poniedziałek, 21 czerwca 2010

podróże małe i duże.....

ParaglidePara lata ....ParaglidePara jeździ.....ParaglidePara działa.......















Konkretniej jesteśmy mobilni i korzystamy z każdej okazji, by coś robić z naszym życiem.....jeździmy....byway.....śmigamy itd.......spotykamy widoki rożne.....czasami niecodzienne....czasami po prostu zwykłe......
Ważne, że robimy coś razem i sprawia nam to frajdę.......
Pojeździliśmy także trochę w tym tygodniu.....
W środę spontaniczny wyjazd do Bydgoszczy.....zaczęło się piękną pogodą i smakowitymi ogórkami małosolnymi z rynku w Chełmnie....a potem to już :
zdjecia....
auto i my......
pola makowe......
samosiejka......
i widoki jakich nie ma zbyt wiele.....
podróż w gorącu....
ale z klimatyzacją dajemy radę.....
















Gdy dotarlismy na miejsce rozpoczął się proces inwestycji w polską gospodarkę......Tzn chcieliśmy kupić jakieś fajne buty.....chodziliśmy....oglądaliśmy....dotykaliśmy....macaliśmy....cmokaliśmy.....całowaliśmy się......jedliśmy i piliśmy.....niestety nie udało się zaczarować bydgoskich kupców, by zaczeli sprzedawać cokolwiek, co by w miare normalnie kosztowało i w miarę dobrze wyglądało........Z butami zaliczyliśmy wtopę wiec na poprawę humoru kupiliśmy sobie nową wycieraczkę.......A niech sąsiedzi wiedzą, że z nas całkiem poważni ludzie :)

W ostatni piątek kolejna podroż...... odwieźliśmy wspaniale spisujące się Nemo do "jego twórcy" tj "Dudka" na oglądanie......mierzenie.....wietrzenie....kontrole i co tam jeszcze będą chcieli z nim robić......Takie same działania czekają "zapas"..........Tyle, że tego draństwa mam zamiar nigdy nie użyć....póki co, jeszcze nie rzuciłem paczki; ale jednak lepiej mieć ją zawsze ze sobą......wyjechaliśmy krótko po południu całą bandą - tzn Sosna; ja i Wirus.....po drodze kilka małych "wycieczkowych klimatów" sprawiło, że ta nasza eskapada obfitowała w momenty które pamiętać będziemy zawsze...... 

Po drodze oczywiście kolejne inwestycje i działania mające na celu wspieranie polskiej gospodarki zaliczyliśmy.....
kupiliśmy "od Dudka" w Osielsku nową taśmę do zapasu i nową belkę speeda...Niby taka ułatwiająca pociąganie......zobaczymy jak to będzie się spisywało i czy czasami ktoś nas nie naciąga na kasę......potem trzeba było przejechać przez Bydgoszcz, co o godzinie piętnastej powoduje wrzody i choroby serca....w każdym razie bardzo sprzyja takim chorobom......
Daliśmy radę i zostaliśmy wynagrodzani widokiem podchodzącego do lądowania CSS-13....fajny widok i choćbyśmy tylko to widzieli, warto było.......
Zasuwaliśmy dalej......nam gorączka działała na nerwy, za to Wirus był wniebowzięty....zdaje się, że znalazł swoją "niszę" na tylnym siedzeniu i wszystko mu się podobało.......bardzo mu się podobało......wcześniej już tak jeździł, jednak dopiero teraz zaczął tak "na poważnie" obserwować......patrzeć i kontrolować co się dzieje w okolicy......
I fajnie, że jemu się takie nasze podróżowanie podoba....Nie wyobrażam sobie abyśmy mogli gdziekolwiek pojechać gdybyśmy mieli mocno "haftującego psa".......a tak......sama rozkosz....nasz "debeściak"......

















W końcu po perypetiach związanych z niewiedzą naszej "nawigacji" dotarliśmy do "fabryki" czyli miejsca narodzin naszego skrzydła i naszego zapasu......Nadszedł moment "rozstania na jakiś czas"........sprzęt pod pachę.....krótkie kołatanie do drzwi......złożenie "szmatek" szefowi wszystkich szefów (czyli Pitrowi Dudkowi).....myślenie o tym , że mam nadzieję, że szybko to zleci.......bo lipiec czeka nas gorący...i w latanie i w  termikę.....potem krótka rozmowa i powrót do auta.........Wirus zajał swoją pozycję przy oknie...My się wygodnie rozsiedliśmy i pojechaliśmy......żeby było śmieszniej przez Toruń....jak odkrywać nowe trasy to na całego.....a CO :).....duża cześć  drogi prowadziła przez las......co prawda droga trochę lepsza niż ta poniżej ale.........
Toruń przywitał nas korkami......jakaś dziwna przypadłość większych polskich miast....gdy się chce przez nie przejechać trzeba swoje odstać.....jakoś nie mam żadnych nadziei, że w tym kraju coś się zmieni.....i ni cholery nie wierzę w to, że do Euro2012 cokolwiek się poprawi z poruszaniem się w Polsce....za dużo tu wszędzie bałaganu.....syfu i nieudolności......
W końcu jakoś się udało przejechać.....krótka telefoniczna konferencja z "mamą" i zaliczyliśmy kolejny etap podróży....Tym razem do Lisewa - na "kluchy" które uwielbiamy...pyyyycha......tak jak kosić trawnik za domem.....
Mogliśmy sie wyżyć i w tym i w tym.....a Wirus jak zawsze wyszalał się za "dziesięciu"........
Potem to już standardowo...pakowanie.....droga do domu....rozpakowanie...prysznic i do wyra ze świadomością kolejnego wspaniale spędzonego dnia.......wspólnego dnia...........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz