wtorek, 15 czerwca 2010

nie lubię poniedziałków......

Nie lubię takich poniedziałków.......
niby po weekendzie...niby wypoczęci ....ale.....

Bo ten poniedziałek był ogólnie nieciekawy.....Sosna wyruszyła do pracy z samego rana, co się nieczęsto zdarza więc zaliczyliśmy wczesną pobudkę....ja musiałem wyruszyć do Torunia "kupić kunia", czyli ubezpieczyć auto, w celu kontynuowania "naszej mobilności"....dodatkowo, za oknem czaił się "warun"......spokojny bezwietrzny poranek, a my musimy się tłuc a jakichś tam autobusach....dziesiątej klasy świeżości......ogólnie dupowato.......poranek jest na blee....
W końcu  zleciał .....o kolejnych kilka stówek biedniejszy wróciłem do domu....Sosna cały czas bydgoszczowała z jakimiś dzieciarami po szpitalach (..taka praca...ech...), a ja knuć zacząłem z Rafałem co by tu zrobić, żeby polatać i pokorzystać z tego co się dzieje z pogodą....Niby prognoza jedna mówi że będzie ładnie.....druga dowala informacjami że ma padać.....jeszcze inna mówi, że ma się rozwiać....a to co "na żywo" za oknem wygląda ciekawie i zachęcająco..bądź tu mądry ?

Szybka decyzja...jadę i zobaczymy jak to będzie wyglądało na miejscu....jak się uda to zrobimy choć jakiś krótki lot.....Jak się nie uda to będziemy kiblować na ziemi czekając na to co się stanie z pogodą...I oby spisała się na nasza korzyść....



Powoli się rozkładaliśmy gdy wysypali się niespodziewani "goście"....najpierw jakiś "żulek" przygodnie przechodzący drogą zaczął rozmawiać i opowiadać jak kiedyś gdy był w komandosach skakał ze spadochronem.....Cholera jakoś zadziwiająco wielu pijaczków i meneli było w komandosach ....i furt to wspominają......potem podjechał jeden "taki gigant" na motorku...zaparkował sprytnie przy sąsiednich ogródkach działkowych po czym przyszedł pogadać.......Okazało się że to "gołębiarz" - ma na działce, która jest niedaleko gołębnik i hoduje sobie ptaszki.....i chciałby byśmy mu tu nie latali, bo mu się ptaszki płoszą....nie chcą "siadać"...nie chcą przychodzić....młode, co to je wypuszcza na loty nie chcą wracać, bo się nas boją.....przy okazji zaczął biedaczek lamentować, że jego gołębie boją się także modelarzy......bo wszelkiej maści "użytkownicy przestrzeni powietrznej"  płoszą jego bezcenne ptaszki (zaczął się chwalić ile kasy w nie wkłada - niby 2 tysiaki miesięcznie ; zaś 5 tysiaków rocznie).....niby my robimy za "jastrzębie" i inne takie "orły"....no i co my mu mieliśmy powiedzieć..."Idź facet na drzewo" ?? ....."spierda....aj" ?....czy może "tak tak....wyniesiemy się stąd....nie będziemy latać nad ptakami" ?? lekka konsternacja w "rozmowach" spowodowała, że facet jakoś tak odszedł udobruchany naszymi słowami, ze latać będziemy, ale spróbujemy jemu i jego ptaszkom nie przeszkadzać....w końcu każdy ma prawo do swoich pasji i hobby....może Jego akurat uszczęśliwia hodowanie ptaszków które są powszechnie znane z niszczenia odzieży i lakieru samochodowego w bardzo przemyślny sposób.......może lepiej, żeby pieścił te swoje ptasiory bo mógłby np okazać się seryjnym gwałcicielem małoletnich dzieci, gdyby nie miał ujścia swoich pasji....nigdy nic nie wiadomo co siedzi w człowieku.....


A potem już była decyzja o starcie.....Z łąki z której jeszcze w życiu nie startowałem, znam ją z "góry"....ładna na właściwie wszystkie kierunki, z kilkoma wyjątkami takimi jak ściana lasu...jakieś druty i inne tego rodzaju atrakcje......Raf jeszcze "pasował", ja zacząłem próbować.....Wiatr niby spokojny....słabiutki, ale chodziły jakieś takie podmuchy....trochę jakby termika....trochę jakby "cisza z kierunków zmiennych".....jak się rozłożyć by wycelować...? jakoś pierwsza próba nie wyszła....niby skrzydło nie chciało wstawać...niby leniwie się podnosiło....a jak podeszło to jedną połówką tak jakoś śmignęło, że ze startu nic nie wyszło......wiec 1:0 dla pogody i nieba co to mnie nie chciało przyjąć........drugi start i ta próba z korzyścią dla mnie - więc jest 1:1 i jestem w powietrzu.......
No muszę przyznać, że trochę pożałowałem tej decyzji....w powietrzu nie było wcale "tak halo" jakby się chciało....były momenty, że tak ciskało, tak tarmosiło że flakami to czułem....a to podnosi na 2-3 metry a to dusi na 4-5 do ziemi.....niespecjalnie to lubię....zwłaszcza z tym skrzydłem i zwłaszcza w bliskim sąsiedztwie wspominanych wcześniej drutów i innych tego rodzaju wynalazków.....nie było fajnie...nie podobało mi się takie latanie.........dwa czy trzy "kółka" po okolicy i wylądowałem....po drodze mnie kilka razy podniosło....trochę próbowało poodwracać ale ostateczni wszystko ładnie, fajnie się skończyło.....

Warun nieciekawy zatem powietrznie, więc zostawiłem sprzęt pod opieką Rafała i pojechałem do Chełmna odebrać Sylwię...moją ptaszynę, mojego cukiereczka, moją śliczną, która tymczasem wróciła z Bydgoszczy......Odebrałem prócz Niej płytkę z naszymi fotkami (dzięki Mariusz !!), kupiliśmy jeszcze jakieś zaprowiantowanie piknikowe w postaci kiełbas i "na łąkę !"

I tu spotkał nas widok wielkiego pikniku....zrobiło się nagle gęsto od ludzi.....a to jakiś kolega z dziewczyną przyjechał pogadać.....a to jacyś znajomi podeszli poobserwować co będziemy robili......a to ktoś zasnął wtulony w mojego glajta...cóż......tacy ludzie, a Nemo fajne jest.....odpalilismy grila......Niech jedzą " pikniki"....:):)




A my wygodnie z Sosną sobie posiedzieliśmy oczekując na osłabnięcie podmuchów, których tak nie lubię....W końcu nasze oczekiwania zaowocowały ciszą....dłuższą ciszą w powietrzu......
Kolejna decyzja o starcie....wiec rozgrzewamy napędy ....rozkładamy z Rafałem skrzydła i spróbujemy wystartować.......Łąka w międzyczasie została świeżutko skoszona, wiec będzie nas czekał bieg po trawie ładnie poobcinanej.....dobrze, że wcześniej była krótka więc nie będzie tak źle.....Krótkie dogranie "planu" bo pojawił się pomysł by polecieć nad chmury - mi się niespecjalnie chce, bo jakoś tak wysoko bez zapasu......jakoś tak mam obawę....nie czułem się gotowy chyba....Postanowiliśmy zobaczyć w powietrzu najpierw jak to będzie.......Sosna przygotowała się do filmowania.....kilka czułych pocałunków i zacząć trzeba było......


Rafał wystartował jako pierwszy - i ładnie wielce mu to wyszło....widać było doświadczenie i technikę .....No i dobry moment trafił.....taki kiedy wiało idealnie na Niego...........po Nim zacząłem próbować ja....i okazało się, że tak fajnie jak Rafałowi mi nie poszło......a to nie dociągnąłem skrzydła nad głowę, a to nie podbiegłem wystarczająco.....a to gdzieś tam mi się zaplątała sterówka w rękę.....i takie tam historie.....W efekcie łąka zaczęła ze mną wygrywać....a ja coraz bardziej zasapany i spocony zaczynałem mieć serdecznie dosyć tego dnia...tej łąki....Grubna....i w ogóle całego świata........
A Raf sobie latał.....i muszę przyznać przyjemnie na Niego popatrzeć....ładnie latał........choć też z atrakcjami....a to jakaś mała klapka na niskiej......a to Go podrzuciło......a to przydusiło......znaczy powietrze niespecjalnie nas chyba chciało w swoich objęciach mieć......


W końcu gdy się jako tako uspokoiłem, Rafał wylądował i trochę pomógł wszystko ładnie się udało.....Start pierwsza klasa więc łące nie dałem się pokonać......I w powietrzu nie było już tak źle...Może nie super fajnie bo jednak trochę torbiło ale nie było źle....Gdy się "kręciło" jakieś noszenie można na spokojnie wyłączyć napęd......Kilka takich "miejsc" zakręciłem i dość szybko wykręciłem się na ponad 100 metrów.......do tego właściwie bez gazu.......Trochę pokręciłem się po najbliższej okolicy dzięki czemu lot można zakwalifikować do kategorii "z widzialnością łąki"......Po jakimś czasie lądowanie, które odbyło się bez jakichkolwiek niespodzianek.....


A na ziemi trochę żartów......trochę piknikowania i gdy cały sprzęt poskładany zajął swoje miejsce w samochodzie wyruszyliśmy do domu......Tu standardowa procedura rozpakowywania...prysznicowania , analizy startów i sytuacji w powietrzu......Sosna "padła" na jakiś czas, a potem uraczyła nas pyyyysznym makaronem z miechem i supergigamega smacznym sosem....ech....objedzeni padliśmy już obydwoje.....spaaaaać......

A potem nie mogliśmy spać w nocy........A odpoczynek konieczny bo na wtorek plan na poranne latanie....Znowu z Grubna i jak zazwyczaj z Rafałem.........Pobudka o czwartej a my po północy jeszcze nie byliśmy w stanie spać.....W końcu nie wiem o której się jakoś tam udało........

Podsumowując poniedziałek standardowo "poniedziałkowy"......Nieciekawy poranek....nieciekawe latanie......zmęczenie........a potem bezsenność.........
Jedyny plus to to, że spędzona duża część tego dnia aktywnie i razem......przede wszystkim razem........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz