niedziela, 16 czerwca 2013

kolejny poranek w powietrzu...

   Pogoda jak drut już kolejny dzień. Można latać jak się chce, kiedy się chce i czym się chce. Swobodnie, napędowo, z termiką lub bez, rano, wieczorem. Idealna po prostu. Jedyną przeszkodą są różne sprawy domowe, praca i okresowe zmęczenie materiału, bo przecież kiedyś trzeba jakąś drzemkę uskutecznić czy pogrzebać przy sprzęcie. Czego by nie pisać, latania ostatnio jest dużo, niebo często zaprasza i warun dopisuje konkretnie.
   Niespecjalnie lubię latać rano. Raz, że trzeba wstawać bladym świtem, dwa, że łąka zazwyczaj pełna rosy, wilgoci wdzierającej się w każdy zakamarek i trzy, że często nie wieje w ogóle, wobec czego start zazwyczaj wymaga dłuższego i szybszego biegania. Jednak latanie to latanie, wzywa, wciąga, kusi i odpowiednio nagradza każdą niedogodność tą odrobiną czasu oderwania się od tych wszystkich ziemskich spraw. Taki mistyczny moment w którym zupełnie zapomina się o oczach na zapałki, wilgotnych butach i gębie pełnej ziewnięć.
   Wczoraj był dokładnie taki poranek. Nie chciało się wstawać, choć budzik hałasował niczym wściekły, szybka mocna poranna kawa nie dała efektów, a łóżko było tak bardzo przytulne, miłe i ciepłe, że myśli pędziły o kolejnej drzemce i przestawieniu budzika choć o kilka minut. Jednak latanie to latanie, niebo to niebo i nie ma co marudzić, jak jest taki fajny warun.
   Nagrodą wobec wstawania przed wschodem słońca była dwugodzinna wycieczka wschodnimi i północnymi okolicami Torunia. Start bezproblemowy zupełnie bez wiatru, potem Toruńska starówka, Wisła pod pachę, mosty i grzanie twarzy w porannym słońcu. Potem miejsce Wisły zastąpiła A1 i zmiana kierunku na północny. Lot do Chełmży tak, by pokazać się nad domem i pokiwać Sylwii na dobry poranek. Kilka wywijasów nad okolicą i powrót w budzącej się termice do Torunia. Do niej dołożył się wiaterek i powrót nad łąkę to taka mała huśtawka. Buran na odpuszczonych trymerach zachował się jednak wzorowo i fajnie dawał radę. Krótki przelot nad Łysomicami i byłem właściwie na miejscu. Nad lasem huśtanie większe, ale to norma w tym rejonie. Nad łąką było nieco kombinacji, by wylądować. Noszenie za noszeniem i trzeba było się postarać, by zgubić wysokość i jakoś normalnie podejść w wybranym miejscu. Kto latał z łąki przy CCK dobrze wie, jak czasami tam niewiele miejsca. A jak do tego dołoży się termika i bliskie druty to robi się trudniej. Udało się jednak wyśmienicie, wylądowałem gładziutko nieco przed dziewiątą. Poranne wstawanie opłaciło się konkretnie fajnym lotem. I o to chodzi....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz