Choć znajomi zapraszali do siebie, ostateczna decyzja była taka, że jakoś od trzynastej polatamy we dwóch z Tomkiem z "Jego" miejscówki. Jak się okazało tuż obok Chełmży w Wymysłowie dysponuje całkiem sporą łąką, z niezłym dojazdem i mega fajną wiejską okolicą wokół. Dostępne wszystkie kierunki poza wschodnim (druty), do tego masa pól wokół i prawie żadnych zabudowań. Jedyny feler to nieco śniegu, jednak ogólnie to fajne przyjazne miejsce.
Pierwszy start spaliłem właśnie przez śnieg. W powietrzu totalna flauta, a nawet jak już coś zawiało, to była jedynie "taka cisza z kierunków zmiennych". Buran wstał wyśmienicie, biegłem, biegłem, pełen gaz, biegłem, pędziłem i właśnie przez wspomniany wyżej śnieg najwyraźniej za nędznie przebierałem nogami.
Gdyby napęd był nieco mocniejszy byłoby łatwiej, ale fakt jest taki, że nie wyszło. Drugi start już bez kłopotu. Plan był krótki - pół godzinki w powietrzu, sprawdzić tłumik i jego mocowanie, nieco się przewietrzyć i pohałasować nad najbliższą okolicą.
Tłumik po naprawie spisywał się super dobrze. Może to tylko moje subiektywne odczucie, ale napęd wydaje się pracować równiej, lepiej się wkręca i osiąga ok 200 obrotów więcej. Cacy maszynka.
W powietrzu spokój, jeśli nie liczyć drobnej termiki marcowej. Ale to tak naprawdę chyba za duże słowo. Było spokojnie, lajtowo i tak, że aż nie chciało się lądować. By nie pałętać się wciąż nad łąką za cel przyjąłem siłownię wiatrową w Brąchnówku. Kilka wingverów na miejscu, potem trochę kosiaczenia po okolicy i lądowałem po ok 30 minutach.
Trochę pogaduchów, uzupełnienie paliwa, kontrola śrub i odrobina ciepłej kawy. Tomek podjął decyzję, że pomimo problemów z nogą wystartuje i polatamy jeszcze razem. Takie hałasowanie po okolicy, bez planu "gdzie", zostawiając sobie wypracowanie jakiegoś pomysłu w powietrzu.
Jego start wyszedł nadspodziewanie dobrze - wcześniej za każdym razem gdzieś mu skrzydło uciekało, krzywo wstawało i ogólnie starty były hardcorowe. Prawdopodobnie przyczyną były nieco skrzywione wypory. Teraz były już wyprostowane, symetryczne i od razu można było zobaczyć efekty. Potem wyszpeiłem się ja, ale niestety nie było tak kolorowo. Za mało rozgrzany napę nie chciał zaskoczyć. Trzeba było pogrzać, wpiąć się na nowo i w dziesięć minut później też leciałem.
Trochę niskiego świrowania, trochę latania we dwóch i po jakimś czasie skrystalizował się kierunek - najpierw Łubianka, a potem Zamek Bierzgłowski. Na Buranie byłem wyraźnie szybszy, więc był czas na jakieś "myszkowanie" po drodze. Widoczność wyśmienita, ziemia przysypana bielutkim śniegiem, błękitne niebo. Super. Kolejnych kilka zdjęć, znów zejście niżej i powolny, nieśpieszny powrót nad łąkę.
Lądowaliśmy po ok czterdziestu minutach, z przysłowiowymi bananami na gębach, jak dzieciaki którym ktoś dał masę ulubionych słodyczy. Warun dopisał idealnie, sprzęt spisał się wyśmienicie, widoki takie, że "hoho" i krótkim słowem "cacy bajunia". Do tego oblatana nowa miejscówka.
Takie dni nie zdarzają się zbyt często, zwłaszcza wobec pogodowej nędzy, jaka zazwyczaj towarzyszy przedwiośniu. Choć jeśli być szczerym, to przedwiośnie jak na razie chyba jeszcze daleko. Zwłaszcza wobec zapowiadanych kolejnych opadów śniegu i kolejnych mroźnych nocy.
Tak czy inaczej sobota pozwoliła nacieszyć się tym wszystkim, co może dać latanie napędowe zimą....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz