Poranne latanie zakończyło się pełnym sukcesem. Psychacz naładowany, więc teraz można na spokojnie machnąć kilka słów z tego lotu.
Pobudka o czwartej, myjka, pakowanie, cytruś, droga, rozpakowanie, składanie i krótko przed piątą byłem na łące. Jakoś bez planu na lot, bardziej z obawą o wilgoć na łące i moje umiejętności o poranku. Niespecjalnie lubię latać rano. Szkoda glajta gdy wszystko w rosie. Poskładałem napęd i wyraźnie nie chciał współpracować. Zaskoczył od pierwszego szarpnięcia, jednak trzasł się i krztusił jak jakiś paralityk na skraju żywota. Gdy jest zimny to coś tam mu nie pasuje po tych ostatnich regulacjach. W końcu regulowałem w upalny dzień z wysokim ciśnieniem. A rano to i temperatura inna i ciśnienie też inne. Nie było wyjścia jak tylko nieco wzbogacić mieszankę. Potem telefon do FISu, esemesik do Sosny i pełna procedura startowa. Określenie kierunku, wybór miejsca i te wszystkie pierdoły. Wiatru na ziemi zero, trochę mgliście, ale słonecznie.
Start bez kłopotu. Trochę za słabo zabrało, za długo biegłem i wyraźnie wilgotny glajt nie sprzyjał. Takie niestety warunki poranne. Jednak byłem w powietrzu. Wreszcie i w końcu leciałem. Cudowne uczucie, nie ma co pitolić.
Nad ziemią bez wiatru, za to im wyżej tym silniej. Wszedłem na dwieście metrów, dałem się ponieść nad Chełmżę, obleciałem ją szerokim łukiem i dalej szedłem wyżej.
Mniej więcej w tym okresie zdecydowałem, gdzie polecę. Już dawno wybierałem się nad Turzno zobaczyć jak wygląda niedawno uruchomiony hotel "Pałac Romantyczny". Lokalizacja bliska, zaledwie dziesięć kilometrów z małym naddatkiem. Kierunek tym bardziej słuszny, bo pod wiatr, a jak pisałem wcześniej "górą wiało", ja zaś nie miałem ochoty polecieć z wiatrem a potem mozolić się z długim powrotem.
Fajnie się tak leciało, słońce, wiatr muskający po twarzy i widoki zdolne upajać. Niebo w czystej postaci....
W końcu doleciałem. Sam pałac fajnie wygląda, widać ktoś nie żałuje szmalu w odnowienie, otoczenie i to wszystko co powoduje, że warto tam wpadać. Zadbana okolica, park, korty tenisowe bajeczne, okolica także niczego sobie. Pokręciłem się trochę, kilka kręgów, zdjęć i z wiatrem wracałem do domu.
Tym razem poleciałem niżej. Tak na pięćdziesiąt - sto metrów. Z wiatrem Buran pędził, niczym zdrowy rączy koń wyścigowy. Słońce stało coraz wyżej, powietrze robiło się coraz bardziej przejrzyste. Widoki pełne lata. Po drodze postanowiłem przelecieć nad sąsiadami z Mikrolotu i zobaczyć co tam u Nich. Wszystko uśpione. Widać tylko ja byłem taki ranny ptaszek.
Chełmża stąd to już rzut kamieniem, więc momentalnie byłem nad miastem. Krótki lot po okolicy, kolejna porcja zdjęć i podszedłem do lądowania na Strużalu. Wyszło cacy. Była zaledwie ósma rano. Słońce prażyło już konkretnie i skutecznie wysuszyło trawę. Telefon do Fisu, zgłoszenie zakończenia, tak by być "w porzo" wobec tamtejszej służby i by wszyscy wiedzieli, że nad Chełmżą raczej już żaden pepegant nie będzie się plątał.
Tak się zastanawiałem nad ponowną regulacją napędu, świeca była ok, spalanie też niczego sobie. Człowiek czasami już tak ma, że jak jest dobrze to i tak kombinuje, by było lepiej. U mnie sie to objawiło i postanowiłem ustawić wszystko na nowo. Więc się wziąłem i w pól godziny wyregulowałem napęd na nowo. Zobaczymy jak będzie odpalał "na zimno" następnym razem. Potem się poskładałem i wróciłem do domu, gdzie zameldowałem się o porze, o jakiej ostatnio wstaję. Dzień idealnie zaczął się najlepiej jak mógł, a tu jeszcze cała sobota przed nami....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz