poniedziałek, 16 stycznia 2012

wonderful life...

Co tu dużo pisać....Nasze życie fajne jest :)
   W końcu spadł śnieg, Wirek już zdrowszy, mamy siebie i generalnie wszystko jakoś działa. Latamy, pstrykamy, spełniamy marzenia, żyjemy jak chcemy i mamy z tego frajdę. Dziś mam ochotę wykrzyczeć każdemu w twarz jak bardzo dobrze mi w życiu które wiodę.
   Ale od początku, o tym co mnie tak ostatnio cieszy....Po ostatnich wpisach można by wywnioskować, że nastąpiła jakaś porządna rewolucja pogodowo finansowa i Polska znalazła się w strefie samych super warunów, wygrałem szóstkę w totka i w ogóle co tam jeszcze można sobie wymyślić. Niestety żadnych takich rewelacji, nic nie wygraliśmy i latania zero. Jednak diametralna zmiana pogodowa - zima i padający od kilku dni śnieg wymazał te wszystkie marności deszczowe sprawiając, że w głowie nastąpiło przemeblowanie, że dni zaczęły wyglądać fajnie i po prostu jest swietnie.
   W piątkowy poranek pisałem, jaka ta pogoda jest nędzna, tymczasem wychodząc z pracy natknąłem się na całkiem fajne niebo, słońce i ledwie przemykające chmurki. Mieliśmy do pozałatwiania trochę różnych spraw w Bydgoszczy i dzionek zleciał na ganianiu "tu i tam". Prawie kupiliśmy ekspres kawowy i trochę nacieszyliśmy się rodziną....W sobotę niebo przykryły chmury i pojawił się świeżutki śnieg. Pierwszy porządny atak tej zimy i pierwszy w miarę normalny opad. Normalnie "w końcu i nareszcie" przyszła zima :) Potem trochę komplikacji po południu - Wirus rozchorował się konkretnie - leciało mu z przodu i z tyłu, krew, żółć, w domu zaczęło tym cuchnąć pomimo sprzątania itd - jakaś grypa żołądkowa czy cóś.....Szybka decyzja, konsultacja z naszą "panią weterynarz" i pod wieczór pomknęliśmy do Torunia, zadziałać w kierunku ratowania naszego sierściuchowego domownika. Dostał kilka zastrzyków, kroplówkę i jakoś po dwudziestej byliśmy w domu. Niedziela to kolejne opady śniegu, kolejna wizyta u weterynarza i Wirus już właściwie jest diametralnie w lepszym stanie....Dziś kolejna wizyta, jednak chyba już tylko kontrolna bo Wirek ozdrowiał na tyle, że zgubił przy porannym spacerze swoją ulubioną piłkę......
   Ta cała zima i ozdrowienie naszego psiaka dały jakiegoś takiego mega kopniaka, dzięki któremu na nowo dostrzegłem jakie fajne życie mamy. Nawet zaspani chełmżyńscy drogowcy, nawet ślizgawka na parkingu, nawet chodzenie do "roboty" i brak latania nie są w stanie wybić mnie z tego dobrego humoru. Bo w końcu nie jest szaro, bo mam się z czego cieszyć i mam fajne życie. Z Sosną, spełnionymi marzeniami i właściwie bez jakichś większych problemów.....I na sam koniec trochę na podparcie tego dobrego nastroju kawałek znany z dzieciństwa, który zawsze dobrze się kojarzył, który fajny jest i wielce się podoba. Dobrego oglądania :

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz