Wczoraj w telewizorni napisali w jednym z kanałów, że w okolicy
Oleśnicy, podczas pikniku lotniczego zdarzył się wypadek paralotni. Dwóch ludzi
z obrażeniami, z czego jeden wymagał transportu "śmigłem". Szybkie
wejście w temat i sprawa się wyjaśniła - rozwaliła się nie paralotnia, a
motolotnia, nie w trakcie pikniku lotniczego w okolicy, a podczas lotu zupełnie
prywatnego. Uff, kamień z serca, że to nikt z naszych, że przeżyli i że
prawdopodobnie się wykaraskają, do tego lekki nerw na tępych dziennikarzy znów
nie potrafiących napisać prawdy. Rozumiem, gdy piszą pod konkretnych polityków
to koloryzują i wręcz kłamią, ale tego żeby pisząc o tym wypadku nie odróżniać
motolotni od paralotni trzeba być debilem. Taka rzeczywistość niestety.
Nawiązując do owego wypadku trzeba znów dopisać kilka
słów o jeszcze jednym, tym, który wydarzył się jakiś czas temu. Kolega, który
wypakował w drzewa w efekcie lądując na drutach nie ma już dłoni. Choć na
początku się wydawało, że będzie dobrze, to się nie udało i lekarze musieli
podjąć taką, a nie inną decyzję. Nie chcę pisać o przyczynach, nie będę
wchodził głębiej w tą sytuację i poniżej jedynie przypomnę kilka rzeczy, o
których tak wielu z nas zapomina. Zapominamy i bardzo często nie myślimy o bezpieczeństwie, o tym co może się stać, w jakim momencie "kariery pilota" jesteśmy i czasami wręcz bezsensownie ryzykujemy.
Po pierwsze wielu tzw młodych pilotów ledwie potrafiąc
wystartować myśli, że już są wspaniali i wszystko im się zawsze uda. Był taki
przypadek rok temu wiosną, gdy jeden taki cwaniak świeżo po kursie myślał, że od
razu będzie umiał latać trajką. Życie się upomniało i ksiądz od razu był trup. Śmierć szybko się upomniała i niestety będzie szybko się będzie
upominać jeszcze niejednokrotnie o ludzi wręcz proszących się o wypadek. Gdy
się niewiele potrafi znacznie bezpieczniej jest ćwiczyć, uczyć się i zdobywać
doświadczenie pod okiem kogoś, kto ma pojęcie, kto podpowie, zwróci uwagę na
błędy i odpowiednio pokieruje człowiekiem w kierunku długiego, bezpiecznego i
mądrego latania.
Wszyscy chyba wiedzą, że są piloci, którzy nauczyli się się
sami, gdzieś na łące od kolegi, latający bez tego całego zaplecza
teoretycznego, bez wiedzy o pogodzie, bez umiejętności, często potrafiący
wystartować, wylądować i latać, jednak nie potrafiący niczego poza tym. Latanie
nie znosi dróg na skróty i czasy pionierów dawno już minęły. Dziś trzeba choć liznąć odrobinkę aerodynamiki, umiejętności radzenia sobie z problemami,
czy chociażby określenia pogody zdatnej do latania. Odrobina wiedzy pomoże i
choć bez niej da się latać, to raczej z marnymi perspektywami.
Takie rzeczy to podstawa, jednak gdy się komuś spieszy, to
wspomniana wcześniej kostucha okaże się jeszcze szybsza. Tak to już jest, że
często właśnie tacy nieopierzeni piloci popełniają najwięcej błędów, takich za które
potem płacą kalectwem, zdrowiem i życiem.
Kolejną przyczyną wielu wypadków jest nikłe doświadczenie,
przez które popełnia się błędy już na etapie planowania latania, zakupu sprzętu i określenia własnych umiejętności. Kupuje się
często sprzęt zupełnie nie przeznaczony dla początkującego pilota.
Wielu sobie
poradzi z przesiadką ze skrzydła szkolnego na jakąś zawodniczą żyletę. W
lataniu swobodnym skrzydło od razu pokaże i uzmysłowi delikwentowi, że nie tędy
droga. Przy PPG może być różnie, ostatecznie lata się w spokojniejszych
warunkach, klient się spokojnie wdroży i po jakimś czasie oswoi z glajtem.
Stanie się odważny i skrzydełko pokaże "co i jak" dopiero przy jakiejś
atrakcji. W takim przypadku skrzydło szkolne nawet nie zasygnalizuje problemu.
Wyczynówka zaś sprowadzi na ziemie i poturbuje.
Ważne jest zdobywanie doświadczenia i podnoszenie sobie
poprzeczki. Byle nie za szybko i nie na skróty, bo to zabija i jest przyczyną
wielu wypadków.
Trzecią grupę pilotów "wypadkowych" stanowią ci
najbardziej kochający latać nisko. Niskie latanie jest widowiskowe, prawie czuć
pod stopami ziemię i napawać się prędkością, a jak się wciśnie speeda to już w
ogóle fajnie. Z jednym "ale" - czasami ziemia zaskoczy bliskim
drzewem, drutami, pojawi się jakaś klapka lub napęd odmówi posłuszeństwa
i można przywalić na pełnej prędkości. Dalej wiadomo - połamane giry, rączki,
albo jeszcze coś gorszego. Czasami śmierć lub trwałe kalectwo. Po co ? Zupełnie
bez sensu.
Znam kilku takich lepiej czujących się na niskiej. Gdy się lata
dużo, daleko, ma się doświadczenie, zna się teren to czemu nie ? Ale trzęsie
mnie, gdy widzę ludzi ze znikomym doświadczeniem, w obcym miejscu kręcących bączki
miedzy chałupami na wsi. Wiocha do kwadratu i wypadek na życzenie....A
wystarczy pomyśleć nieco o wysokości i mieć w razie problemu odrobinkę czasu na
reakcję, rzucenie paki czy wybór miejsca do lądowania.
Są jeszcze piloci tępi do kwadratu, nie dosyć, że nie nauczeni
latania, bez doświadczenia, to jeszcze świadomie olewający takie podstawy, jak
latanie w kasku czy na sprawnym napędzie. Nieważne, że coś odpada lub jest
luźne, przecież nie odleci daleko. To tacy "wystartuje i będzie dobrze".
I to tacy najczęściej giną. Z prostych głupich banalnych przyczyn z których
najczęstszą jest ich własna głupota.
Na wiele rzeczy, widowiskowych, dających adrenalinę przychodzi
w karierze każdego pilota odpowiedni moment. Gdy ktoś chce za szybko, za dużo
osiągnąć, momentalnie zostaje sprowadzony do parteru w sposób brutalny i
bolesny. Doświadczenie, umiejętności i myślenie jeszcze nikogo nie zabiły.
Wręcz pomogły pożyć dłużej. A o to chodzi.
Oczywiście większości wypadków nie sposób przewidzieć, ale gdy
tylko można zminimalizować trzeba to robić. Nikt z nas nie jest niezniszczalny,
napędy psują się w najmniej oczekiwanym momencie, powietrze też potrafi zaskoczyć
i o wypadek właściwie nie jest zbyt trudno. Jednak samemu się podkładać to
głupota do kwadratu i bezsensowny problem. Przecież chodzi o to by latać jak
najwięcej, jak najdłużej, najbezpieczniej i najmądrzej, a nie głupio podkładać
się śmierci tylko czyhającej na dogodny moment......
spostrzeżenia i realia identyczne jak w spadochroniarstwie
OdpowiedzUsuń