poniedziałek, 21 czerwca 2010

czwartek zadziałał

Dokładnie jak w tytule....Czwartek ZADZIAŁAŁ...i to jak....IDEALNY wieczór....IDEALNE pożegnanie z paralotnią i lataniem na jakiś czas.....
Ale od początku.......Gdy Sosna była już w domu...gdy zjedliśmy obiad zapakowaliśmy bambetle i pojechaliśmy na Strużal....na łąkę dzień wcześniej ugadaną...zarezerwowaną....skoszoną...zagrabioną....położoną nad samym jeziorem i będącą "alternatywą" wobec naszych "hektarów" położonych zaledwie kilkaset metrów dalej po drugiej stronie półwyspu.....trzeba było ją "oblatać"...zalatać i po prostu sprawdzić........
Nie powiem.....serce trochę sie tłukło, bo start delikatnie pod górkę....wiatr ok 2 metrów.....jakieś 150 metrów od łąki kilka dużych drzew......Ale nie było się co łamać......trzeba pomysleć....skupić się i ładnie wystartować......












Gdy skrzydełko było rozłożone...gdy ja byłem, już gotowy, spróbowałem wystartować......i wyszło bardzo fajnie......nemówka  ślicznie, wręcz książkowo podniosła się nad głowę....pobiegłem....dodałem gazu i moment byłem w powietrzu....... Sosna wszystko ślicznie filmowała....wspaniale że jest.....że jeździ na te łąki gdzieś tam na końcu świata i idealnie mnie wspiera.....każdemu "latającemu" życzę takiego IDEAŁU.........
Trochę pokręciłem się na "niskiej"......pomachałem rekami i nogami do mojej połówki i poleciałem "oblecieć jezioro".....no może to za duże słowo, ale kawałek nad jezioro....kawałek w stronę "Jurkiewiczów" by zobaczyć się z Nimi w powietrzu, lub sfilmować jak Oni startują.........kawałek nad Strużalem, by mieszkańców i wędkarzy przyzwyczajać do mnie i sposobu w jaki latam......Oczywiście także locik nad ludźmi dzięki którym możemy startować z tej łąki....Dziękuje !!!












W pewnym momencie zrobiło się tak miło, że ojej.....zwierzaków masa.......najpierw leciałem "ramię w ramię" z jastrzębiem (czy też innym tego rodzaju drapieżnikiem)....potem wspólny lot z dwoma bocianami....potem odrobinka wyścigu za sarnami.........potem kilka kółek wokoło Sosny do której podchodziły zajączki i inne jelonki....bardzo blisko podchodziły do Niej.....widać znają się na ludziach........












A ja kręciłem i kręciłem.......w końcu decyzja o lądowaniu.......z lekkim wiatrem praktycznie "z marszu" fajnie, sprawnie udało się wylądować......może troche z "przytupem", ale biorąc pod uwagę, że to nowe miejsce, że jest tam trochę nierówno, że świeżo skoszona trawa w miejscu gdzie jeszcze w życiu nie lądowałem zalegała wyszło całkiem fajnie......podbiegnięcie.......sprowadzenie skrzydła na ziemię.....i było po pierwszym locie........46 minut pękło, a ja jak zwykle pobiegłem wyściskać moją "połówkę".........
Ech uwiebiam takie chwile kiedy mogę ją wyściskać po udanym locie........
Dolałem paliwa.....ułożyłem na nowo skrzydło.....przygotowałem siebie i napęd.......kolejny start tego dnia.....znowu wyszło super :)......tym razem w planie lot nad Chełmżę....nad dźwig wspominany kilka wątków wcześniej.....Historia tego żelastwa jest taka, że z naszych okien widać chełmżyński szpital.....ów szpital jest właśnie rozbudowywany.....na środku widoku z okien postawili nam piękny, duży dźwig który pracowicie pomaga dzielnym robaczkom budować kolejny "domek".....odkąd ten dźwig pracuje, ja chciałem nad nim polecieć.......Już kiedyś poleciałem, ale z wysokości 250 metrów nie wyglądał tak fajnie jak chciałbym go zobaczyć......
Tradycyjnie kilka kółek nad moją "opieką naziemną"/wsparciem "wszelakim" i zasuwam nad "miasto".....












Po drodze nabrałem wysokości , by nie było zbyt większych kłopotów w "razie czego" i by się nikt nie czepiał z ziemi, że nie słyszy własnych myśli.......lot nad miastem....nieco nad chełmżyńskimi kościołami, które z tej strony wyglądają o wiele lepiej niż z ziemi.....co ja gadam.....całe miasto wygląda o wiele lepiej niż z ziemi......jest po prostu cholernie malownicze i ładne.....do tego jezioro i ta zieleń......szkoda, że władze miasta są tak dupowate, żo nie potrafią wyciągnąć na wierzch tego potencjału, który niewątpliwie drzemie w tych wszystkich murach, ulicach i ludziach.........lubię takie loty......widać wtedy wszystko zupełnie inaczej.....inne są domy i ulice, które znamy przecież tak dobrze z "ziemi".....inaczej wszystko wygląda.......
Nad dźwigiem przeleciałem chyba ze trzy razy.....trochę pokręciłem się nad domem i muszę przyznać, że mieszkamy chyba w najlepszym miejscu w jakim moglibyśmy żyć...oczywiście w sensie "chełmżyńskim".......bo wiadomo, że są inne miejsca w których chciałoby się żyć.........
Następnie przelot nad chełmżyńską stację kolejową.......krótki lot wzdłuż torów i cukrowni.......kolejny przelot nad "miastem" i powrót nad łąkę.......do Sosny......trochę się pokręciłem jeszcze po okolicy.....obleciałem te wszystkie najbliższe kąty i wylądowałem.....znowu miałem wrażenie, że zbyt twardo....może nieco zbyt dynamicznie......jednak zupełnie bez wiatru.......muszę jeszcze poćwiczyć, ale to już innego dnia.......drugi lot trwał nieco ponad godzinę i się bardzo fajnie udał......."łąka" pięknie zadziałała dwa razy......



Żeby było jeszcze ciekawiej prócz nas w tej okolicy latali znajomi z Kuczwał - czyli szkoła lotnicza Mikrolot.....Super było "podzielić się" niebem i wspólnie latać....latać......latać.....

 

Poskładaliśmy sprzęt, Sosna wykręciła auto....zapakowaliśmy się i w drogę powrotną.........jeszcze "zahaczyliśmy" o naszą "starą łąkę", która została niedawno skoszona.......wygląda teraz super i mamy wielka radochę z tego, że tuż koło Chełmży mamy dwa tak wspaniałe miejsca....i co najważniejsze przyjaznych właścicieli którzy cieszą się gdy im hałasujemy nad głowami....super

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz