu nieco pokręcić się nad Sosną.....w końcu ja sobie latam, a Ona tam czeka...sama.....z jakimiś zwierzami siedzącymi w tych swoich dziurach.......
kilka przelotów na wysokości kilku metrów...kilka wysłanych buziaków...kilka machnięć łapkami...jeszcze kilka zakrętasów i decyzja o lądowaniu.....

No i trochę problem...czy dobrze wycyrkluję w tych zagonach trawy, która wygląda jakby była specjalnie modyfikowana, by rosła coraz wyższa.........Z jakąś taką obawą przed nierównościami i jakimiś dziurami, które być możne tam się skryły...złośliwe bestie..........
No ale nic....wystartować się chciało...wylądować się musi........
I wyszło nadspodziewanie dobrze.........ze sporą prędkością......z całkiem fajnym dobiegnięciem...bez jakichkolwiek kłopotów......słowem IDEALNIE............
 i ważna sprawa.....lądowanie tuż "przy Niej".....:) ..żeby nie "drałować" przez te hektary bo tęskno było...oj tęskno....

    Podsumowując lot,  wreszcie poczułem tą całą frajdę, jaką daje mi latanie....jaką daje ta niezależność kolejnego wymiaru .....wymiaru, którego nie da się poczuć chodząc po ziemi czy jeżdżąc karuzelami czy też skacząc na linie....znowu był mega FUN i świadomość, że umiem...że wychodzi...i że to co robię, robię coraz lepiej........

Pakowanie...składanie i hej do domu.....tam rozpakowanie....i cudowne błogie uczucie spędzenia kolejnego udanego dnia.....jeszcze jednego z tych, które się pamięta już zawsze.....

     Acha...żeby nie było że "u Jurkiewiczów" taka cisza...może z 10 minut po moim lądowaniu przeleciała tuż niedaleko motolotnia......I pewnikiem u Nich lądowali......więc pod koniec dnia także coś tam "zalatało".....I o to chodzi...By latać a nie siedzieć "z dupą" na ziemi ..:]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz