wtorek, 11 czerwca 2013

Wałyczyk dzień pierwszy...

   Dziś wreszcie jest chwilka, by napisać jak było, umieścić kilka zdjęć, nieco pomarudzić i wyprodukować kolejny wpis na naszym blogu.
   Pierwszy dzień paralotniowego weekendu w Wałyczyku za nami. Z drobnymi perturbacjami dojechaliśmy wczesnym popołudniem, na miejscu masa ludzi i pierwsze problemy z zaparkowaniem w grupie aut. Standardowo wybitna pozytywna atmosfera, kawka, drożdżówka, pogaduchy, omówienie kilku szczegółów popołudniowego latania, zdjęcia, dobór kilku gadżetów (koszulki, kombinezony, czapeczki itp, a nawet "PARA MIÓD" produkowany przez hodowlane pszczoły jednego z pilotów).
   Potem standardowo. Do wozów, wjazd na łąkę, szpejenie, starty, wylot na robienie za atrakcję dla miejscowych zgromadzonych na Dniach Wąbrzeźna, lewy krąg nad Jeziorem Zamkowym, krążenie, powrót nad łąkę, mini zawody w rzucie woreczkami do celu, lądowania, składanie i pakowanie.
    W powietrzu miejscami ok trzydziestu paralotni. Do tego mały kociołek - od kadrowiczów do świeżutkich kursantów. Jedni krążą, inni szaleją na niskiej, jeszcze inni palą starty, ktoś dymi, jakiś dzieciak prawie na środku łąki zaczyna bawić się glajtem, a gdzieś pośród tego wszystkiego na sam środek wyłazi jakaś grupka ludzi z aparatami w dłoniach balansując na granicy bezpiecznego lądowania. Lekki chaos i jakoś do teraz dziwie się, że nikt nie ucierpiał, wszystko sprawnie wyszło, woreczki poleciały nikogo nie mordując, nikt nic nie połamał i jedyna strata to ciachnięta śmigłem linka..















   Potem się konkretnie ściemniło, nadchodząca burza pobłyskiwała przesyłając kilka kropel deszczu, ciemna chmura postraszyła, pomarudziła i ostatecznie nie przeszkodziła zupełnie w kolacyjnej biesiadzie ogniskowo kiełbasianej. Jedno, co atakowało konkretnie, to wściekłe hordy komarów, ale taki już charakter tych krwiożerczych bestii....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz