sobota, 31 lipca 2010

Europejskie wakacje

Wróciliśmy właśnie z naszych drugich "wyjazdowych" wakacji. Tym razem byliśmy w Słowenii ze szkołą paralotniową Skytrekking. Celem wyjazdu było latanie na Lijaku - miejscu znanym w całej Europie z doskonałych warunków. Niestety każdy z dni kiedy tam byliśmy skropił nas deszczem, co niektórych nawet zalał. Ale polatać też się dało. W sumie kilka zlotów, jedno lądowanie w przygodnym terenie (lotnisko "modelarskie") i kilka lotów trwających ponad godzinę. Do tego kilka powietrznych ćwiczeń w stylu frontsztal; zwalona połówka, uszy, bsztal itd. Do tego pyszna pizza i wspaniały makaron w miejscowej pizzerii. Okolica robi wrażenie, widoki cudowne i po prostu warto tam pojechać. Może tylko na inny camping , niestety na tym gdzie byliśmy śmierdziało i było po prostu brudno - na pewno nie jest to warte 9,5 Euro za jedną dobę.
Każdego dnia padało i deszcz w końcu z nami wygrał. Wracaliśmy do domu prędzej niż było w planach. Paralotniarstwo niestety jest zależne od pogody. Wyruszyliśmy w drogę powrotną w czwartkowy poranek zatrzymując się po drodze w różnych miejscach. Podsumowując śniadanie jedliśmy w Słowenii, popołudniową kawę piliśmy we Wiedniu, kolację złożoną z przepysznego królika, knedlików i najlepszego piwa na świecie zjedliśmy w Brnie....A potem już prosta droga do domu z wielką tęsknotą do polatania z napędem. W domu bylismy następnego dnia rano.

czwartek, 22 lipca 2010

dwie nowe produkcje

Dwa nowe filmiki będące krótkim podsumowaniem jednego popołudnia w Inowrocławiu, a opisanym kilka wątków niżej......Dobrego oglądania

 

wtorek, 20 lipca 2010

Beskidzkie wakacje

Jeden z ostatnich tygodni spędziliśmy w Miedzybrodziu Żywieckim, dla niektórych mekka paralotniarstwa w Polsce, dla innych przepiękne miejsce położone pośród gór i jezior.....Plan na szkolenie Sosny okazał się niewypałem. Szkoła paralotniowa ALTI mocno polecana na grupie "pl. rec. paralotnie" i ciesząca się dobrą opinią okazała się kompletną porażką.......Dziesięcioletnie skrzydła, porozrywane chyba jeszcze starsze uprzęże, brak kasku pasującego na Sosnę, wykłady teoretyczne bardzo często nie mające związku z paralotniarstwem, stwierdzenia w stylu " w lataniu chodzi o to by biegać" czy też " nie myśl o lataniu tylko o bieganiu", brak jakiegokolwiek zapoznania sie z techniką i mechanizmem stawiania skrzydła ( i panowania nad nim - podbieganie, kontrowanie sterówką itd) sprawiły, iż postanowiliśmy zrezygnować z takiego poziomu szkolenia i bycia postrzeganym jako "turysta, którego należy opędzlować z kasy", bo niestety takie wrażenie odnieśliśmy. Dobrze, że chociaż część pieniędzy udało się odzyskać..... Podsumowując NIE POLECAMY i wręcz ODRADZAMY.........
Jako, że Sosna się nie szkoliła zostało nam kilka dni, które wykorzystaliśmy na zwiedzanie okolic tych dalszych i tych bliższych......
Międzybrodzie to przepiękna okolica, to górska wioska położona nad jeziorami, z której bardzo blisko do Czech i Słowacji. Bardzo blisko stąd do Żywca i Bielska Białej. Międzybrodzie przy bliższym poznaniu traci zdecydowanie z powodu braku porządnych sklepów, knajp i bazy turystycznej. Być może chcemy trochę za dużo ale zależy nam na czystości i jakości tego czym się otaczamy i co jemy. Tu tego zabrakło. W sklepach bałagan, większość produktów nieświeżych lub kiepskiej jakości oferowanych w o wiele zbyt wysokich cenach. Tak samo z knajpami (zamawiamy hotdoga dostajemy hamburgera, w pizzy trafiamy na kości itd). Miejscowe jeziora brudne, zamulone, czystych plaż BRAK. Brak także porządnego informatora turystycznego, co w okolicy można i należy zobaczyć - ale właściwie powinniśmy pamiętać, że to wciąż Polska i to nie powinno chyba nikogo dziwić.....Nie obyło się także bez plusów - takimi niewątpliwie są przepiękne widoki, góry i działające bardzo dobrze lotnisko ŻAR -  pięknie latające szybowce, które właściwie cały czas nam towarzyszyły......Aż nam się mordki śmiały do nieba :)
Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie podróżowali po okolicach. Żywiec wraz z muzeum browaru; Wisła z przefajną skocznią narciarską; Szczyrk; Czechy i Słowacja sprawiły, że ten nasz krótki wypad zaowocował dużą ilością zdjęć, które można pooglądać na naszej stronie w "picasie".
Podsumowując, pomimo tylu negatywnych odczuć odnaleźliśmy się w tym świecie i wyciągnęliśmy z niego to co najlepsze....Spędziliśmy razem kolejny tydzień odkrywając nowe miejsca i zdobywając kolejne doświadczenia. No i doszliśmy do wniosku, że Czechy są super i podobają nam się bardziej niż Polska.

sobota, 10 lipca 2010

Wakacje czas zacząć :)

Ufff....w końcu spakowani....tobołków bez liku, budziki nastawione na wczesną poranną godzinę....Niemcy znowu strzelili gola....ciekawe, czy sławna ośmiornica tym razem też da radę.....oby nie....

Pies zmęczony harcami i upałem padł....jeszcze nie wie, co go czeka jutro.....
My do końca też sobie sprawy nie zdajemy....a czeka nas wielka krajowa wyprawa paralotniowa.....
Oczywiście relację z wakacji będziemy aktualizować.....

piątek, 9 lipca 2010

aeroklubowo wg. borysa

Wczoraj wybraliśmy się do Inowrocławia na tamtejsze lotnisko pogadać...poklotować....popodglądać kursantów szkoły Skytrekking i przede wszystkim polatać w miejscu, gdzie stawiane były pierwsze kroki z napędem.....Wiec trochę powrót do korzeni......
Ale od początku...
Poranek nieco wietrzny spędziliśmy na załatwianiu jakichś tam codziennych spraw.....a to Urząd Pracy (wszak jestem aktywnym bezrobotny), a to jakieś zakupy i sprawy takie, jak odwiedziny u krawcowej której imię to "nieterminowość"....potem strzał "głodu" i chęć zjedzenia shoarmy z frytasami w ramach obiadu......
Już z pełnymi brzuszkami zapakowaliśmy escorta i ruszyliśmy do "Ina".

Na miejscu byliśmy ok 15:30 i na lotnisku właściwie cisza....Rysiu z wyciągarką praży się i smaży w słońcu niczym bekon w każdym szanującym się amerykański fast foodzie......na "starcie" też jakoś tak ożywienia nie widać.....zbyt silny dla kursantów wiatr i termika niesiona od strony miasta sprawiają, że pod niebo obadać warunki leci sam "szef szefów" tego dnia czyli Piotr Cw....Oczywiście prócz Piotra na miejscu była całkiem spora grupa kursantów, którzy właściwie poza prażeniem się w słońcu nic nie robili....ktoś tam biegał ćwicząc z Marlinem (Dudkowa konstrukcja do "działań naziemnych"), ale większość chroniła się w cieniu lub grzała kości w słońcu spędzając leniwie czas.........
Prócz nas ; Piotra i kursantów stopniowo zaczęli pojawiać się inni znajomi z lotniska, kursów i poprzednich naszych tu bytności......Przyjechał Krzysiek (z trajką) ; Mariusz dzięki któremu kiedyś udało mi się polatać (gdy nie miałem połówki kosza podzielił się ze mną, bym mógł polatać - jeszcze raz dzięki) i inni, których nie widzieliśmy od ostatniego sezonu.....Więc jak tylko trochę siądzie polatamy w "stadzie" - bo to wszystko PPGanci :):)
Gdy wiatr zaczął się zmniejszać, kursanci po kolei zaczęli latać.....krótki hol.....krąg wokoło lotniska i lądowanie.....A my pstrykaliśmy fotki; kręciliśmy filmy i łapaliśmy opaleniznę, bo słońce grzało konkretnie........
Gdy siadło bardziej rozłożyłem sprzęt i postanowiłem polecieć, by zobaczyć jak to w tym powietrzu jest........Trochę wiało (taki nierówny wiaterek miejscami 2-3, miejscami 1 m/s) ale prognozy mówiące, że ma siadać napawały optymizmem......wyszpeiłem się, odpaliłem, i po dwóch krokach byłem w powietrzu.....
Pierwszy lot taki dosyć....jednak wiatr był silny, ale nie rzucało jakoś tak strasznie, dzięki czemu latało się całkiem sprawnie..... tylko, że trochę tak jakoś za łatwo skręcałem w lewo (zazwyczaj łatwiej skręcam w "prawo" a tu było odwrotnie) - uprzęży nie regulowałem ostatnio , speed ok , sterówki ok wiec o co ku.... chodzi?
Poprzyglądałem się skrzydłu i okazało się, że mam delikatnie splątaną linkę rzędu C ze sterówką...taki mały supełek......Niby nic takiego, niby latać się da, ale jakoś tak mnie wciąż w lewo skręca....krótka decyzja o lądowaniu , podejście i byłem na ziemi.....Podczas lądowania skręcało w tą nieszczęsną lewą stronę, ale wszystko ładnie się udało.......
Rozplątałem, rozłożyłem skrzydło do kolejnego lotu....trochę pobyłem z Sosną - moją cudowną wspaniałą, naziemną opiekunką....ech....jest cudowna......
Potem kolejny start i znowu ładnie wszystko się udało......Chłopacy odpalili wcześniej i gdzieś tam polecieli w stronę Bydgoszczy, więc zacząłem się kręcić w okolicach lotniska robiąc zdjęcia chyba z każdej możliwej strony......zdjęcia kursantów po kolei startujących, zdjęcia "startu" i Sosny........
Drugi lot był bardzo przyjemny......na 50 metrach było przyjemnie spokojnie.....trochę pokręciłem się tu i tam chłonąc widoki szybujących kursantów, latających z drugiej strony napędziarzy i ziemi która zawsze z góry jest inna niż ta z ziemi....fajny przyjemny lot trwający dobrą godzinkę.......
Lądowałem jako ostatni z PPGantów krótko po dziewiątej......Lotnisko "przy gruncie" zaczęły przejmować w posiadanie chrząszcze, bąki czy diabli wiedzą jak się te robale nazywają....takie duże brzęczące, grube owadziska które uwielbiają wlatywać za kołnierz lub próbować się dostać do nosa czy ucha........lądowanie chyba najlepsze jakie do tej pory zrobiłem....delikatniej jeszcze mi się nie udało....do tego dobiegłem ze skrzydłem nad głową w dokładnie to miejsce które chciałem - tzn jak najbliżej mojej Sosny........poskładaliśmy sprzęt, zapakowaliśmy się do samochodu i wróciliśmy do domu po drodze zażerając się chipsami o wdzięcznym smaku czterech serów....pyyyszota.......

Podsumowując, było to fajne udane lotne popołudnie spędzone w dobrej miłej atmosferze, na działającym aeroklubowym lotnisku......Spędzone razem z ludźmi chorymi na latanie tak jak my.......

No i zgrzeszyłbym gdybym nie napisał o mojej kochanej Sośnie, która już niedługo zacznie latać na poważnie :) Która jeździ ze mną po tych wszystkich łąkach, wertepach i lotniskach....która jest i mam nadzieję będzie zawsze......Cudowna kobieta
Wakacje w pełni.....ParaglidePara jeździ....wczoraj naszym celem stało się lotnisko w Inowrocławiu. Chcieliśmy spotkać się ze znajomymi, podpatrzeć kursantów paralotniowych, Borys chciał oczywiście polatać, ale przede wszystkim chcieliśmy fajnie spędzić kolejne wakacyjne popołudnie. Na miejscu okazało się, że brać paralotniowa dzielnie ćwiczy, stawia skrzydła, holuje się, itp...itd.....Po krótkim czasie dołączyli latający ppganci. I znowu powróciło wspomnienie zeszłego lata, gdzie większość czasu spędziliśmy właśnie na tym lotnisku. Świetna atmosfera, masa ludzi, piękne widoki latających paralotni..... mój kochany tuż obok....po prostu idealne popołudnie. Z tego względu, że zawsze zostaję na ziemi więc mogę uwieczniać te wspaniałe chwile, co sprawia mi ogromną przyjemność. 
Zdjęcia do obejrzenia tutaj http://picasaweb.google.pl/sylwiasosnicka/InowroclawDziaA80710#

ALE ...... za kilka dni wyjeżdżamy w góry.....będę się szkolić......uczyć się latać...... aż strach pomyśleć...... Sama nie wiem, co mnie czeka i mimo tego, że już coś tam widziałam to i tak na samą myśl o samodzielnych krokach miękną mi kolana. Dobrze, że mam Borysa, który mnie wspiera i dopinguje.......rewelacyjny facet !!!! Nic tylko pozostaje trzymać kciuki za dobrą pogodę i udane loty! (S)

środa, 7 lipca 2010

latamy do bólu.....

Jako, że pogoda dopisywała nie było co sie ociągać i trzeba było korzystać......
Na poniedziałkowy poranek umówiłem się z Rafałem by wspólnie polatać nad Chełmżą.......
Układ taki, że Raf wystartuje z Grubna i przyleci, a ja odpalę na Strużalu tak byśmy spotkali się w powietrzu nad Chełmżą....
Gdy już napęd był rozgrzany; skrzydło rozłożone usłyszałem "brzęczenie" od zachodu - Raf przyleciał z wiatrem - droga do Chełmży zajęła mu zaledwie pół godzinki...nieźle...:)
On wylądował; ja wystartowałem......w planie samotny lot nad Chełmżę i Sosnę, która została w domu...potem wrócić....wylądować.....wystartować razem z Rafałem i polatać we dwóch.......

Start spokojny bez większych ciśnień......lekki wiatr sprzyjał......Miałem nieco obaw przed tym porankiem....bez wiatru ostatnio lipa była......ale sie wszystko ładnie udało....po drodze nad jeziorem nabrałem dosyć wysokości i zacząłem zasuwać w stronę domu.......ten kierunek jest szczególny, bo chyba jak każdy pilot lubię latać nad najbliższymi, którzy zostali w domu.....Na Strużal wyjątkowo pojechałem sam...Sosna została w domu - ma wakacje, wiec nie zawsze chce się zrywać bladym świtem bym ja mógł polatać.....może w 5 minut byłem nad Nią......jeszcze niżej niż ostatnim razem.....pokręciłem jeszcze ciaśniej.....polatałem.......pokiwałem......powysyłałem buziaki mojej cudnej :)








































Wirus jej dzielnie asystował w punkcie widokowym w jaki zmienił się nasz balkon....Fajowo :)......trochę jeszcze powywijałem i odleciałem nad Chełmżę pokręcić się nad mieszkaniem rodziny o której pisałem wcześniej......tu żadnego ruchu w oknach nie było wiec po kilku kręgach odleciałem dalej.....
Poleciałem kawałek w stronę cukrowni, wróciłem, zakręciłem nad domem i wróciłem nad Strużal - do Rafała.....
Nawet nie wylądowałem, bo gdy się zbliżyłem Raf właśnie wystartował.......I znowu lot nad Chełmże...tym razem we dwóch w dosyć ciasnej formacji - ja trochę niej i z przodu; Raf wyżej i nieco z tyłu.......prędkości mamy podobne wiec się fajnie leciało :)





















Oczywiście zameldowaliśmy się w szyku nad domem i Sosną....oczywiście pokiwaliśmy i pokręciliśmy się tak jak powinniśmy :).....polecieliśmy dalej bo postanowiłem Rafałowi nieco Chełmżę pokazać. Był już nad miastem nieraz.....byliśmy tu kilka razy razem, ale jako takiego konkretnego "oblotu" jeszcze chyba nie było.....wiec w kolejności polecieliśmy nad miasto....wzdłuż głównej ulicy nad stację kolejową, potem nad cukrownię (drobny dylemat czy przelecieć pomiędzy kominami ale ostatecznie odpuściliśmy)....nad staw za cukrownią....kilka zakrętów nad halami z których wylegli robotnicy machając przyjaźnie rękami......obszerny zakręt nad dawnym osiedlem Janka Krasickiego (w dobie modnych teraz religijnych nazw od kilku lat to osiedle JankaPawłaDrugiego)....następnie lot nad "miastem"...zakręt nad Sosnę i dom...kilka kręgów w najważniejszym miejscu Chełmży i odlecieliśmy nad jezioro.......






















































Wzdłuż północnego brzegu jeziora lot nad Zalesie....tam zakręt i lot "od południa" w stronę Kuczwał......Zahaczyliśmy o "podniebnych" sąsiadów, czyli Mikrolot.....tam kilka zakrętów w odpowiedzi na "kiwanie" i lot na nasze "lotnisko".........
Potem krąg, podejście do lądowania i już byliśmy na ziemi.Przez te prawie dwie godziny w powietrzu prawa ręka konkret zdrętwiała......
Ale to nic nie znaczy w porównaniu do fajnego, prawie dwugodzinnego lotu który sprawił nam tyle frajdy....widoki przecudne, pogoda wręcz wymarzona do latania......Satysfakcja i wrażenia niemiłosiernie fajne....głowy pełne wrażeń i widoków miasta które choć tak koszmarnie wygląda z ziemi z powietrza dostarczyć może tyle że ojej......

Trochę posiedzieliśmy na ziemi....trochę pogaduchów i Raf wystartował by odlecieć do siebie. Gdy już Go nie było ja zapakowałem sprzęt i wróciłem do domu....do Sosny :):)

Acha...cały czas lecieliśmy szykiem....we dwóch - i super mi się tak leciało.......czyżby początki latania zespołowego ??

poniedziałek, 5 lipca 2010

aktywna niedziela

Niedziela aktywnością obfitowała......

Dzień zaczęliśmy od cięcia wód jeziora kajakiem.......śmigaliśmy po jeziorze bez wiatru, poranne słońce przypiekało, a my mieliśmy możliwość przyjrzenia się chełmżyńskiej bazie turystycznej "od podszewki"....
Trzeba mocno przyznać, że taki syf i bajzel jaki króluje na plażach naszego miasta zupełnie nie zachęca do kąpieli czy chociażby chodzenia po brzegu...."na płatnej" rozwalony śmietnik i cała masa odpadków sprawiała, że człowiek zastanawia się nad tym, czy w ogóle ktoś w tym mieście sprząta.......o 9 rano widok był potworny....do tego jeden "lokalers" mył sie zawzięcie, tworząc pianę godną konkretnej i dobrej wanny....inne plaże nie lepsze....wszędzie syfnie, brudno i nieciekawie.......
cóż....My się już w tym mieście niczemu nie dziwimy.........Grunt, że z góry wygląda to nieco lepiej........
Po dwóch godzinach pływania ; odpoczywania ; gapienia się w niebo usłane pięknymi dorodnymi cumulusami wróciliśmy do domu.....
Jako, że Polacy to niezdecydowany naród i w pierwszej turze nie wybrał prezydenta, poszliśmy po raz kolejny skorzystać z naszego świętego prawa do tego, by komuś powiedzieć "tak", a komuś innemu "spier"......
By Sosna mogła oddać swój głos pojechaliśmy do Lisewa, gdzie przy okazji zjedliśmy obiad.....pyszny jest kalafior w cieście....a te gołąbki......a te inne frykasy......hmmm......palce lizać.......

Popołudnie i wieczór spędziliśmy na Strużalu latając i wprowadzając w temat paralotniowy być może przyszłego pilota "tekstylnego"......tego popołudnia towarzyszyło nam rodzina.... małżeństwo, w którym "męska połówka" jest pilotem śmigłowcowym......Artur jest zainteresowany sposobem latania jaki preferujemy i mam nadzieję, że za jakiś czas dołączy do naszej "braci pilotów tekstylnych"......zobaczymy......
Tego popołudnia wypaliły dwa starty - obydwa z założenia "pokazowe"........lekki wiaterek, wiec idealne warunki......pierwszy start i od razu w powietrzu.....ładnie, zgrabnie, bezstresowo......w czasie lotu kilka przelotów na "niskiej" tuż nad głowami......kilka ciaśniejszych zakrętów....kilka wingoverów i to właściwie wszystko....lądowanie......pogaduchy.....
Gdy ziemia zaczęła uwierać w tyłek kolejny start......
Tym razem spaliłem......wiatr zaczął się nieco wykręcać i po protu wybrany został zły moment........efektem była jedna połówka w górze.......podbiegniecie nic nie dało....trzeba było odpuścić.........
Drugi start także spaliłem, ale tu już zadziałała moja wina.....próbowałem wystartować z zaplątaną na ręce sterówką...........Za błąd trzeba było płacić kolejnym rozkładaniem skrzydła.........
Trzeci start wyszedł już wyśmienicie.......i znowu kilka niskich przelotów....kilka ostrzejszych zakrętów.....kilka "górek" z nabieraniem wysokości i jej traceniem......takie wygibasy........


Gdy już się "nalatałem" i byłem na ziemi okazało się że nasza łąkę opanował lis.......tzn nie do końca opanował ale przyszedł  pobawić się i pobiegać....poskakać i pobrykać......w ogóle całkiem odważnie dosyć blisko podejść do Sosny uzbrojonej w kamerkę.......Zwierzak widać zna się na ludziach - zupełnie się Jej nie bał i na "oko" był całkiem dobrze nastawiony.....



A potem się spakowaliśmy i hajda do domu.....zobaczyć kto wygrał.......
I wygrał ten "nasz" (właściwie nie do końca bo wolelibyśmy tu mieć innego prezydenta, jednak widząc alternatywę w postaci podstarzałego kolesia, który wciąż mieszka u mamusi to jakoś tak wybór był prosty....)
Podsumowując niedziela spędzona aktywnie.....razem......taka jaka powinna być :)

sobota, 3 lipca 2010

taka uwaga.....

Jeszcze jedną rzecz należy dodać do poprzednich wpisów.....
Cudowną dziewczynę mam......po prostu moja wymarzona "bajunia"......
Ech......same pozytywy :)

foto

Aaaaaaa......jeszcze jedna rzecz przećwiczona w ostatnich dniach.....Do tej pory tylko filmowałem "z powietrza", teraz zacząłem brać pod niebo aparat i pstrykać fotki.....jedne z pierwszych poniżej :

bieżący tydzień

Taaaa
Bieżący tydzień powoli dobiega końca.....pierwszy tydzień wakacyjny Sosny i kolejny mój tydzień "na bezrobociu".....
Tydzień gorący; upalny ; słabo wiejący ; obfitujący w latanie i w pot na plecach.........
Super tydzień wspólnych dni, chwil ciągłego bycia razem, nie meczący jakimiś durnymi sprawami związanymi z pracą, użeraniem się z urzędnikami i innymi pajacami, takimi którzy są po prostu zwykłymi generatorami stresów........

Latamy właściwie codziennie do oporu, można wybierać : czy chce się latać wcześnie rano czy wieczorkiem.......Ful czasu; działająca łąka i piękna okolica sprzyjały nauce i samodoskonaleniu....dodatkowo:
- skrzydełko wróciło z przeglądu ze skróconymi sterówkami (zimą przewiązałem je na dłuższe dzięki czemu nie latałem z rękami wyyysoko nad głową) - teraz polatałem ze skróconymi i jakoś mi już tak to nie przeszkadza.....trzeba się było przestawić ale jest oki :)
- starty bez wiatru lub w ciszy z kierunków zmiennych dały mi popalić....zwłaszcza poranki, gdy udawało mi się spalić po 4-5 startów pod rząd.......a to źle stałem....a to skrzydło po kolejnym nieudanym starcie było mocno wilgotne i niespecjalnie chciało wstawać....a to ja za słabo przebieram girami......ech..... ostro ćwiczyłem i w końcu po którymś tam razie wszystko ładnie działało...
- przetestowałem nową belką speeda "easy catch" od Dudka - kosztuje dwa razy tyle co normalna, z tą różnicą, że ponoć łatwiej wchodzi pod nogę.....zaryzykowałem....kupiłem.....przetestowałem.....polatałem z tym ustrojstwem i jakoś tak wciąż się zastanawiam, że ze zwykłą "belą" jest bardzo podobnie....ta jakoś tak chyba nie jest warta tego, żeby bulić ponad 120 złotych......ale nic...zamontowana....latamy i jest fajnie....przynajmniej Nemo jest nieco szybsze.....
- coraz częściej eksperymentowałem z wingoverami - trochę się obawiałem tego, by na tym moim "mule" za ostro kręcić, ale powoli coraz bardziej się przekonuję do sięgania po coraz więcej dynamiki.....fajnie.....wbrew temu, czego się spodziewałem skrzydło nie topi aż tak bardzo w zakrętach, czyli "in plus".... co najważniejsze : coraz bardziej mi się podoba.........
- no i kolejna ważna rzecz......Lokalersi, czyli mieszkańcy Strużala coraz bardziej przyzwyczajają się do tego, ze coś tam brzęczy nad głową. Powoli wrastamy w ten klimat tego niewątpliwie fajnego miejsca tuż niedaleko Chełmży......Coraz więcej ludzi kiwa, samochody się zatrzymują na drogach, spasieni panowie na leżakach kiwają łapkami, gawiedź na plażach gapi się w niebo i jakoś tak nikt nie mędzi, że za głośno, że mamy być cicho bo ma gołębie które wypuszcza na loty, czy, że ma pieska który się boi......więc miejsce "działa" i to działa w sposób wyśmienity......

Tydzień minął i wylatałem w sumie dobrych kilka godzin :

- niedziela : poranne start ze Strużala i lot nad Chełmżę.....lot z założeniem powariowania nad domem i Sosną.....fajny równy lekki wiaterek i dobre warunki by zejść trochę niżej i pokręcić się wokoło niego....by pomachać do Sosny widzianej na dole.....by wysłać jej kilka buziaków i popozować do zdjęć, które robiła nie ruszając się z chaty.......Sąsiadów pewnie pobudziłem; być może co niektórym przerwałem kontemplację porannej mszy ale co tam....taki lajf....ja też nie lubię czasami słyszeć wrzasku stada bachorów od sąsiadów i krzyków jakichś wiecznie klotujących starych bab,bywa.....ciszy nocnej nie ma wiec latamy :).
Potem lot nad miastem...kilka kółek po okolicy i lądowanie.......
- poniedziałek : popołudniowy godzinny lot nad jeziorem i nad Zalesie......wiatr ok 3 metrów pozwolił na zabawę i testowanie nowego speeda.....nad jeziorem spotkanie ze śmigłowcem który zdecydowanie leciał nie tak jak powinien......zbyt nisko (ja miałem ok 30 metrów; on był o 20-30 metrów wyżej) i zbyt blisko mnie.....cóż......widać było wyraźnie, że panowie piloci  (to był Mi-8 z eskadry "rządowej") mają w poważaniu przepisy i prawo, gdy wiozą jakiegoś spasłego polityka, który kombinuje jak tu poustawiac kolesi, zarobić jakąś dobrą kasiorę, a przy okazji powozić dupsko śmigłowcem i pogapić się na fajne widoki.........
Najważniejsze, że nic się nie stało....polatałem...udanie......wspólnie z "sąsiadami" motolotniarzami......fajny ciekawy lot  :)
- wtorek : kolejny lot pod wieczór.....kolejne zabawy ze speedem w różnych konfiguracjach....wiaterek nawet pomógł w "testowaniu" i "regulacjach".........no i wspaniały zachód słońca..........
- środa : poranne ćwiczenie startów gdy nic nie wieje......masakra.....tym razem pięć spaliłem.....koszmar jakiś......a to skrzydło wstało jedną połówką, a to zaplątałem się w speeda;  to za mało biegłem i cała masa innych różnych kłopotów.......w końcu się udało wystartować i polecieć nad Chełmżę.....lot "wysoki" nad całym miastem.....krótkie obserwacje realizacji dyskusyjnych decyzji niektórych miejscowych urzędników (w Chełmży, a wiec w mieście nastawionym na turystów główną  plaże miejską i jej otoczenie remontuje się w końcu czerwca.....to osobny temat nadający się do cyklu "takie rzeczy tylko w Chełmży....").
Potem lot nad cukrownię, Małą Grzywnę, kilka wingoverów nad jeziorem i lądowanie.....
- czwartek - plan na latanie z Rafałem z którego nic nie wyszło....jakoś tak niespecjalnie się prognoza podobała.....sprężu też jakoś tak brakowało.....rowery za to kuszące były bardzo.....:)
No dosiedliśmy ich...... pojeździliśmy i odnaleźliśmy kolejną łąkę w naszych rewirach....jest telefon do właściciela i jak się zgodzi, będzie kolejne miejsce na wypadek, gdyby "Strużal" z jakichś powodów stał się niedostępny.......Rafał latał sam gdzieś po wioskach a my zjechaliśmy całe miasto.
- piątek - uzgodnione wspólne latanie z Rafałem o poranku......szarość i konkretna mgła.....
Bladym świtem (ok 4 rano) czekałem na Niego na stacji benzynowej tuż pod miastem.....przed piątą okazało się, że będzie startował kilka kilometrów od Chełmży, a ja mam wystartować ze Strużala i spotkamy sie w powietrzu......i najlepiej gdyby mgła opadła........ok szóstej zaczęło się ładnie przejaśniać; odpaliłem i spaliłem po kolei cztery starty.....Cholera nie wiem co się dzieje gdy jest słaby wiatr, lub gdy go nie ma.....Zwłaszcza gdy skrzydełko zawilgotnieje jakoś mam kłopot.....a to nierówno stoję; a to za mało biegnę....a to krzywo....bleee...
W końcu mi się udało, mgła była już w "kłaczkach" więc idealny "warun"......150 metrów nade mną zobaczyłem Rafała, który zdążył już przylecieć nad nasze rewiry.......Trochę się pokręciliśmy nad i pod mgłą, która w międzyczasie zaczęła trochę gęstnieć........gdy było już nieładnie wylądowaliśmy......pół godziny przerwy, tankowanie i po mgle nie było śladu.....za to grzało konkretnie.....wystartowałem.....polatałem trochę w termice, trochę wykręciłem wysokość dzięki kilku kominom, które można było łatwo złapać i zakręcić.....miejscami ładne stabilne równe 2 metry........po jakimś czasie Raf też wystartował........krótki lot razem by Go odprowadzić - wracał do siebie do Chełmna....
Potem wylądowałem, poskładałem sprzęt i do domu.....do Sosny......na pyyyszne śniadanie.
A wieczorem skosiliśmy łąkę w Lisewie :):)

- dziś jest sobota i dzisiaj chyba nic z latania nie będzie....za to jutro znowu w powietrze........ale to już opiszemy za kilka dni :)