wtorek, 11 czerwca 2013

Wałyczyk dzień drugi - festyn KOLOROWE NIEBO

   Niedziela to dzień piknikowy - na terenie gościnnego gospodarstwa agroturystycznego "Topolewscy" tego dnia lokalni przedsiębiorcy zorganizowali imprezę pod nazwą KOLOROWE NIEBO. To trzecia edycja tej sympatycznej akcji i oczywiste jest, że nie mogło nas na niej zabraknąć.
   Na miejscu stawiliśmy się już koło południa, tak, by przez kilka godzin oczekiwania na okienko startowe pławić się w atrakcjach naziemnych. Działo się sporo - modelarze pokazywali swoje zabawki, z Lisich Kątów przybył szybowiec PW5 Smyk SP-3650, nasi wystawili napędy, latały motolotnie i samolot UL, a do tego była cała masa konkursów, pokazów tańca i karate, grała orkiestra i zespól rockowy. Oczywiście do były atrakcje dla dzieci i dorosłych, jedzenie, picie, słodycze, dmuchane balony, krzyżaccy przebierańcy strzelający z tego i owego, rowery, zjeżdżalnie oraz inne różne nieodłączne składniki każdego porządnego festynu.









   Działo się dużo i nie sposób wymienić wszystkiego. Uroczyście rozdano puchary z zawodów rozegranych dzień wcześniej (Mirek Hołownia pierwszy, Lipton drugi, Karamba trzeci - gratulujemy !!), odbył konkurs "Mój Pilot" w którym Zibi wywalczył uznanie jury na najoryginalniejszego pilota (oczywiście zgarnął puchar). Ogólnie dużo różnych atrakcji i tłum ludzi pokazujący, że popularność tej imprezy wyraźnie idzie w górę.




   Nasze "okno startowe" ustaliliśmy na osiemnastą z minutami i to była idealna pora na start. Ruch dosyć spory, nas cala masa do wypuszczenia, do tego dwie motolotnie i jeden samolot. A trzeba jeszcze coś pokazać. Tak jak dzień wcześniej wjazd na łąkę, szpejenie, start, zbieranie "jako takiej grupy", decyzja gdzie lecimy, kilka kręgów nad piknikiem i wypad po okolicy. We czterech polecieliśmy nad zamek w Golubiu Dobrzyniu. Właściwie wszyscy rozsypali się dookoła i gdzie by nie odwrócić głowy widać było jakieś skrzydło. Fajnie.










   Powrót do Walyczyka nastąpił nieco szybciej niż planowałem. Jednemu ze znajomych pilotów zaczęło brakować paliwa. Nie miał lusterka, nie wiedział ile napęd spala i wracał w nieznanym terenie na przysłowiowej rezerwie. Podprowadziłem nieszczęśnika nad łąkę, jednak nie udało się dolecieć. Przysiadł dobre dwieście metrów od łąki. Czekał go kawałek do przejścia na piechotę z napędem na plecach....Bywa.
   Lataliśmy dalej, a na dole nadal konkretnie się działo. Gdy my startowaliśmy postawiono balon i sam piknik trwał w najlepsze...





   Potem lądowania, składanie, pożegnalny grill jako kolacja i nieco po zachodzie słońca nasza lotnicza ekipa rozjechała się do domów. A na coraz ciemniejszym niebie nadal można było ujrzeć pracowicie mielące powietrze motolotnie, samolot UL czy tandemową trajkę. 
   Kolejny fajny weekend w Wałyczyku zaliczyliśmy do udanych i już czekamy na kolejne stadne latanie nad tą sympatyczną okolicą.......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz