czwartek, 18 lipca 2013

ja mu w gaz....

   Ostatnia fala opadów przetoczyła się momentalnie i choć jeszcze trochę wiało, nie było innej opcji jak zapakować sprzęt i ruszyć na łąkę oblatać napęd po zmianie paska. Początkowy plan to powtórka z latania w Pigży, jednak ostatecznie wybór padł na "domową łąkę" na Strużalu. Łąka, choć położona najbliżej domu, nie była używana od minionego lata. Jakoś wtedy zarosła, zawilgotniała i inne bardziej pasowały. Niemniej teraz jest ładnie wykoszona i chyba najlepiej służy wszelkiego rodzaju oblotom, testom i innym podobnym pomysłom.
   Poczciwe Solo po wymianie paska wyraźnie zyskało na mocy i te kilkanaście "kucy" deklarowanych przez producenta napędu już nie przypomina jakichś nędznych chabet jakimi były do niedawna. Napęd pracuje wyraźnie równiej i lepiej się wkręca. Nowy pasek dobra rzecz, po prostu.
   Do osiemnastej dosyć mocno dmuchało i z tego powodu trzeba było czekać. Gdy delikatnie zaczęło siadać (do ok 3-4 metrów) Buran powędrował z wora na łąkę, napęd na plecy, taśmy do karabinków i w końcu byłem gotów.
   Odpalenie bez kłopotów, postawienie skrzydła i przysłowiowa "dupa" - ja Mu w gaz, a On zgasł. Odwracam się, odpalam ponownie. Skrzydło posłusznie wstaje alpejką, odwracam się, gaz i znów powtórka - gaśnie. Kolejny raz odpalam, postawienie skrzydła i podczas dodawania gazu kolejna wtopa.
   Postanawiam się wypiąć. Za gorąco, za męcząco i za dużo myśli co to za cholera mi wlazła w silnik. Do tego pot zalewa twarz, spływa ciurkiem po plecach i gdzieś dalej. Konkretnie sapie z braku kondycji i klne w duchu zadając sobie pytanie "po jaką cholerę zatankowałem się pod korek ?".
   Odsapnąłem, odpocząłem, odpaliłem napęd, przejrzałem, sprawdziłem, skontrolowałem i tym razem wszystko było cacy. Równa praca, obroty też niczego sobie, więc co mu dolegało wcześniej ? Nowy filtr paliwa ? Jakieś lewe powietrze czy jak ?
   Powtórka startu, skrzydło pięknie stoi nad głową, bieg, gaz i znów fabryka zgasła. Kolejny start, łapy na szarpaczke, po kilku razach zaskoczył, schylam się po taśmy, gaśnie cholernik. Tym razem już zacząłem kląć. Odpalam na nowo. Litrów potu na grzbiecie już nie liczę, a w kombinezonie istna sauna.
Ważne jest, by wystartować i choć chwile polatać. W końcu po to przyjechałem, męczę się z tą cholerną szarpanką, dźwigam to żelastwo na plecach, tracę popołudnie na bieganie po jakichś wertepach i tak bardzo to uwielbiam.
   Nieco popuściłem taśmy, odsapnąłem i tym razem start wyszedł bez większego problemu. Buran wstał jak zawsze bez kłopotów, kilka kroków, pełny gaz, delikatne ściągnięcie sterówek i wreszcie poleciałem. Uffff wreszcie można nieco odsapnąć, nie trzeba nigdzie biegać, uprząż jest wygodna, pod nosem butelka wody, widoki jak zawsze fajne i ogólnie jest gitara.
   Kilka kręgów nad Strużalem, akurat, by złapać nieco wysokości przed lotem nad miasto. Trochę wygłupów nad właścicielami łąki, chociaż tak im sie odwdzięczę za to moje deptanie trawy i hałasowanie w okolicy. Dzieciaki kiwają, starsi też, wiec chyba zadowoleni ;)
   Pod wiatr na speedzie wlokę się niemiłosiernie, jednak w końcu docieram nad dom. Trochę wygłupów nad Sylwią, kiwamy sobie. Ostatecznie uciekam stamtąd spłoszony widokiem jednego z sąsiadów, który w przysłowiowych gaciach wylazł na balkon. Fuuu, widok koszmarny. Niektórzy już tak mają, sąsiadów się nie wybiera, trudno. Odlatuję. Wolę, by jakiś tam "gaciowy" w znoszonych majtach nie myślał, że latam nad dom, by akurat jemu pokiwać.....



   Kręcę się godzinkę nad miastem i okolicami. Wiedziony ciekawością sprawdziłem czy wrak tutki (o którym pisaliśmy rok temu TUTAJ) nadal leży porzucony. Jest, nigdzie nie wywieziony. Znów mi szkoda fajnego samolotu tak nędznie dogorywającego. I jakoś nadal myślę, że żadne Jastrzębie, eFy i inne nowoczesne plastikowe amerykańskie wynalazki nie będą wzbudzać tak pozytywnych uczuć, jak stare poczciwe MiGi czy Su.


   Jak już zacząłem latać "u siebie", trzeba było jeszcze zajrzeć do sąsiadów z Mikrolotu. Ostatecznie to trochę jak lotnisko pod nosem, więc widok zawsze fajny. Tym razem nikt tam nie lata, stoją jedynie trzy samoloty. Jest właściciel, kiwamy sobie, jakiś tam szybszy zakręt i odlatuję do siebie. Nie chcę przeszkadzać, gdyby planowali latać.


   Trochę latania nad Strużalem, znów trochę wygłupów i podchodzę do lądowania. Ostrożnie, blisko drzew w lekko szkwalistym wietrze. Wyszło cacy. Gdy składam skrzydło nadlatuje nisko samolot. A wiec jednak ktoś z Mikrolotu wystartował. Fajny widok.
   Na koniec przyszedł czas na testowanie napędu po locie. Odpala bez problemów, równo chodzi jednak ma tendencję do gaśnięcia przy pochyleniu. Przyczyna prawdopodobnie leży po stronie zużytych membran gaźnika lub przewodu paliwowego. Pogoda w najbliższych dniach ma być średnia więc idealnie pasuje do grzebania przy sprzęcie. Akurat by w spokoju wszystko sprawdzić, wymienić i potem oblatać w jakiś fajny dzień.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz