sobota, 4 października 2014

no w końcu...

   Ostatnie dni wybitnie nie sprzyjały i ciągle coś było nie halo - a to brak czasu, a to jakaś grypa, a to opady i furt coś cholera sprawiało, że latać po prostu nie było kiedy. Przysłowiowym gwoździem do paralotniowej trumny był czwartkowy widok dwóch znajomych skrzydeł lecących w stronę nowego mostu drogowego w Toruniu. Kosmicznie dużo dałbym żeby być tam gdzieś koło nich, ale nie niestety nie było nawet w teorii takiej opcji. Trudno, nerw gdzieś tam trzeba było odłożyć i odkuć się przy pierwszej lepszej okazji.
   Już następnego dnia odkułem się z nawiązką fajnym ponad dwu godzinnym lotem . Tak konkretnie i porządnie - wszystkie poplątane dotychczas sprawy jakoś splotły się w wolne popołudnie i można było pierzchnąć na łąkę i pobyć w błękitnym, wyżowym niebie. Wiadomo, że gdy jakiś czas się nie lata to człowiek ma nieco obaw. Jednak solówka zagdakała od pierwszego szarpnięcia, bezwietrzne warunki z podmuchami z kierunków różnorakich też nie przeszkodziły i może w pół godzinki od przyjazdu leciałem. Nawet nie chcę wnikać jak wiele daje taka chwila. Wszystko co męczyło ostatnio przestało się liczyć, a w to miejsce wszedł tak kompletny spokój, że najlepiej w ogóle by nie lądować. Dał mi w kość ten okres bez latania konkretnie.
   Nie ma się co rozpisywać jednak, tylko wspomnieć coś o samym locie. Startowałem właściwie bez konkretnego planu. Ot pokręcić się po okolicy, poszwendać po sąsiadach i po prostu się konkretnie przewietrzyć. Wyszło tego wszystkiego ponad siedemdziesiąt kilometrów i trochę zdjęć zapychających w zastraszającym tempie dysk komputera. Najpierw Chełmża, potem sąsiedzi z Mikrolotu, wszelkie okoliczne łąki, kilka kilometrów wzdłuż A1, krótkie hałasowanie nad Lisewem i powrót nad łąkę. Do tego kilka spiral, nieco niskiego latania tuż nad polnymi drogami i ustawiczne chłonięcie widoków tak bardzo innych od tego co daje spojrzenie z nieco większej wysokości.....










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz