piątek, 28 października 2011

Plany.....

   Buran wrócił. Dziś jeszcze kiblujemy w pracy, popołudnie planujemy spędzić na domowo, a na jutro wielki plan jest uczyniony, by "burka" wziąć w powietrze, wylatać się za wszystkie czasy i wypalić zgromadzone zapasy paliwa - jest tego kilkanaście litrów, więc jeśli nic drastycznego się nie wydarzy szykuje się kilka dobrych godzin latania. Oczywiście relacja jakaś będzie bo o ile dobrze czuję, to będzie jeden z ostatnich tak ładnych dni tej jesieni....Zobaczymy.

czwartek, 27 października 2011

piosenka tygodnia....

Tak, by zrobiło się "tradycyjnie" poniżej kolejna piosenka kolejnego tygodnia....

środa, 26 października 2011

Buran wraca....

   Właśnie jestem po rozmowie zapowiadającej powrót Burana po naprawie. Wszystko w tempie ekspresowym, hiper szybkim i w ogóle mega profesjonalnie. Radocha zatem konkretna i nawet ta dzisiejsza pogoda mnie nie rusza....W najbliższych dniach oblot po naprawie i kolejne godziny w powietrzu. Hurra :)

wtorek, 25 października 2011

latanie fajne jest.....

   Kolejny już wpis z cyklu "na filmowo"...Tym razem filmik zrealizowany przez sąsiadów z Wąbrzeźna....Dobrego oglądania :

poniedziałek, 24 października 2011

To se polatałem....

   Końcówka minionego tygodnia dopisała idealną pogodą. W piątek ładnie się rozpogodziło, a wiatry ostatnio tak dokuczające zaczęły zanikać. Od "święta latawca" nie latałem, więc ciśnienie na znalezienie się "w niebie" było już konkretne. W piątek odpuściłem z powodów wielorakich, by możliwie jak najwięcej czasu w sobotę poświęcić na wylatanie się do przysłowiowych bolących łapek. Warun miał być IDEALNY i zapowiadał się bardzo udany dzionek.
   Pobudka o szóstej, szybka kawa, banan na śniadanie i po zatankowaniu dwóch baniek paliwa wyruszyłem na łąkę. Zaplanowaliśmy z Markiem wspólne latanie nad Toruniem i to już od samego rana. Poranek był dosyć mglisty, jednak prognoza na tyle fajna, że jakieś tam drobne mgiełki to pikuś. Ostatecznie do startu wybraliśmy łąkę przy cmentarzu komunalnym i jakoś tak koło ósmej z minutami zaczęliśmy się szpeić.
   Ja zdołałem się wcześniej "oporządzić" i wystartowałem. Start właściwie bez wiatru, bo te drobne podmuchy to raczej takie piardy, a nie pomoc przy starcie. Buran wstał prześlicznie i po rozbiegu z dosyć mocnym zaciągnieciem sterówek zabrał tak jak się należy. Byłem w powietrzu. W końcu, nareszcie i już.
  Marek wystartował może z 15 minut po mnie i po nabraniu lekkiej wysokości polecieliśmy nad budowany w okolicy "płatków" most drogowy. Pomimo mglistej aury warunki do latania bardzo fajne. W górze delikatny wiaterek, zero podmuchów i szarpnięć. Im bliżej "przeprawy" tym intensywniejszy zapach płatków w powietrzu...hmmm...pycha. W skrócie leciało się fajnie, wygodnie i całkiem przyjemnie.



   Pokręciliśmy się trochę nad "budową" po czym przeskoczyliśmy Wisłę i polecieliśmy do Czerniewic, by tam powariować na niskiej nad budowaną autostradą. Gdy już pokazaliśmy się robotnikom, napatrzyliśmy na koparki, spychacze i te inne walce polecieliśmy w stronę Lubicza. Tym razem lecieliśmy prawie "skrzydło w skrzydło" tuż nad tą najnowszą polską "arterią".




    Marek trzymał się pasa "do Torunia" a ja przeciwnego. Tak sobie lecieliśmy i lecieliśmy i było wielce fajnie. W końcu dotarliśmy do Lubicza - tam też pokręciliśmy się niczym muchy i po kilkunastu minutach robienia hałasu w tej sennej mieścinie wróciliśmy powoli na "łąkę". Tym razem trochę osobno - Marek poleciał koło "wysypiska", a ja strzeliłem nad Elanę, Urząd Skarbowy i CCK.


   Nad łąkę dotarłem jako pierwszy i po tradycyjnym kręgu wylądowałem. Bez jakiekolwiek problemu i ciśnienia. Po prostu idealnie. W powietrzu byłem może z 1,5 godzinki.
   Marek lądował może z 10 minut po mnie - gdy tylko przyleciał nad łąkę wziąłem skrzydło i napęd by zrobić Mu więcej miejsca. I całe szczęście, że zawsze staram się bardzo dokładnie oglądać sprzęt. Kumpel lądował, a moje oczy utknęły w jednym miejscu. Niestety Buran, z którego tak się cieszyłem okazał się glajtem któremu niespecjalnie można ufać. W miejscu łączenia dwóch komór i wszycia tasiemki do której mocuje się linkę widniało całkiem pokaźne rozdarcie. Wyraźnie zmęczeniowe - skrzydło rozsypało się na szwie tak jak czasami rozwalają się niskiej jakości ciuchy narażone na obciążenie lub rozciąganie.
   Rozłożyłem "szmatkę" i przyjrzałem się jeszcze raz - wyglądało na to, że skrzydło ma jakąś wadę która ma charakter zmęczeniowy. Być może tkanina na szwie była słabsza, może szew był nierówny i inne takie różne pomysły. W każdym razie postanowiłem na Buranie już nie latać i wysłać go z początkiem tygodnia do producenta, by dokonał stosownej naprawy i kontroli. Bo mówiąc szczerze straciłem zaufanie do glajta który powinien być najwyższej jakości, a nie rozlatywać się w kilka godzin po kontroli. Uszkodzenie takie widziałem pierwszy raz, a jak się weźmie pod uwagę, że nastąpiło podczas normalnego lotu to już  w ogóle się myśli o najgorszych rzeczach.
   Niestety w ten mega udany pogodowo dzień jedynym rozsądnym wyjściem było zapakować "burka" i wrócić do domu. I konkretnie na kilka dni wybić marzenia o lataniu, bo jak widać Buranowi nie powinno się ufać. W końcu całkiem już zrezygnowany wróciłem do domu. Zniechęcony konkretnie, z chyba zerową radością z tego porannego lotu, który co by nie mówić całkiem fajny był. Z planów jak zawsze wyszła kicha i dostałem strzała od życia, ze strony, której w życiu bym nie posądzał o taki kłopot. Poczciwy, dobry, tak chwalony wszędzie Buran dał mi solidnego kopa i zniweczył tak fajnie zapowiadające się latające plany. Wielka szkoda, bo takie dni zdarzają się bardzo rzadko, dni w które można wisieć od rana do wieczora, ile wlezie i ile się tylko chce. A już najgorsze jest całkowicie zepsute pierwsze tak pozytywne wrażenie i zupełnie utracone zaufanie do sprzętu, od którego zależy moje życie. Szkoda i tyle.....
 
  

niedziela, 23 października 2011

wiedz, że coś się dzieje.....#2

   I jeszcze jeden filmik sprowokowany dalszymi wypowiedziami jednego z księży...Aż się dziwię, że nie wspomina o paralotniarstwie, pragnieniu latania i tym wszystkim czego doświadczamy będąc "tam".....

wiedz, że coś się dzieje.....

   Wczoraj Sosna pokazała mi znalezione w sieci filmiki. Arcyciekawie traktujące rzeczywistość w której się obracamy. Ma dziewczyna "oko"......
   Pierwszy z nich jest jak najbardziej prawdziwy. Możemy w nim ujrzeć krótki zapis nagrania i skromną prezentację zaściankowości, zwykłej ludzkiej umysłowej tępoty i prawdy o poglądach "jedynej słusznej i właściwej" wiary dla ludzi żyjących w naszym pięknym kraiku. Filmik tym bardziej warty obejrzenia w kontekście ostatniej "walki o krzyż i świeckość państwa", w kontekście meldowanych na lewo i prawo badań które ukazują, że Polacy w większości są katolikami, a idąc dalej zgadzają się ze swoimi kapłanami. W kontekście obecności skrajnie religijnych poglądów w każdej niemalże dziedzinie naszego życia :


    Drugi z filmików to nielimitowana reklama jednej z sieci handlowych. Reklama niestety nie pokazywana szerszej widowni. Szkoda wielce, gdyż w przeciwieństwie do poprzedniego filmiku jest co najmniej "dobra", nie zaś zionąca nienawiścią, perwersyjnością i widzeniem w każdym smoków, wiatraków i różnych innych szatanów....I trzeba przyznać, że jedyna dobra rzecz wynikająca z poprzedniego filmu to inspiracje dla twórców takich filmów jak ten prezentowany poniżej. Dobrego oglądania :

 
  No i coś trzeba powiedzieć na koniec...Niech każdy sam zmierzy się z tym wszystkim czym nas atakują różni tacy na kazaniach, co nam wciskają na różnych lekcjach religii, czym szczepią nasze dzieci w kościołach i na różnych innych oazach i pielgrzymkach, a najlepsze jest to, że jeszcze im za to płacimy kupę kasy....

trzecia parodia.......

Ufff...to już trzecia i wg. nas ostatnia parodia "piosenki tygodnia" warta obejrzenia...Dobrego oglądania :

sobota, 22 października 2011

druga parodia piosenki tygodnia.....

Jak poprzednio...pomysłowość. Dobrego oglądania :

piątek, 21 października 2011

pierwsza parodia piosenki tygodnia....

cóż...Ludzie są pomysłowi.....Dobrego oglądania :

czwartek, 20 października 2011

piosenka tygodnia....

   A właściwie kilku ostatnich dni. Wielce trafiła w nasze gusta i nawet się spodobała..... Dobrego słuchanioglądaniosycenia się :)

po francusku....

   Dobrego oglądania :

środa, 19 października 2011

grupowe paplanie....

   Regularnie czytuje grupę. To takie odzwierciedlenie polski paralotniowej w pigułce. Są ludzie sensownie piszący, opiniotwórczy i są typowi pieniacze. Są ludzie o przebogatym doświadczeniu i umiejętnościach, i są ludzie którym się tylko wydaje, że cokolwiek wiedzą. Czytuję, bo wierzę, że takie czytanie pomocne jest w rozwijaniu się jako pilot i członek "braci" latającej. 
   "Grupa" czasami pomaga w dostrzeganiu rzeczy których na co dzień się nie widzi - bo daleko, bo jakaś tajemnicza zmowa milczenia, bo ktoś tam się boi przyznać do tego czy owego.....I właśnie tu chcę opisać dwa przypadki niewątpliwych debili prze których większa liczba pilotów będzie miała przesrane.
   Pierwszy przypadek z ostatnich tygodni to latanie Macieja Bejma w bydgoskim CTRze. I wszystko byłoby fajnie gdyby się dogadał z wieżą. Tymczasem ten misiaczek "wskoczył" nad miasto i wesoło pstrykał fotki mając w dupsku czynne lotnisko pasażerskie. Nie ma w tym nic złego - pstrykać zdjęcia za kasę to przecież nic złego, jednak świadome łamanie prawa na dokładkę w obcym mieście to robienie smrodu dla całego naszego małego światka PPG. Gdyby dogadał się z wieżą, gdyby tak perfidnie się nie podłożył to bym się nie czepiał....a tak to zachował się najdelikatniej mówiąc głupio.
   Przez kilka dni trwała burza, potem sprawa ucichła aż do kolejnego "łośka" który puścił się latać nad Wrocławiem. Oczywiście przedefilował nad centrum, wieża ani lotnisko nic nie wiedziały, a orzeł sobie fruwał i latał ile wlezie. Wrocław trochę gęściej "lata" wiec konkretny problem się tam zrobił. Kolejny przykład skrajnego debilizmu i głupoty został nam objawiony. Potem kłapanie jadaczkami, szukanie kto, co i w ogóle jak dlaczego i po co. Ktoś tam chciał sprawę tuszować, zamiatać pod dywan i w ogóle nagle okazało się, że nikt nic nie wie. Cholera jakby latał na pustyni czy gdzieś na jakiejś Syberii, gdzie w promieniu wielu kilometrów nie ma żywego ducha. Założę się, że niektórzy rozpoznali tego "giganta" tyle, ze starym polskim zwyczajem niewielu mówi otwarcie, że takie latanie to po prostu "nie halo".
   Takie dwa przypadki z zaledwie kilku tygodni wyraźnie pokazują, że z polskimi pilotami paralotniowymi coś złego się dzieje. Gdyby to byli "miszczowie" w chwilkę po kursie, to by można było przymknąć oko (nie wiedzieli, nie znają się, świeżacy itd), tymczasem są to goście w sposób świadomy łamiący chyba każde normy związane z lataniem -  po prostu proszą się o wypadek i konkretny problem. Pal licho gdyby taki gigant gdzieś tam spadł i zrobił sobie kuku - co najwyżej szkoda sprzętu, Ci "debile" świadomie sprowadzają zagrożenie na innych i powodują niemierzalne problemy w przyszłości dla innych latających tak jak oni. No bo, jak "kontroler X z wieży Y" ma na nas patrzeć łaskawszym wzrokiem i ewentualnie wpuścić w strefę, skoro znane w Polsce są przypadki pilotów mających gdzieś latanie w zgodzie z przepisami i normami. Dla świętego spokoju nas wywalą z tych obszarów przestrzeni i na 100 % będą się cieszyć że nikt nie pierdzi pod nosem z tym swoim wentylatorem. No chyba że skończy się to dla nas wszystkich w jeszcze gorszy sposób - jakiś cwańszy urzędas wpadnie na pomysł uchwalenia prawa w myśl którego będziemy musieli nabyć transpondery, nawiązywać łączność, składać plany lotu, wymalować znaki na glajtach i latać tylko i wyłącznie z łąk które mają wszelkie możliwe certyfikaty i zezwolenia (od sanepidu, straży pożarnej, sołtysa, proboszcza i kogo tam jeszcze będzie trzeba).  Przypadki takich rożnych łośków bardzo pomagają takim różnym pomysłom. Nasz kraik przecież znany jest z takich różnistych absurdów i pomysłów. Sęk w tym, że takie różne debilne zarządzenia zaczynają się od takich różnych miśków którzy w pogodni za kilkoma fotkami olewają wszystko co ma nam pomagać i nas chronić.

   Kolejna rzecz o której chcę tu wspomnieć to pstrykanie z powietrza. Nawiązując do wcześniejszej części wpisu o różnych takich "pstrykaczach" pojawiło się na grupie kilka różnych opinii ludzi którzy chyba jeszcze nie zauważyli że "wolny rynek" znaczy dokładnie to co ma w nazwie, że monopol to coś innego i w ogóle niebo nie jest tylko "ich".
   Jest w naszym kraiku kilku wybitnych fotografików, którzy lataniem i pstrykaniem zarabiają na życie. Mają masę sprzętu, cuda wianki obiektywy, super zezwolenia, mega komputery i wogóle jakieś tam czary wyczyniają by zrobić jedno zdjęcie. Tacy goście "z najwyższej półki" potrafią skasować naprawdę ciężki szmal za zdjęcia i mają do tego prawo - nie chcę wnikać w ich koszty - na tyle wyceniają swoją pracę, tyle są pewnie warci i są inni którzy tyle są w stanie zapłacić. Czyli wszystko w normie.
   Są też goście robiący fotki niejako "przy okazji" latania - dogadają się z kimś na kilka zdjęć w zamian za kilka stówek lub jakiś inny gadżet w postaci koszenia łąki lub darmowego tankowania. Zazwyczaj biorą w powietrze jakiś przyzwoity aparat, latają jak muchy by pstryknąć te kilka zdjęć, potem je obrobią na domowym komputerze i też raczej nie narzekają na to co zrobili.
   I taka jakaś odczuwalna jest niechęć tych pierwszych (oczywiście nie wszystkich) do tych drugich. Widać luksus i wysokie stawki psują rynek, bo przyzwyczajają do wygody i każą na wszystkich innych patrzeć z góry. Ich prawo, ale do ciężkiej anielki po kiego grzyba czasami takie nerwy? Jasna sprawa, że każdy chce coś tam zarobić, że każdy ma jakieś tam swoje wydatki i pomysły na przepuszczenie kasy. Sęk w tym, że Ci pierwsi (nie wszyscy) zachowują się bardzo często jakby "niebo" i fucha pstrykania fotek była jedynie "ich" domeną. A to już tworzenie kolejnych podziałów w tym właściwie wciąż małym światku paralotniowym które chyba nie jest takie fajne. Kiedyś było widać wyraźną niechęć pomiędzy PG i PPG. Wystarczyło by przecież zdrowe ludzkie podejście - mamy wolny rynek, mamy dobre ceny, świetną jakość więc czego się bać? No chyba, że jakość albo ceny nie są takie konkurencyjne - skoro można coś zrobić lepiej i taniej to po co płacić komuś więcej? To jest właśnie wolny rynek i tak to już niestety działa. W każdej dziedzinie - nieważne czy pstrykamy zdjęcia, szyjemy glajty, kombinezony, czy wozimy ludzi trajką po niebie, czy może handlujemy śmigłami. Każdy kto potrafi znaleźć swoją ścieżkę w tej całej wolnorynkowej rzeczywistości jest wygrany, a Ci którzy tego nie potrafią grożą spaleniem skrzydła, walą epitetami i w ogóle zachowują się jak maleńkie dzieci którym ktoś zabrał ukochanego lizaka. I dla nas wszystkich byłoby lepiej gdyby tacy ludzie z tak niefajnym podejściem odłożyli napędy, glajty, aparaty i zabrali się za robienie babek w piaskownicy.

wtorek, 18 października 2011

Aż chce się latać....

   Kolejny "filmowy wpis". Dziś rano podczas śniadania w pracy tradycyjnie fedrowałem internet.
Wiadomo - "grupa", potem poczta, potem YouTube i Picasa. No i tą droga trafiłem na filmik Janusza "Netopelka" po obejrzeniu którego chce mi się w powietrze "już, zaraz".......Dobrego oglądania :

poniedziałek, 17 października 2011

powyjazdowo.....

    No i wróciliśmy. Po super fajnym słonecznym nadmorskim weekendzie.Wyjazd był konieczny, wskazany i w ogóle potrzebny jak pijakowi wóda. Już jakiś czas temu zdecydowaliśmy, że jesienią jak damy radę terminami to wyruszymy do Kołobrzegu. We wrześniu wiadomo było już "kiedy, co i jak" i pozostało tylko plan wprowadzić w życie.


   Wyruszyliśmy w ostatni piątek i ostatecznie nie zabraliśmy sprzętu do latania. Wzięliśmy za to ze sobą Wirusa by ta nasza mała bestyja odpowiednio się wybiegała po piasku. Poza tym wiadomo, że nasz piesek to członek rodziny wiec nie było innej możliwości. Droga "do" zleciała dosyć sprawnie pomimo piątku i ciągłego grzania hamulców z powodu licznie pasących się na poboczach fotoradarów. Chyba wszystkie, najbardziej zapyziałe wiochy w okolicach przez które przejeżdżaliśmy posiadają na składzie maszynkę do pstrykania i wyciągania kasy z turystów pędzących nad morze. Hołewer zasuwaliśmy nad morze dosyć dobrze i na każdy możliwy fotoradar staraliśmy się zwolnić tak by tym razem nikt nie wyciągnął nam kasy z portfela....
   Dojechaliśmy, rozpakowaliśmy się, wszamaliśmy obiad i tego dnia zaliczyliśmy spacer plażą o wczesnym zachodzie słońca. Niemożliwie fajna pora i morze. Super.
   Sobota zleciała na obowiązkowym włóczeniu się i wdychaniu morskiego powietrza ile wlezie. Pogoda w ogóle bajkowa się zrobiła - słabiuteńki wiaterek, słońce przysłaniane co jakiś czas chmurką i dosyć dobra temperaturka. Przed południem machnęliśmy kilka kilometrów piękną i urokliwą plażą po zachodniej stronie miasta.



   Po południu wybraliśmy się ku "wschodowi" niejako  w tą "gęstszą" zabudowę. Oczywiście pojawiły się stada emerytów, sprzedawców różnorakiego bazarowego badziewia i ogólnie jest tam większy bajzel, niż na "zachodzie" Jednak jest tam też i port, i molo i też było fajnie. Wirus oczywiście śmigał z nami i trzeba przyznać nawet nam trochę w pewnym momencie pomagał. W robieniu dobrego uczynku i wywoływania uśmiechu. Mijając tłumy ludzi mijaliśmy także rodzinę z niepełnosprawną już dorosłą córką. Owa "dziewoja" wyraźnie byłą zainteresowana Wirkiem, jego sierścią i w ogóle chciała go choć dotknąć. Psiak stanął na wysokości zadania - dał się wygłaskać, nakarmić i sprawić by ktoś komu w życiu wyraźnie nie poszło był nieco szczęśliwszy. A nam tym bardziej miło się zrobiło z powodu naszego kochanego włochatego wariata... Trochę się pokręciliśmy i wieczorem wróciliśmy "na kwaterę" by odpowiednio odpocząć przed kolejnym dniem. A wyspacerowaliśmy się tego dnia konkretnie i dosłownie nogi nam właziły w d...ę.




   Niedziela to ostatni dzień tego weekendu. Piękna, słoneczna pogoda wręcz zmuszała do wyjścia i cieszenia się tym wszystkim co niesie ze sobą słoneczny jesienny dzień nad morzem. Po śniadanku wyruszyliśmy oczywiście na plażę na dłuższy spacer, a gdy już się nachodziliśmy przyszedł czas wyjazdu i powrotu do domu.


   Droga powrotna bez jakichkolwiek problemów. Tym razem znowu pełna mobilizacja i  wielka uwaga na wszelkiej maści fotoradary - chyba żaden nie "pstryknął" (?). W każdym razie prędkości przepisowe i pilnowanie czy czasami jakiś gdzieś tu się w krzakach nie chowa.
   W połowie drogi obowiązkowy przystanek na parkingu zaopatrzonym w "mini zoo" - już jadąc nad morze zauważyliśmy przy drodze taki przybytek. Podczas powrotu nie było wyjścia, jak zatrzymać się tam by choć chwilkę odsapnąć od drogi i pobyć wśród zwierzaków. Sosna oczywiście od razu zaprzyjaźniła się ze wszystkimi mieszkańcami tego przybytku. "Bliżej poznała" się z kozami i strusiami wśród których trafił się jeden odważny który spróbował Ją dziobnąć. Oczywiście wcale się nie przestraszyła i zrobił to "bezpiecznie" - Jego szczęście.....


   Potem dalsza droga, obiad na przydrożnej stacji benzynowej składający się z hotdogów, słodyczy, kawy i czekolady i jakoś tak koło piątej byliśmy w domku. I niby wyjazd fajny, potrzebny i konieczny był, jednak po powrocie poczuliśmy to fajne uczucie które można określić krótko "home, sweet home".....

piątek, 14 października 2011

No to jadziem...

   W końcu nastał w miarę luźny przedłużony weekend. W związku z wcześniejszymi planami i zmęczeniem wczesnojesiennym wyruszamy nad morze dotlenić się co nieco, pobyć z sobą pośród wrzasków mew i szumu bałtyckiego morza. Prognozy pomyślne wielce więc "szpej" zasuwa z nami i być może uda się polatać.   
   Wstępnie umówieni jesteśmy z miejscowymi pilotami i mam wielką nadzieję, że uda się zorganizować trajkę, tak by Sosna także mogła pogalopować po niebie. Oby wszystko się ładnie udało, bo trzeba by ta moja kochana połówka zaliczyła także taki rodzaj latania.....
   Jedziemy, pilnujemy prędkości by nie dostać kolejnej "fotki z wakacji" i zobaczymy jak to na miejscu będzie. Oby wszystko wyszło ;)

czwartek, 13 października 2011

o ograniczeniach....

Co tu dużo pisać.....Czasami się udaje, czasem nie.....Dobrego oglądania :

środa, 12 października 2011

double trouble...

   Od jakiegoś czasu szczególnie obserwujemy jeden kanał na YouTubie. Kanał ze świetnymi i mega zabawnymi filmami, animowanymi ale jakże prawdziwymi w treści.
   Dziś "tradycyjnie" niejako wrzucamy najnowsze "dzieło" zamieszczone na tym kanale. Dobrego oglądania :

taki krótki...

   Zaczęła się jesień. Zimna, wilgotna, deszczowa i dżdżysta...Pod jej wpływem jesteśmy rozleniwieni, wiecznie zmęczeni i zniechęceni do jakiegokolwiek działania na świeżym powietrzu. Pogoda nędzna jest i tyle.
   Miało być w niedzielę latanie jednak nic z tego nie wyszło. Prognozy fajne, jednak poranny rzęsisty deszcz kazał jeszcze raz wszystko rozważyć. Potem też padało więc najrozsądniejszym wyborem było siedzenie w domu, nie zaś bieganie po łące i latanie, licząc, że może się uda i akurat przez kilka najbliższych godzin nie popada....
   Od poniedziałku już w ogóle kicha konkretna i jak na dziś (środa) niewiele się zmieniło. Prognozy dosyć optymistycznie traktują weekend więc może się uda trafić w ładną pogodę nad morzem. W piątek wyruszamy na wybrzeże nawdychać się jodu, posłuchać fal i być może polatać. Normalnie nie mogę się doczekać, bo jak na "teraz" to już dosyć chodzenia do pracy, użerania się z co niektórymi i  w ogóle dosyć tej pogodowej nędzy....

sobota, 8 października 2011

Jak Czesi robią.....filmy

   Ostatnio filmowo się zrobiło więc by ciągnąć temat "produkcji" i "twórczości" różnych takich zamieszczamy filmik autorstwa naszych południowych sąsiadów. Jak dla nas bomba... Dobrego oglądania :

piątek, 7 października 2011

bajkopisarze czyli lokalni dziennikarze...

   Ech. Co tu dużo pisać. Nóż się w kieszeni otwiera, serce się kraje, dłonie zaciskają w pięści i w ogóle usta miotają wulgaryzmy. Lokalni "pismacy" znowu dali popis niewiedzy, lotniczego analfabetyzmu i żenującego braku profesjonalizmu.....
   Ale od początku - w miniony weekend polataliśmy na Święcie Latawca w Pluskowęsach. Latały modele, kilka razy przeleciał samolot ultralekki, unosił się balon i polataliśmy my. Pstrykaliśmy zdjęcia, rzucaliśmy dzieciakom cukierki, było fajnie i przyjemnie.
   W kilka dni później odezwał się jeden człowiek z prośbą o udostępnienie kilku zdjęć do "dodatku chełmżyńskiego" lokalnej gazety Nowości. Zawsze na takie prośby odpowiadamy pozytywnie i na taki "apel" zareagowaliśmy tak jak trzeba - wysłaliśmy kilka z naszych zdjęć z nadzieją, że zostaną wykorzystane w sposób fachowy i rzetelny. Że być może nawet przyczynią się do popularyzacji naszego sposobu życia i naszych pasji.
   Niestety rzeczywistość okazała się brutalna. Z dzisiejszego "dodatku" w którym zamieszczono nasze zdjęcia zionie błędami i rażącą nieznajomością tematu, który ktoś tam opisuje. Zaraz przypomina się "prezes Pawlak" który też chciał mieć coś wspólnego z paralotniami, jednak był zbyt cienki, by zrobić coś porządnie. Opisaliśmy go zresztą kilkanaście tygodni temu.
   Hołewer - mamy w rekach gazetę, gdzie nasze zdjęcia opatrzone zostały bzdurnymi komentarzami i podpisami. No bo jak można pomylić paralotnie z motolotnią (której tam notabene nie było ani jednej), wciskać ludziom kit, że można było polatać ową motolotnią , samolot UL przedstawić jako model/zabawkę?? Tych "pomyłek" można wyliczać i wyliczać, ale nie o to tu chodzi...
   Jak się dziwić ludziom którzy przez takich "gazeciarzy" wyrabiają sobie jakieś dziwaczne poglądy i mylne opinie ? Jak wierzyć gazetom skoro w tak zwykłych, błahych sprawach potrafią walić tak konkretne "byki". No żenada jak się patrzy.....I wolę nie myśleć jakie bzdury wypisują gdy piszą o poważniejszych sprawach.....
    Dodatkowo okazało się, że gdzieś tam należymy....Do jakiegoś aeroklubu czy coś...Widać komuś pasuje zaszeregować każdego do jakiejś organizacji, tak jak było dawniej gdy każdy musiał gdzieś tam należeć. Trochę obawiam się, że teraz już nam kto przyklei łatkę jakichś organizacji z którymi póki co nie chcemy mieć nic wspólnego, tak jak nie chcemy należeć do PiSu, ZBOWIDu, koła gospodyń wiejskich, hafciarek i innych takich "działkowców"....
   A wystarczyło przecież zapytać, wejść odrobinkę w temat o którym się pisze, by wiedzieć co i jak, a nie walić bzdurę i na dokładkę firmować takie błędy własnym nazwiskiem. Ech żal konkretny, że nasze zdjęcia znalazły się w towarzystwie treści tworzonych przez takich "dziennikarzy"....po prostu nędza konkretna.
   Acha....I jeszcze jedno....według "dziennikarza" impreza odbyła się w sobotę 1 października - niestety nawet w tak banalnej sprawie jak ustalenie daty "fachowiec" wykazał się całkowitą ignorancją, niewiedzą i  brakiem jakiejkolwiek rzetelności. Nawet w tak prostej sprawie popełnił błąd....Kiepsko, kiepściutko....

czwartek, 6 października 2011

kolejna produkcja.....

   Właśnie zmontowaliśmy kolejny filmik. Tym razem wybór padł na przebogaty materiał nakręcony przez Sosnę podczas ostatniej niedzieli. Dobrego oglądania :

wtorek, 4 października 2011

Święto latawca czyli pierwszy lot........

   Poweekendowych wpisów ciąg dalszy. Trochę się działo ostatnio i w końcu jest chwilka, by napisać jak zleciała nasza ostatnia niedziela.
   Prognozy zapowiadały idealny jesienny dzień - słoneczny, bez wiatru, więc można było latać do oporu - od rana do wieczora z termiką lub bez - czyli latanie jak kto woli i komu co się chce. A takich dni wypada niewiele......
   Wcześniej planowałem polatać z rana nad Toruniem, a po południu chcieliśmy wyruszyć do Pluskowęs, by pośmigać "z kumplami" podczas corocznej, cyklicznej i sympatycznej imprezy pt. Święto Latawca.
Ostatecznie poranek odpuściłem, byśmy wreszcie mieli dzień w którym można się wyspać, wyleżeć i polenić tak jak przystało na dzień wolny. Potem śniadanko, jeszcze trochę lenistwa i nieco po pierwszej zapakowaliśmy klamoty i wyruszyliśmy.
   Podjechaliśmy na stację gdzie umówiliśmy się ze znajomymi i już w kilka "para" samochodów pojechaliśmy do Pluskowęs. Cześka, czyli naszego "organizatora" jeszcze nie było, impreza dopiero budziła się, więc było sporo czasu by się przyjrzeć miejscom które nadawały się do startu.
   Trochę nędznie to wyglądało i wróżyło kłopoty - niewiele miejsca pod wiatr, dosyć wysoki budynek sali gimnastycznej, łąka/boisko z zapadniętą częścią terenu i delikatne podmuchy termiczne idące zza drzew nie nastrajały optymistycznie. My "startujący" z nóg raczej damy radę, jednak "trajkowicze" będą startować z bocznym wiatrem - wiadomo jak to jest gdy coś nie gra tak jak należy - drobiazgi urastają do miana problemów konkretnych.....Decyzje zapadły, startować będziemy i technicznie damy radę :)
   Po jakimś czasie zjechali koledzy z Torunia, chwilkę po Nich dotarł Czesiek i już ekipa "paralotniowa" była w komplecie. "Festyn" też zaczął się rozwijać -  pojawili się modelarze redukcyjni z Chełmżyńskiej modelarni Combat, przybyli modelarze lotniczy z Torunia, pojawiło się nagłośnienie,  zjeżdżało coraz więcej dzieciaków z rodzicami. Tłumy ludzi i stada aut. Słowem - rozkręcało się.





   Zrobiliśmy sobie z Sosną krótki spacer, by pobyć razem z dala od tego zgiełku, potrzymać się za łapki przed lotem i obejść całą okolicę w poszukiwaniu odrobiny oddechu i spokoju. Tuż obok szkoły trafiliśmy na pasące się na łące dwa konie - stanowiły fajną alternatywę wobec piknikowej atmosfery czającej się tuż za rogiem. Sosna nie byłaby sobą, gdyby nie zaprzyjaźniła się z tymi poczciwymi zwierzakami. Pogłaskała jednego i pogadała z Nim trochę, pstryknęliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy na "teren".



   Przylecieli sąsiedzi z Mikrolotu, potem polatały modele i przyszedł czas na nasze paralotniowe fikołki. Trochę problematyczne miejsce, słabiuteńkie termiczne podmuchy i niewielkie startowisko, ale każdy miał na to jakiś tam swój sposób. Raf rozłożył się jako pierwszy i "odpalił" z przechodzącym kominem. Fachowiec to On jest z ogromnym doświadczeniem i nie miał problemu ze startem, choć gdy na Niego patrzyliśmy to Jego bieg trwał chyba z 50 metrów. Ostatecznie wystartował i już latał. Oczywiście od razu zaczął kręcić na niskiej swoje wygibasy - ma doświadczenie, glajta czuje jak mało kto, wiec wyglądało to super.
   Po Nim wystartować spróbował Czesław jednak z  tego pierwszego startu niewiele wyszło. Wykręciło Go w stronę drzew i "na migi" kazaliśmy przerywać start - pewnie by się zmieścił, pewnie wszystko by wyszło, ale istniało ryzyko, że się nie uda. A w takim wypadku nie chcieliśmy mieć dobrego kumpla na drzewach....
   Ja wybrałem inne miejsce i start w przeciwnym kierunku. Kominy szły od strony szkoły i zdecydowałem, że będę startował "na budynek", nie jak moi poprzednicy "od szkoły". To miał być mój pierwszy start na Buranie i chciałem by wszystko mi sprzyjało. Co prawda bieg na budynek, siatkę boiskową i drzewa nie jest jakimś szczególnym pomysłem, jednak patrząc na ten słabiutki wiaterek i idące z tamtej strony podmuchy termiczne było to najrozsądniejsze wyjście.


   Podobnie do mnie wykombinował Jarek i ze swoją trajką rozłożył się w tym samym miejscu. Jemu poszło szybciej i startował jako pierwszy. Niestety nie udało się i zaliczył wywrotkę. Wybrał nieco zły moment - w początku przechodzenia komina miał boczny wiatr, od razu glajt wstał jedną połówką, podjechał, okręciło i po chwili był "kołami do góry". Całe szczęście nic się nie stało i po jakimś czasie był gotowy do kolejnego startu.
   Pomyślałem sobie o tym starcie, że to będzie dla mnie także loteria. Mało sprzyjające miejsce, wiatr którego właściwie nie ma, resztki termiki i skrzydło na którym jeszcze nie latałem. A jak będzie mało nośne? A jak to mocno topi w zakrętach? A czy klapi ? Kiedy się przeciąga ? Oj myśli była masa i wszystkie raczej takie nieszczególne.
   Postanowiłem odpalić i spróbować - najwyżej przerwę start i spróbuję ponownie. Nic jednak się nie stało. Może trochę krzywo wstało, jednak podbiegnięcie, kontra sterówką, potem rozpędzenie i po chwili byłem w powietrzu. Start z lekkim wahadłem jednak bezproblemowy i bezpieczny.



   Byłem w powietrzu. Znowu i wreszcie :) Przeszczęśliwy, że się tak fajnie udało i po tych wszystkich niepowodzeniach znajomych akurat mi wyszło. Nie uważam się za znawcę i jakiegoś doświadczonego pilota, więc taki start dodatkowo mnie buduje. Fajno. Wszelkie jakieś takie obawy minęły i wziąłem Burana za "sterówki" by nieco z nim zatańczyć. Chciałem możliwie szybko go wyczuć, by podczas całego lotu wycisnąć z Niego jak najwięcej. Zacząłem od prędkości i opadania, potem coraz ostrzejsze zakręty, następnie przyszedł czas na vingovery i na sam koniec sterowanie "kulkami". Oczywiście wszystko na dosyć bezpiecznej wysokości i nad polami. Lepiej przydzwonić w miękką świeżo zaoraną ziemię, niż w jakieś wiejskie chałupy lub drogi.
   Pierwsze wrażenia z lotu Buranem nieco mieszane. Wydaje się być mniej sztywny i wolniejszy od Actiona. Lubi trochę myszkować "po niebie" i nie jest tak bardzo stabilny jakbym chciał. Wydaje się bardziej topić w zakrętach, ale to jak na razie pierwsze odczucia. Może po prosu muszę się odpowiednio wlatać i przyzwyczaić.




   Po mnie wystartował Michał i Czesław. Obydwu się udało i po chwili mieliliśmy powietrze już w pięciu. Polataliśmy nad "rejonem" by po jakimś czasie przystąpić do kolejnego punkt programu. Na znak/sygnał dany przez moje niezawodne, cudowne, wspaniałe i umiłowane wsparcie naziemne każdy po kolei dokonał zrzutu cukierków dla licznie zgromadzonej dzieciarni. Fajny to był pomysł i fajny to był widok, gdy cała masa "pędzi" ile sił w nogach do dyndających na spadochronach słodyczy. Super fajna sprawa.
   Pokręciliśmy się jeszcze trochę po okolicy i każdy rozleciał się w swoją stronę. Ja popędziłem za Czesławem i polecieliśmy nad Chełmżę. Pokręciliśmy się nad miastem i "drugą stroną" wróciliśmy do Pluskowęs. Po drodze spotkałem Rafała i Michasia wspólnie wariujących na niskiej i już tak we trójkę sobie przylecieliśmy nad "gimnazjum".





   Gdy nas nie było baloniarze nadmuchali swój "worek" i zaczęli wozić ciekawskich w górę - takie loty widokowe balonem na uwięzi. My zaś lataliśmy jak przysłowiowe muchy dookoła, "w ta i we wta" i w ogóle hałasowaliśmy ile wlezie. Ja w międzyczasie trochę ćwiczyłem Burana i tak fajnie jakoś się zrobiło w powietrzu. Termiki nie było zupełnie, wiatru też nic więc mogłem to nowe skrzydełko poznać odpowiednio dokładnie.





   Po jakimś czasie podjąłem decyzję o lądowaniu i zacząłem kombinować jak Buran zachowuje się w tej chyba najważniejszej fazie lotu. Nie wiedząc jak przyziemia, jak wyrównuje i w ogóle "jak to z nim jest" zaplanowałem, że będę lądował tak jak startowałem - na najdłuższej prostej, z napędem by w razie czego wsiąść z powrotem do uprzęży i podejść ponownie. Za pierwszym razem trochę kiepsko wyrównałem i niestety trzeba było powtórzyć, potem wylądował Czesiek i zatrzymał się na środku łąki więc też nie za bardzo mi pasowało, spróbowałem trzeci raz i "już, już, prawie" gdy okazało się, że nie jestem w stanie wyłączyć napędu.
   Nie było co kombinować - trzeba było spróbować jeszcze raz z założeniem, że wyląduję z kręcącym się śmigłem i na ziemi na spokojnie wyłączę solówkę. Oczywiście kolejny krąg, trochę przykrótkie wytrzymanie i byłem na ziemi. Gdy tylko "położyłem" skrzydło udało mi się wyłączyć napęd "przyciskiem". Więc ostatecznie wszystko wyszło i zadziałało.
   W końcu moglem wyściskać i wycałować Sosnę, a potem na spokojnie wszystko jeszcze raz przeanalizować. Odpaliłem na nowo solówkę i po jakimś czasie wyłączyłem - bez kłopotów. Hmmm - jakiś chochlik musiał się wkraść w powietrzu, a może to ja próbowałem wyłączyć z lekkim gazem - wtedy przecież nie zawsze toto działa. Nie wiem sam. Ważne, że byłem na ziemi po prawie dwugodzinnym locie. Po pierwszym locie na Buranie i do tego tak bardzo udanym.


   Chwilkę po mnie wylądował Michał, a po jakimś czasie Jarek i Rafał. Temu ostatniemu coś tam nie poszło i wylądował na czworakach, jednak tak czasami bywa. Nic się oczywiście nie stało, a biorąc pod uwagę trudności związane z tym miejscem to, że wszyscy byli cali iż drowi należy uznać za fenomen.
   Teraz każdy zabrał się za pakowanie klamotów i krótkie rozmowy, wrażenia i podsumowania. Oczywiście wszyscy pytali o Burana, bo taki wynalazek w naszych okolicach to nadal rzadkość i wyjątek. A cóż ja mogę powiedzieć po zaledwie dwóch godzinach, jednym starcie, jednym lądowaniu,i kilkunastu próbach "na sucho", hmm ??
   Niewiele ponad pierwsze wrażenia. W locie wydaje się być mniej sztywny, nieco topiący czasami w ostrzejszych zakrętach, za to fajnie startujący i z wybitnie efektywnym sterowaniem kulkami. Do tego ładnie wygląda i jest świetną alternatywą wobec skrzydeł droższych o dobrych kilka tysiaków.
Z poważnymi opiniami nie ma co szaleć - trzeba polecieć w termikę, trzeba zrobić kilkanaście lotów w różnych warunkach i trochę bardziej go wyczuć. Na "teraz" mi się podoba i jestem zadowolony. Choć za lataniem Actionem trochę tęsknie, bo jednak fajne toto było.....Ale sądzę, że za kilka tygodni, gdy się odpowiednio wlatam i poznam "burka" nie będzie się do czego przyczepić....
   Wszyscy byli na ziemi, baloniarze "wozili" ostatnich chętnych więc cała nasza paralotniowa banda zaczęła się powoli pakować. Jarkowi podczas dojazdu do samochodu odpadło koło z trajki - po prostu gdzieś się zapodziała/wypadła zawleczka zabezpieczająca. Szczęście, że teraz a nie np w trakcie lotu lub przy lądowaniu. Szczęście, że na ziemi, po locie i że nic się nie stało. To był ostatni "wypadek" tego dnia.
   Na sam koniec zostaliśmy wszyscy zaproszeni na podsumowującą kawkę i ciastko - był wreszcie czas by choć chwilkę odpocząć, pogadać o naszych lotach i pocieszyć się jeszcze nieco tą piknikową atmosferką.


   A po zachodzie słońca to już standardowo - droga do domu, rozkładanie bambetli, spacer z psem, prysznic i spać. Po niedzieli niezmiennie przychodzi poniedziałek i trzeba zasuwać do pracy, wstawać bladym świtem, męczyć się z tymi wszystkimi irytującymi sprawami i w ogóle...szkoda gadać. Fajny weekend był, ja polatałem, Sosna porobiła masę wspaniałych zdjęć i super spełniła się w roli wsparcia naziemnego, a przede wszystkim spędziliśmy razem fajnie czas.....

poniedziałek, 3 października 2011

posobotnie spostrzeżenia z zabawy Buranem....

   Pogoda nadal była fajna, więc w końcu wreszcie miałem trochę czasu by zabrać Burana na łąkę i zobaczyć jak "toto" wstaje, jak startuje i  w ogóle jak zachowuje się wobec wiatru. Wybrałem stare boisko "metalowiec" - to miejsce na którym zacząłem tak naprawdę zabawę z alpejką całe "wieki" temu. Dosyć dobra trawa, dosyć dobra wystawka na północne kierunki wiatru i przede wszystkim blisko domu. Do latania to średniawo, jednak do zabawy z glajtem jak znalazł.
   Plan był prosty - najpierw z uprzężą "swobodną" pobawić się alpejką, a gdy siądzie zrobić kilka próbnych startów klasykiem. Potem zmontować napęd i pobiegać z napędem "na sucho".
   Porozkładałem się dosyć szybko, wypakowałem glajta z wora i właściwie jak z pod ziemi pojawili się gapie. A to jacyś chłopcy zainteresowani co i jak, a to jacyś działkowicze patrzący zza węgła bramki ogródków działkowych. Cóż - patrzeć nie zabraniam więc jak są ciekawi niech się lampią :)
   Buran po rozłożeniu zrobił bardzo dobre wrażenie - pomimo wcześniejszego używania robi dobre wrażenie - czysty, ładnie poskładany, pięknie szeleszczący i na dokładkę w super kolorach. Taśmy nie zużyte, linki w fajnych kolorach, magnesy na sterówkach (ciekawostka - Dudkowych?) bardzo silne więc wszystko "cacy".
   Podpiąłem się, odwróciłem twarzą do skrzydła i zacząłem zabawę. Właściwie od razu pięknie wskoczył nad głowę. Trochę za bardzo do przodu i trzeba go było hamować, jednak na tyle przewidywalnie, że nie stanowiło to problemu, potem obrót i krótki bieg do przodu, po kilkunastu krokach kolejny obrót i zgaszenie skrzydełka. Hmm...fajnie wstaje alpejką. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni - trzeba było poćwiczyć w różnych konfiguracjach - z zaciągniętymi trymerami, z lekko odpuszczonymi, z bocznym wiatrem, z zatrzymaniem biegu by zobaczyć czy poleci do przodu itd. Za każdym razem "burek (?)" zachowywał się spokojnie i bezpiecznie. Może trochę jednak mało stabilny i za miękki, jednak w  porównaniu do Actiona wstaje kosmicznie prościej.  Przy startach klasycznych wrażenia podobne. Jak przy Actionie czasami miałem problem by wciągnąć/dociągnąć skrzydło tak tutaj nie było z tym żadnego kłopotu.
   Gdy trochę siadło i zaczęło chuchać z siłą ok 1-2 metrów zmontowałem napęd i zacząłem próbować w konfiguracji w jakiej "toto" będzie latać "na co dzień". I znowu wszystko fajnie się udawało. Pierwszy start nieco spaliłem, ale to był typowy szkolny błąd, kolejne dwa bez jakichkolwiek problemów. Poćwiczyłem solidnie jeszcze kilka razy i Buran nie zaskoczył niczym co stanowiłoby problem. Mało tego - nawet zaskoczył wielce pozytywnie. W pewnym momencie wpadłem na pomysł by przy słabiuteńkim wiaterku rzędu półtora metra spróbować postawić go alpejką. I skubany wskoczył nad głowę - co prawda trzeba było nieco dociągnąć, troszkę pomóc, jednak dało radę się odwrócić i pobiec kilkanaście metrów z glajtem wesoło kołyszącym się w takt kroków.
   To mi wystarczyło. Zapakowałem "Buraka" do wora, poskładałem napęd i wróciłem do domu z głową pełną myśli różnych. Myśli o tym jak będzie latać i o tym jak się zachowa zupełnie bez wiatru.
   Pierwsze wrażenia "naziemne" bardzo fajne - ładne zgrabne skrzydełko, wyglądające dosyć efektownie i mieniące się fajnymi kolorami. Starty w lekkim wietrze banalnie proste, glajt zachowuje się w sposób przewidywalny i daje dużo czasu na reakcję taśmą lub sterówką. Prawie jak skrzydło szkolne ;)  Choć tak sobie teraz myślę, że taki prosty Buran się dla mnie wydaje, bo przecież przesiadłem się z Actiona - a ten wychodzi w powszechnej opinii na skrzydło oporne podczas startu, dynamiczne i dosyć wymagające na ziemi. Więc jest możliwość, że to przez doświadczenia z poprzednim skrzydłem Buran dla mnie teraz wydaje się bardzo łatwy. Ale nie wiem - trzeba będzie pokusić się o jakieś opinie po 20-30 godzinach w powietrzu w różnych warunkach. Wtedy będzie odpowiednia ilość startów, lądowań i odpowiedni czas w powietrzu.....
   A po sobocie uczucia bardzo fajne...Byleby latał tak jak wstaje :)

poweekendowe spostrzeżenia....

   Jakoś tak ostatnio nie było weny na tworzenie wpisów. Coś tak się nie chciało i nie za bardzo było czasowo fajnie. Może do tego trochę za dużo spraw i trochę za dużo zmęczenia materiału. Nie wiem, nie znam się, ale dziś spróbuję nieco to nadrobić.
   W sumie trzeba zacząć od tych spraw najwcześniejszych i jednocześnie dosyć ważnych. Jako, że nowe skrzydło dotarło już we wtorek (pierwsze wrażenia bardzo fajne - ładnie wygląda, fajnie składane i super szeleści), w środę wpadłem na pomysł, by wystawić na alledrogo starego poczciwego Actiona. Nie chciałem sprzedawać starego dopóki nie oblatam nowego, ale trochę postanowiłem "przygotować rynek" licząc, że w dwa tygodnie oblatam Burana, a Action może kogoś zainteresuje.
   Rzeczywistość zweryfikowała moją nędzną znajomość rynku skrzydeł używanych. Właściwie w kilka godzin Action odnalazł kupca , chętnego i bardzo zdeterminowanego by go nabyć od razu, szybko i w ogóle, by jeszcze tego samego dnia przekazać skrzydło koledze który zawiezie je do nowego właściciela. Cóż było robić - szybko po prazy zapakowałem glajta, dołożyłem te kilka drobiazgów co się należały i hajda w drogę. Odebraliśmy z Wirusem Sosnę z pracy, pojechaliśmy do Lisewa poruszać się trochę w ogrodzie i tam nastąpiło przekazanie mojego pierwszego samostatka. Trochę żal dupsko ściskał ale to była najlepsza możliwa opcja. Raz, że taki kupiec mógł się już nie trafić, dwa, że im później bym go sprzedawał, tym byłoby trudniej - wiadomo "idzie zima" więc wielu potencjalnych kupców siedzi na ziemi i grzeje się przy piecu zamiast latać ile wlezie.
   Sprzedałem go chyba w najlepszym możliwym momencie, bo trzeba otwarcie przyznać gdy tylko oferta pojawiła się w sieci od razu rozdzwoniły się telefony - aż mnie to zaskoczyło, bo nie sądziłem, że takie skrzydło, z tego rocznika i w stanie zaledwie "dobrym" będzie aż taką sensacją....No cóż - Action pojechał, kupiec nie dzwoni do dziś więc zapewne wszystko pasuje. Super :)
   Wspominałem o środzie i ruchu na świeżym Lisewskim powietrzu - no poruszaliśmy się trochę spędzając popołudnie w fajnej rodzinnej atmosferze i super ciepłym słońcu. Wspaniałe fajne dobrze spędzone popołudnie. No ale przecież nie mogło być inaczej - po pracy, razem, na dokładkę złota polska jesień......
   Czwartek i piątek zleciały na sprawach różnych - praca, zakupy, kawiarnie itd i przyszła sobota. Na ten dzień mieliśmy zaplanowaną wyprawę do Wąbrzeźna gdzie miejscowi sprawni  samorządowcy w dwa lata uporali się z rewitalizacją miejscowego rynku. Fenomen miejscowych włodarzy to jeszcze nie jest powód do naszych odwiedzin w tym miasteczku, natomiast towarzysząca tej imprezie oprawa to "i owszem". Oczywiście wielkie uroczystości, przemówienia burmistrzów, na krzesełkach posadzeni różni politycy, księża i inni "tacy oficjalni".
   Nas zaciekawiło kilka innych punktów - przede wszystkim wystawa zdjęć Czesława Rekowskiego (naszego latającego Wąbrzeskiego znajomego) i pierwszy piknik kulinarny. Zatem nastawienie na pokarm dla duszy i dla ciała :)
   Przed południem zapakowaliśmy się do Cytrusia i może w pół godzinki byliśmy na miejscu. Jak to zwykle bywa w Chełmży dobra pogoda , za to na miejscu jakaś taka pierzynka z mgły która zasłoniła skutecznie piękne błękitne niebo. Zaparkowaliśmy (czytaj znaleźliśmy w końcu jakiekolwiek wolne miejsce parkingowe) i ruszyliśmy na rynek, który w porównaniu do reszty Wąbrzeźna rzeczywiście wygląda ładnie. Na miejscu tłum ludzi przechadzających się pośród stoisk ze starociami (takim różnym "po strychowym" żelastwem i innymi rupieciami, stoiskami kulinarnymi z rękodziełem i smakołykami takimi jak pierogi, dżemy, powidła i inne takie "miody". Prawie w centralnym miejscu rynku namiot/zadaszenie i wystaw zdjęć pod nazwą Wąbrzeźno okiem ptaka. Obeszliśmy wszystko i w końcu udało się wejść pooglądać fotki Cześka. Muszę przyznać, że zainteresowanie było wielkie i nie ma się co dziwić. W końcu nie na co dzień każdy może zobaczyć widoki na stałe zarezerwowane wyłącznie dla tych, co latają. Dzięki tej wystawie każdy mógł zobaczyć swój dom, swoją ulicę, dzielnicę i miasto z perspektywy tak odmiennej od codzienności. A że dodatkowo Czesław ma rękę do pstrykania, to fotki wyszły bardzo bardzo ładnie. Gratulacje :)





   Pokręciliśmy się trochę, podjedliśmy (pycha kopytka i super "mniam" miejscowa chałwa), porozmawialiśmy ze znajomymi i jakoś koło pierwszej byliśmy z powrotem w domku.
   Jakoś powinienem podsumować tą wizytę w Wąbrzeźnie tyle, że nie chcę się rozpisywać. Pokrótce trzeba powiedzieć o dwóch rzeczach - raz, że w tym mieście są urzędnicy którzy w dosyć krótkim czasie potrafią coś zaplanować, zdobyć na to kasę i dokończyć tak by ludzie mieli w końcu z nich jakiś pożytek. Dwa, że trzeba pogratulować Cześkowi zdjęć i wystawy - naprawdę fajnie jest widzieć zainteresowanie "tłumu" i tego, że może pokazać miejscowym jak "to wszystko wygląda".





   Wąbrzeźno nie jest złym miastem - może trochę zaniedbanym, zszarzałym przez ostatnie lata, ale jednak podnoszącym się z marazmu, szarości i tej całej bylejakości, która w naszych małych miasteczkach jest wciąż standardem. Niestety w innych miastach nadal "nijakość" króluje i choć mają możliwości to jednak nie ma chętnych by to zmienić. Wielki plus dla Wąbrzeźna :)


   Zjedliśmy obiad, krótka drzemka u mnie, a Sosna nic nie mówić pomyła okna. Cudo dziewczyna tak pięknie to zrobiła i tak szybko, że aż mi czasami głupio. Cudowna jest ta moja połówka......Ech