W niedzielę udało się skutecznie rozpocząć sezon wiosenny. Wczoraj udało się ten początek wiosny potwierdzić kolejnymi dwoma lotami. Przeczuwając, że będzie fajna pogoda ustawiłem w pracy dzień wolny by móc w spokoju delektować się powietrzem, słońcem i niebem.
Tym razem wybór padł na łąki w okolicy Chełmna - plan był prosty - zawieść Sylwię do pracy, pojechać latać, odebrać Sylwię po pracy i spędzić popołudnie w domu. Gdy przystąpiliśmy do realizacji pojawił się pierwszy zgrzyt - nie do końca wiadomo skąd startować i którą łąkę wybrać. Grubno kulawo wygląda z powodu kierunku wiatru, a nadwiślańskie łąki w Nowych Dobrach, tuż nad Wisłą mogą być zbyt mokre.
Trzeba było pojechać i obadać.
Gdy dojechałem na miejsce okazało się, że jest mokro i grząsko, jednak nie jest aż tak, by to jakoś wybitnie przeszkadzało. Dało się wjechać samochodem poniżej wału i zapowiadało się, że uda mi się wyjechać z powrotem. Kilka razy już się zakopałem przez właśnie takie różne pomysły i miejsca, i teraz się trochę tego obawiałem.
Po jakimś czasie, gdy rozkładałem sprzęt pojawił się jeden z okolicznych rolników w starym poczciwym ciapku, więc była nadzieja, że jeśli jakimś cudem się zakopię będzie ktoś kto mnie wyciągnie. Tym bardziej, że miejscowy okazał się sympatycznym, ciekawym i przemiłym człowiekiem. Jeszcze nigdy nie spotkałem się by jakiś miejscowy "rolas" w okolicy którego latam kręcił nosem i marudził, że mu po "jego niebie" hałasuję. Oczywiście rozmawialiśmy chwilkę - o lataniu, temperaturach, wiośnie i Wiśle która regularnie podmywa mu pola.
W końcu się wyszpeiłem, wybrałem miejsce do startu i jakoś oszacowałem warunki. Wiatru nie było zupełnie - jedyne podmuchy to regularnie przechodzące kominy i właśnie w takim podmuchu postanowiłem startować.
Start wyszedł bez większych problemów, trzeba jedynie wspomnieć o tym lekko mokrawym podłożu na którym udało mi się jakimś cudem poślizgnąć. Równowagi nie straciłem, start niezakłócony ale to nie było przyjemne.
Byłem w powietrzu. Znowu, wreszcie i w końcu. Nareszcie i właściwie nie potrafię opisać jak mi było. Przecudnie ? Wspaniale? Radośnie ? Pełnia szczęścia i radości.
Dwa kręgi, kilka kiwnięć skrzydłem w stronę tak miłego rolnika w odpowiedzi na jego machanie ręką i poleciałem na "trasę". Nie miałem zbyt sprecyzowanych planów - polecieć nad Straż Pożarną gdzie Raf był w pracy, polecieć dookoła Chełmna, obejrzeć świeżą (zeszłoroczną) obwodnicę tego miasteczka, polecieć nad Świecie i po prostu pobyć "w niebie" dobrą godzinkę. paliwa miałem pięć litrów, solówka spala ok 2,5 -3,5 na godzinę więc "soku" miałem aż nadto.
Ten cały luźny plan zrealizowałem w całości. Do tego pobawiłem się trochę z wiosenną termiką - miejscami pięknie równo nosiło. Dosyć słabo bo ok 3 metrów w górę, ale na tyle szeroko, by z moimi jeszcze kiepskimi umiejętnościami dawać radę. Fajna sprawa. Nie było ostro, jednak czuć było, że powietrze fajnie pracuje. Buran spisywał się całkiem nieźle, jeśli wziąć pod uwagę, że nie został stworzony do latania typowo termicznego. W mojej ocenie całkiem nieźle się wkręca i jest dosyć nośny. Jednak jego zachowania w locie to temat na osobny wpis - cały czas "się go uczę" i poznaję tak, by być jak najbardziej obiektywny.
Poleciałem nad Straż, pokiwałem Rafowi, przeleciałem Chełmno dookoła, poleciałem nad Świecie i po godzince wylądowałem. Było to kolejne lądowanie z cyklu "dziwaczne". Podchodziłem dwa razy, spokojnie wytrzymałem, zacząłem hamować tuż nad ziemią i okazało się, że chyba trochę chyba zbyt późno to zrobiłem. Do tego znów się ślizg. Nie przewróciłem się jednak, aż przysiadłem na tą nieszczęsną lewą stronę. A Burek pięknie postał nad głową i poleciał do przodu.
Co do lądowania, to były dwa możliwe błędy - albo w międzyczasie przeszedł jakiś podmuch i zamiast pod wiatr wylądowałem z wiatrem, albo za późno i za słabo przyhamowałem glajta. No i ten nieszczęsny poślizg pokazał, że łąka jednak średnio się nadaje. Poślizgnąłem się przy starcie i przy lądowaniu - o dwa razy za dużo.
Wkurzony postanowiłem jeszcze raz polecieć i wylądować tym razem jak człowiek. Start dokładnie z tego samego miejsca co poprzednio. Warunki nieco gorsze - rękaw kręcił się dookoła i musiałem naprawdę wyczekać by było pod wiatr. W końcu wszystko "zagrało" i znowu byłem w powietrzu.
Dwa kręgi dla spokoju duszy, kilka niskich przelotów i decyzja o lądowaniu. Pierwszy raz podchodziłem jak poprzednio, jednak rękaw pokazał po chwili zupełnie inny kierunek. Trzeba było przygazować i powtórzyć podejście - tym razem zmienić kierunek lądowania o dobre 90 stopni. Teraz nie dałem się zaskoczyć kręceniu wiatru i wylądowałem akurat pod wiatr. Tym razem wszystko lepiej, jednak nadal z lekkim poślizgiem - niestety łąka znowu pokazała swoje oblicze. Gdy byłem już na ziemi odwróciłem się na rękaw - chwilę po lądowaniu wiało mi w plecy. Wesoło, nie ma co.
Poskładałem klamoty, zgłosiłem do Fisu zakończenie i z trudem wygramoliłem się cytrusiem na wał przeciwpowodziowy, który trzeba przekroczyć by wrócić "do cywilizacji". Chyba miałem szczęście, że się nie zakopałem - słońce pięknie nagrzało błocko, które dodatkowo rozjechał wspominany wcześniej rolnik. Wyjechałem z poczuciem, że było blisko. Jednak jeden zero dla nas :)
Idealna powtórka wczorajszego otwarcia sezonu. No i kolejne godziny w niebie.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz