piątek, 9 lipca 2010

aeroklubowo wg. borysa

Wczoraj wybraliśmy się do Inowrocławia na tamtejsze lotnisko pogadać...poklotować....popodglądać kursantów szkoły Skytrekking i przede wszystkim polatać w miejscu, gdzie stawiane były pierwsze kroki z napędem.....Wiec trochę powrót do korzeni......
Ale od początku...
Poranek nieco wietrzny spędziliśmy na załatwianiu jakichś tam codziennych spraw.....a to Urząd Pracy (wszak jestem aktywnym bezrobotny), a to jakieś zakupy i sprawy takie, jak odwiedziny u krawcowej której imię to "nieterminowość"....potem strzał "głodu" i chęć zjedzenia shoarmy z frytasami w ramach obiadu......
Już z pełnymi brzuszkami zapakowaliśmy escorta i ruszyliśmy do "Ina".

Na miejscu byliśmy ok 15:30 i na lotnisku właściwie cisza....Rysiu z wyciągarką praży się i smaży w słońcu niczym bekon w każdym szanującym się amerykański fast foodzie......na "starcie" też jakoś tak ożywienia nie widać.....zbyt silny dla kursantów wiatr i termika niesiona od strony miasta sprawiają, że pod niebo obadać warunki leci sam "szef szefów" tego dnia czyli Piotr Cw....Oczywiście prócz Piotra na miejscu była całkiem spora grupa kursantów, którzy właściwie poza prażeniem się w słońcu nic nie robili....ktoś tam biegał ćwicząc z Marlinem (Dudkowa konstrukcja do "działań naziemnych"), ale większość chroniła się w cieniu lub grzała kości w słońcu spędzając leniwie czas.........
Prócz nas ; Piotra i kursantów stopniowo zaczęli pojawiać się inni znajomi z lotniska, kursów i poprzednich naszych tu bytności......Przyjechał Krzysiek (z trajką) ; Mariusz dzięki któremu kiedyś udało mi się polatać (gdy nie miałem połówki kosza podzielił się ze mną, bym mógł polatać - jeszcze raz dzięki) i inni, których nie widzieliśmy od ostatniego sezonu.....Więc jak tylko trochę siądzie polatamy w "stadzie" - bo to wszystko PPGanci :):)
Gdy wiatr zaczął się zmniejszać, kursanci po kolei zaczęli latać.....krótki hol.....krąg wokoło lotniska i lądowanie.....A my pstrykaliśmy fotki; kręciliśmy filmy i łapaliśmy opaleniznę, bo słońce grzało konkretnie........
Gdy siadło bardziej rozłożyłem sprzęt i postanowiłem polecieć, by zobaczyć jak to w tym powietrzu jest........Trochę wiało (taki nierówny wiaterek miejscami 2-3, miejscami 1 m/s) ale prognozy mówiące, że ma siadać napawały optymizmem......wyszpeiłem się, odpaliłem, i po dwóch krokach byłem w powietrzu.....
Pierwszy lot taki dosyć....jednak wiatr był silny, ale nie rzucało jakoś tak strasznie, dzięki czemu latało się całkiem sprawnie..... tylko, że trochę tak jakoś za łatwo skręcałem w lewo (zazwyczaj łatwiej skręcam w "prawo" a tu było odwrotnie) - uprzęży nie regulowałem ostatnio , speed ok , sterówki ok wiec o co ku.... chodzi?
Poprzyglądałem się skrzydłu i okazało się, że mam delikatnie splątaną linkę rzędu C ze sterówką...taki mały supełek......Niby nic takiego, niby latać się da, ale jakoś tak mnie wciąż w lewo skręca....krótka decyzja o lądowaniu , podejście i byłem na ziemi.....Podczas lądowania skręcało w tą nieszczęsną lewą stronę, ale wszystko ładnie się udało.......
Rozplątałem, rozłożyłem skrzydło do kolejnego lotu....trochę pobyłem z Sosną - moją cudowną wspaniałą, naziemną opiekunką....ech....jest cudowna......
Potem kolejny start i znowu ładnie wszystko się udało......Chłopacy odpalili wcześniej i gdzieś tam polecieli w stronę Bydgoszczy, więc zacząłem się kręcić w okolicach lotniska robiąc zdjęcia chyba z każdej możliwej strony......zdjęcia kursantów po kolei startujących, zdjęcia "startu" i Sosny........
Drugi lot był bardzo przyjemny......na 50 metrach było przyjemnie spokojnie.....trochę pokręciłem się tu i tam chłonąc widoki szybujących kursantów, latających z drugiej strony napędziarzy i ziemi która zawsze z góry jest inna niż ta z ziemi....fajny przyjemny lot trwający dobrą godzinkę.......
Lądowałem jako ostatni z PPGantów krótko po dziewiątej......Lotnisko "przy gruncie" zaczęły przejmować w posiadanie chrząszcze, bąki czy diabli wiedzą jak się te robale nazywają....takie duże brzęczące, grube owadziska które uwielbiają wlatywać za kołnierz lub próbować się dostać do nosa czy ucha........lądowanie chyba najlepsze jakie do tej pory zrobiłem....delikatniej jeszcze mi się nie udało....do tego dobiegłem ze skrzydłem nad głową w dokładnie to miejsce które chciałem - tzn jak najbliżej mojej Sosny........poskładaliśmy sprzęt, zapakowaliśmy się do samochodu i wróciliśmy do domu po drodze zażerając się chipsami o wdzięcznym smaku czterech serów....pyyyszota.......

Podsumowując, było to fajne udane lotne popołudnie spędzone w dobrej miłej atmosferze, na działającym aeroklubowym lotnisku......Spędzone razem z ludźmi chorymi na latanie tak jak my.......

No i zgrzeszyłbym gdybym nie napisał o mojej kochanej Sośnie, która już niedługo zacznie latać na poważnie :) Która jeździ ze mną po tych wszystkich łąkach, wertepach i lotniskach....która jest i mam nadzieję będzie zawsze......Cudowna kobieta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz