niedziela, 29 stycznia 2012

pepegant twardy musi być.....


   Tytuł nie bez kozery dzisiaj taki. Choć jestem uziemiony niektórzy znajomi piloci pamiętają mój numer i dają czasami znać, że idą w powietrze, że latają i że zamierzają pohałasować na "naszym domowym niebie". 
   I tak też dzisiaj zrobił Janusz "Netopelek". Rano przysłał smsa, że planuje koło południa odpalić ze Strzelec pod Bydgoszczą i przylecieć pod wiatr do Chełmży.
   Niby nic, niby niedaleko jednak jak się weźmie pod uwagę temparaturkę oscylującą w okolicach minus dziesięciu, jak sie weźmie stały wschodni mroźny wiatr w sile pięciu/sześciu metrów to takie przedsięwzięcie trzeba po prostu szanować. Dla niektórych wiatr dzisiejszy jest za silny do latania na krawężnikach, a jednak okazuje się, że są w naszych okolicach ludzie, którzy w takie warunki zakładają napęd i lecą, by połknąć kilkadziesiąt kilometrów i móc doliczyć kolejne godziny do osobistego dziennika lotów.
   Po tym porannym esemesie jakoś tak mrowienie miałem bo co tu dużo kryć zazdrość się wkradła, że inni mogą, a ja cholera jestem udupiony i muszę spędzać czas na ziemi. Niestety ale tak teraz mam - jeszcze kilka dni trzeba się powstrzymywać i choć serce się wyrywa trzymać dupę na ziemi....
   Poranek zleciał spokojnie. Ranna wyprawa po bułki, śniadanie, wspomnienia żony Wałęsy w formie książki, jakiś tam film z komputera i im bliżej południa, tym większe nasłuchiwanie. W pewnym momencie Sosna coś tam usłyszała, jednak wyprawa na balkon przyniosła rozczarowanie - to chyba czyjaś wiekowa pralka, albo jakiś poroniony sąsiad z wiertarką. Po ok 20 minutach nasłuch znowu wykrył jakieś miarowe buczenie. Kolejna wyprawa na balkon okazała się kolejną klęską i trzeba było aktywności Sosny by wykryła przez okno balkonowe spokojnie oddalającego się Nucleona. Zatem Janusz przyleciał z innej strony niż się go spodziewaliśmy. Zapakowałem aparaty, radio i prysnąłem na podwórko by choć trochę nacieszyć się widokiem który za każdym razem powoduje większe ciśnienie krwi. Próbowałem Janusza wywołać przez radio jednak jakoś to kulawo szło. Jak się potem okazało Jego radyjko zamarzło. W końcu zima jest. Ale mnie słyszał, nad miastem wykręcił kilka wingowerów, zawrócił, przeleciał nade mną, poszedł spiralką do ziemi i odleciał w drogę powrotną.



   I tu dochodzę do sedna tego wpisu - pepegant twardy musi być - tak Janusz od dawna mówił i tego się trzyma. I to się sprawdza - dzięki takiej filozofii dokonał w mojej ocenie całkiem niezłego wyczynu. Trzasnął prawie sto kilometrów, z czego połowa wyszła pod dosyć silny wiatr, spędził w mroźnym powietrzu prawie dwie godziny i na dokładkę pstrykał zdjęcia. Wielu innych pilotów postukałoby się palcem po czole na pomysł latania w takich warunkach, jednak On udowodnił, że się da, że można i że gdy tylko się myśli, gdy ma odpowiednie doświadczenie można latać i latać. A przy okazji sprawić całkiem wielką frajdę innym uziemionym kolegom. Dodatkowo przysłał dokładniejszą informację odnośnie odbytego lotu - prędkości, czas, wrażenia i kilka zdjęć z których kilka publikuje poniżej :




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz