Pisałem ostatnio o wypadkach i głupocie ludzi, którzy sami proszą się o problem sądząc, że latanie jest proste, łatwe i nie wymaga odpowiedniego podejścia. W tamtym wpisie nie napisałem o jeszcze jednej grupie wypadkowej - mianowicie o rzeczywistych wypadkach i problemach, które niestety przydarzyć mogą się każdemu, nawet najlepiej wyszkolonemu i najlepiej latającemu pilotowi. Różnica pomiędzy grupą wspomnianą kilka dni temu, a tą o której będę pisał dziś jest zasadnicza i widoczna gołym okiem.
W obydwu przypadkach mówi się o wypadku, zdarzeniu lotniczym itd i mogłoby się wydawać, że właściwie nie ma żadnej różnicy. Wypadek to wypadek. Coś się zdarzyło, coś niezamierzonego i nie planowanego. Wg. mnie jest jednak różnica i trzeba o niej mówić jasno.
Pierwszą grupę "wypadkową" tworzą ludzie którzy nie sprawdzają sprzętu, którzy wyraźnie przeceniają swoje umiejętności i wiedzę, ludzie chcący latać, a którzy do tego jeszcze się nie nadają. Ludzie mało praktyczni, mało potrafiący i w swej głupocie sądzący, że wszystko potrafią nie umiejąc w zasadzie niczego. To ludzie nie mający pokory wobec "nieba" i wobec siebie. Trochę tacy cykliczni "fuksiarze". Cykliczni do pierwszego prawie gwarantowanego wypadku. Takich jest najwięcej i to tacy są bohaterami większości tragicznych wiadomości. To właśnie dzięki takim ludziom zwykły, szary człowiek dowiaduje się, że paralotniarstwo to sport ekstremalnie niebezpieczny, zabijający ludzi i w ogóle morderczy jak cholera.
Całkowitą odmiennością charakteryzuje się druga grupa "wypadków". To wypadki ludzi umiejących latać, ludzi starających się dbać o własne bezpieczeństwo i mających odpowiedni dystans, odpowiednią "optykę" wobec siebie i tego wszystkiego, co dzieje się wokół. Takich wypadków jest zdecydowanie mniej i są o wiele rzadsze, niż te wspomniane powyżej.
Zaryzykuję pogląd, że każdy dochodzi do takiego poziomu, który oferuje w miarę bezpieczne latanie. Przychodzi moment w którym potrafi się ocenić warunki, własne umiejętności i potrafi określić, czego się "ogólnie" można spodziewać po sprzęcie, pogodzie i sobie. Umie się wtedy z grubsza określić ryzyko i jest spora szansa podjąć właściwe decyzje w momencie krytycznym. Ma się ta całą pokorę i chyba dopiero wtedy latanie daje tak wielką satysfakcję....
Niestety zdarzają się czasami problemy na które taki pilot nie ma żadnego wpływu. Nie mamy wpływu na niektóre rzeczy, jednak w takich momentach jesteśmy kosmicznie lepiej przygotowani do radzenia sobie w trudnych chwilach i jest możliwość, że z takich chwil możemy wyjść względnie cało. Zdarza się także podjęcie złej decyzji, jednak pilot "coś potrafiący" zdecydowanie lepiej sobie z tym poradzi, ma jakieś szanse i o wiele rzadziej ginie niż taki przysłowiowy "bezmyślny wór ziemniaków".
W takim momencie pilot staje się chyba tak naprawdę pilotem. Człowiekiem odpowiedzialnym, myślącym/potrafiącym/nauczonym oceniać ryzyko, kalkulować przed i podczas lotu co może się stać, czego się spodziewać i czego raczej nie powinien robić.
Zdarzają się wypadki i na niektóre z nich nie mamy wpływu. Jednak taki pilot potrafi zminimalizować straty i maksymalizować zyski jakie dostarcza możliwość znalezienia się w powietrzu. Taki pilot podejmuje zazwyczaj właściwe decyzje i nawet gdy coś się nie uda, gdy się jednak pomyli to potrafi potem o tym pomyśleć, to przeanalizować i już nigdy nie popełni podobnego błędu.
Między innymi umiejętności podejmowania decyzji i myślenia odróżniają te dwie grupy. I jedni i drudzy bardzo chcą, uwielbiają i pragną latać, jednak różnie decydują, różnie myślą i cechują się różną pokorą wobec powietrza.
Wiadomo, że w każdym wypadku jest ktoś poszkodowany i ktoś ucierpi bardziej niż mniej. Jednak trochę śmieszy mnie takie wielkie użalanie się nad tymi, którzy aż prosili się o zrobienie sobie "kuku". Nie zachowali pokory, nie słuchali innych, szli na "skróty" i dostali od życia prztyczka. Pal licho, gdy się tylko potłukli i zniszczyli swój sprzęt. Szkoda, że w swoim zapatrzeniu w siebie nie widzieli tego, że takim sprowokowaniem wypadku i igraniem z losem skrzywdzili innych, bliskich sobie ludzi.
By jakoś podsumować to pisanie o wypadkach wrzucam dla przestrogi zdjęcie, dzięki któremu być może ktoś czytający tego bloga pomyśli nad ryzykiem, nad swoimi możliwościami i umiejętnościami. Zwłaszcza ci wszyscy nowi piloci, którym się wydaje, że latać można wszędzie, zawsze i latanie jest super przewidywalne.
Niestety nie jest i to od nas zależy, jak bardzo chcemy ryzykować, jak latać i czy warto czasami poświęcić trochę więcej czasu na naukę, kontrolę sprzętu i ciągłe rozwijanie umiejętności.
Zdjęcie obrazuje nogę jednego ze świetnie latających kolegów, który przeżył bliskie zbliżenie z linią wysokiego napięcia. Zdjęcie dzięki któremu widać, że nikt nie jest niezniszczalny i że zawsze coś może pójść nie tak. Ważne by myśleć i minimalizować ryzyko, które podejmujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz