wtorek, 15 czerwca 2010

wtorkowo porannie......

Po wczorajszym powrocie do domu...po pierwszym śnie....po rozmowach SMSowych o 23 i nieco później udało się dograć wtorkowy poranek....stanęło na tym, że o poranku....najwcześniej jak się da jedziemy polatać.....ma być warun...wszelkie prognozy tak mówią, więc jak chcemy latać, to trzeba wstać "z kurami" i spróbować polatać......
Pobudka o czwartej jest strasznie bolesna i trudna....zwłaszcza z Sosną przy boku......rożne myśli wtedy przebiegają po głowie....najchętniej człowiek by się powtulał jeszcze i pospał....z 15 minut....pół godzinki....godzinkę może......ech
Tyle, że gdy ma się w perspektywie latanie i pogodę lepszą, niż poprzedniego dnia człowiek wstaje z łóżka....robi kawę.....bierze prysznic....pakuje się i jedzie........
Lubię takie poranne wstawanie.....bardzo poranne......nieco przed wschodem słońca, gdy można złapać "świat" w chwili tak rzadko widywanej....spokojnej, a jednocześnie pełnej zmian........
Pogoda rano idealna....zero wiatru.....lekkie mgły ścielące się tuż przy ziemi i wschodzące słonce...cudo.....














Podjechałem po Rafała....mojego towarzysza "lotniczego"...zatankowaliśmy i w końcu dojechaliśmy na łąkę w stałym ostatnio miejscu - czyli "Grubno rulez".......Tradycyjnie, po porannej kawie musiałem najpierw "odpalić" w jakichś ustronnych krzakach małe co nieco tak, by nie było zbędnego balastu i zaczęliśmy się rozkładać.....
Plan ustawiony na lot do Świecia; potem do Kozłowa pooglądać piękny wiadukt kolejowy......a potem "z powrotem".....Poza tym plan na latanie, ile wlezie i odkucie się za poprzedni "poszarpany" dzień..........
Start bez wiatru. Ja odpaliłem jako pierwszy; Rafał chwilkę po mnie......dopiero w powietrzu przypomniało mi się, że nie włączyłem kamery którą "wożę" na kasku....coś ta kombinowałem powłączać, pomanipulować ale jak się później okazało starania moje nic nie dały......no nic.....odpaliliśmy....jakieś kółko wokół startu i lecimy dalej......

Najpierw nad "jedynkę", a potem "wzdłuż" Chełmna nad most przez Wisłę.....Raf trochę poszalał nad miastem.....potem tuż przed moim nosem efektownie przeleciał i pokręcił kilka wingoverów.......Wszystko fajnie pięknie tylko, że trochę to poczułem...ale to nic złego....trzeba ćwiczyć różne takie podmuchy i dzięki Ci za nie......
Lecieliśmy dalej....Wisła nadal rozlana szeroko płynęła....krótki rzut oka na "naszą łakę" zalaną przez tą brzydką szaroburą breję w jaką zmieniła się królowa polskich rzek....Niby trochę opada, ale jeszcze przez długi czas nie będziemy mogli korzystać z tak pasującego nam miejsca......szkoda......
Lecieliśmy dalej.....Trochę niżej zaczęło rzucać, za to od ok 80-100 metrów wiaterek........ to polecieliśmy z tym bocznym wiatrem nad Świecie, wzdłuż Wisły.....jakby było spokojniej to pewnie trochę niżej byśmy ciągneli, ale po tych wczorajszych huśtawkach, ani ja, ani Rafał nie mieliśmy na to ochoty....fara...zamek.....wylana Wda...jakaś opuszczona  (zerwana??) barka......Wisła która w miejscu łączenia się z Wdą łapie zupełnie inny kolor.....słowem widoki cudne......"wzięliśmy" Świecie od wschodniej strony, przelecieliśmy nad szitalem; i duuuużym łukiem polecieliśmy nad krajową "jedynkę"......po jej przeleceniu kierunek na Kozłowo......wciąż na wysokości ok 120-150 metrów tak by ludziom zbytnio nie hałasować z samego rana.....niech sobie żuczki spokojnie śpią....my mamy tu z góry tak wspaniałe widoki, że niczego więcej nie trzeba......no może nie do końca.....Sosny mi tu brakuje za każdym razem....ale już niedługo, oj niedługo.......
Dalej lecieliśmy nad Kozłowo...po drodze próbowaliśmy zejść niżej, ale nadal trochę nierówno było....w końcu się dowlekliśmy (pod wiatr GPS wskazywał mi prędkość względem ziemi ok 13-15 km/h więc szału nie było).....Akurat przez piękny ceglany wiadukt nad jeziorem przejeżdzał mały kolejowy pojazd.....Raf który był niżej ode mnie, wystraszył łabędzia, który w tym samym momencie przeleciał pod wiaduktem i wylądował na środku jeziorka......Wędkarze z brzegów patrzyli i chyba byli tak samo urzeczeni tym wszystkim co się działo w  takim pięknym miejscu jak ja.....piękny widok i piękna chwila.....tak sobie myślę, że każdy kto w okolicy "lata" powinien dotrzeć w to miejsce choć raz w życiu....warto ...po prostu warto.....
Żal, że nie mieliśmy aparatu i z kamerką też wyszła lipa.....ale jest powód by tam wrócić i przy spokojniejszej pogodzie pokręcić trochę z "niskiej".....Trochę tam pohałasowaliśmy i ruszyliśmy w droge powrotną.....
Dalej prowadzeni "jedynką" śmigalismy nad most na Wiśle....po drodze mijaliśmy wielkiego regionalnego "śmierdziela" czyli zakłady papiernicze, znane w okolicy jako CELULOZA ŚWIECIE.....co tu dużo mówić.....u góry też śmierdziało jak cholera, jednak zapach jest niczym wobec "industrialnych" widoków i dymów, które do pewnego momentu szły prościuteńko do nieba, zaś po osiągnięciu ok 80 metrów zostały pracowicie porwane przez wiatr który i nas trochę porywał.....po wyjściu z tych "błogich zapachów" mogliśmy wreszcie poczuć odrobinkę świeżego powietrza.....w sensie dosłownym taką odmianę się czuje...bardzo czuje.......przelecieliśmy Wisłę prawie w tym samym miejscu jak poprzednio....Raf jak zawsze trochę się pokręcił tu i ówdzie (- ja mam na to swoje słowo - trochę pomyszkował hihi ), troche polataliśmy obok siebie na rożnych wysokościach....raz ja pod Nim....raz On pode mną......tak zleciała droga powrotna......jeden skromny krąg nad "startem" i podejście do lądowania.....
Trochę się obawiałem tego manewru, bo skróciłem ostatnio taśmy w uprzeży, przez co jestem teraz odrobinkę inaczej (krócej) wpięty.......ostatnie lądowania raczej były bez wiatru, za to dziś troszkę już zawiewało.........ale jak to od jakiegoś czasu bywa, wszystko ładnie się udało......ładne podbiegnięcie........ładne opuszczenie skrzydła i było po locie..........Rafał jeszcze trochę kręcił się nad Grubnem po czym też wylądował......też bardzo ładnie.......










































Jeszcze "kontakt telefoniczny" do Sosny....usłyszenie głosu ukochanego i to była pełnia szczęścia....kochana kobieta i udany lot ze świetnym kumplem :) Idealne zestawienie.....

Ten nasz przelot pozwolił poczuć znowu to, co sprawia, że tak bardzo zawsze chcę tam wracać.......Lot trwał nieco ponad półtorej godziny, ale ten cały czas jest bezcenny....jest niezapomniany.....jest spełnieniem marzenia, które w sobie nosiłem od małego dzieciaka, który bał się samolotów; helikopterów i w ogóle jakiejkolwiek wysokości........Spełniam to marzenie i przełamuję lęk od jakiegoś czasu i mam nadzieję, że będzie tak to wszystko "działało" dalej........po prostu uwielbiam latać.......I chyba nie potrafiłbym bez tego normalnie żyć.......bardzo się cieszę że Sosna to rozumie.....Jak nikt inny........

Zwinęliśmy sprzęt i do domu.....a tam Jej objęcia......buziaki, a potem standardowa procedura....."rozpakowanie i prysznicowanie"....itd itp....
potem śniadanie......Sosna stanęła na wysokości zadania....pyyyyyszota konkret :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz