poniedziałek, 5 lipca 2010

aktywna niedziela

Niedziela aktywnością obfitowała......

Dzień zaczęliśmy od cięcia wód jeziora kajakiem.......śmigaliśmy po jeziorze bez wiatru, poranne słońce przypiekało, a my mieliśmy możliwość przyjrzenia się chełmżyńskiej bazie turystycznej "od podszewki"....
Trzeba mocno przyznać, że taki syf i bajzel jaki króluje na plażach naszego miasta zupełnie nie zachęca do kąpieli czy chociażby chodzenia po brzegu...."na płatnej" rozwalony śmietnik i cała masa odpadków sprawiała, że człowiek zastanawia się nad tym, czy w ogóle ktoś w tym mieście sprząta.......o 9 rano widok był potworny....do tego jeden "lokalers" mył sie zawzięcie, tworząc pianę godną konkretnej i dobrej wanny....inne plaże nie lepsze....wszędzie syfnie, brudno i nieciekawie.......
cóż....My się już w tym mieście niczemu nie dziwimy.........Grunt, że z góry wygląda to nieco lepiej........
Po dwóch godzinach pływania ; odpoczywania ; gapienia się w niebo usłane pięknymi dorodnymi cumulusami wróciliśmy do domu.....
Jako, że Polacy to niezdecydowany naród i w pierwszej turze nie wybrał prezydenta, poszliśmy po raz kolejny skorzystać z naszego świętego prawa do tego, by komuś powiedzieć "tak", a komuś innemu "spier"......
By Sosna mogła oddać swój głos pojechaliśmy do Lisewa, gdzie przy okazji zjedliśmy obiad.....pyszny jest kalafior w cieście....a te gołąbki......a te inne frykasy......hmmm......palce lizać.......

Popołudnie i wieczór spędziliśmy na Strużalu latając i wprowadzając w temat paralotniowy być może przyszłego pilota "tekstylnego"......tego popołudnia towarzyszyło nam rodzina.... małżeństwo, w którym "męska połówka" jest pilotem śmigłowcowym......Artur jest zainteresowany sposobem latania jaki preferujemy i mam nadzieję, że za jakiś czas dołączy do naszej "braci pilotów tekstylnych"......zobaczymy......
Tego popołudnia wypaliły dwa starty - obydwa z założenia "pokazowe"........lekki wiaterek, wiec idealne warunki......pierwszy start i od razu w powietrzu.....ładnie, zgrabnie, bezstresowo......w czasie lotu kilka przelotów na "niskiej" tuż nad głowami......kilka ciaśniejszych zakrętów....kilka wingoverów i to właściwie wszystko....lądowanie......pogaduchy.....
Gdy ziemia zaczęła uwierać w tyłek kolejny start......
Tym razem spaliłem......wiatr zaczął się nieco wykręcać i po protu wybrany został zły moment........efektem była jedna połówka w górze.......podbiegniecie nic nie dało....trzeba było odpuścić.........
Drugi start także spaliłem, ale tu już zadziałała moja wina.....próbowałem wystartować z zaplątaną na ręce sterówką...........Za błąd trzeba było płacić kolejnym rozkładaniem skrzydła.........
Trzeci start wyszedł już wyśmienicie.......i znowu kilka niskich przelotów....kilka ostrzejszych zakrętów.....kilka "górek" z nabieraniem wysokości i jej traceniem......takie wygibasy........


Gdy już się "nalatałem" i byłem na ziemi okazało się że nasza łąkę opanował lis.......tzn nie do końca opanował ale przyszedł  pobawić się i pobiegać....poskakać i pobrykać......w ogóle całkiem odważnie dosyć blisko podejść do Sosny uzbrojonej w kamerkę.......Zwierzak widać zna się na ludziach - zupełnie się Jej nie bał i na "oko" był całkiem dobrze nastawiony.....



A potem się spakowaliśmy i hajda do domu.....zobaczyć kto wygrał.......
I wygrał ten "nasz" (właściwie nie do końca bo wolelibyśmy tu mieć innego prezydenta, jednak widząc alternatywę w postaci podstarzałego kolesia, który wciąż mieszka u mamusi to jakoś tak wybór był prosty....)
Podsumowując niedziela spędzona aktywnie.....razem......taka jaka powinna być :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz