Taki kolejny wpis sprowokowany tym co działo się ostatnio na grupie. Trochę także sprowokowany różnymi wydarzeniami i przemyśleniami z ostatnich kilku tygodni. Tytuł mówi wszystko i pokazuje w pigułce o czym będę dzisiaj bazgrolił...
Wpis poniższy będzie o szeroko pojętej pasji, o spełnianiu marzeń, o realizowani siebie i o tym wszystkim, co można z tym wszystkim powiązać. Każdy z nas marzy - to pewniak i to coś tak naturalnego jak oddychanie. Każdy czegoś tam od życia oczekuje, czegoś się spodziewa i coś chciałby przed śmiercią z życia mieć. Gdy te wymarzone rzeczy się spełnią przychodzi coś takiego, co sprawia, że wreszcie można oddychać pełną piersią. Rzecz jasna każdy marzy o czymś innym. Specjalnie pasje porównałem do marzeń,bo te pojęcia są ściśle ze sobą powiązane. Może nie do końca takie same, jednak bardzo sobie bliskie.
Odkąd pamiętam marzyłem o lataniu. Pasjonowałem się "nim", marzyłem, chciałem i pragnąłem tego wszystkiego, co się z tym wiąże. Marzyłem od dziecka, od zaistnienia jakiejś normalnej "świadomości" i rozpoczęcia rozumienia świata. A co było wcześniej właściwie nie pamiętam, jednak jakoś nie jest to dla mnie ważne. Nie liczy się po prostu. Wierzyłem i wiedziałem, że jeśli nie "teraz", "już" to na pewno kiedyś będę latał, samodzielnie lub nie, częściej lub rzadziej, ale NA PEWNO. Zależało to tylko ode mnie i byłem pewny, że na pewno kiedyś mi się uda.
Prócz latania miałem jeszcze jedno jedyne marzenie. Pragnąłem spotkać na swojej drodze kogoś, kto będzie uzupełnieniem mojej osobowości, symboliczną "drugą połówką" akceptującą i rozumiejącą mnie takim jakim jestem. Pokręconym, czasami lekko zamotanym z fanaberiami typu "pasja" latania. Kobietę, która będzie spełnieniem wszelkich moich oczekiwań, kobietę mądrą, taką "moją" z którą będę chciał się zestarzeć i która będzie dokładnie taka, jaka powinna być.
Moje życie spełniło się idealnie. W końcu zacząłem latać, spotkałem Sosnę i na "teraz" mogę powiedzieć, że jestem przeszczęśliwym człowiekiem. Marzenia się ziściły. Pasje realizuję. Jestem wreszcie spełniony, uśmiecham się do życia i wiem, że gonienie za właściwie wszystkimi sprawami nie będącymi w jakiś sposób powiązanymi z naszymi marzeniami sprowadzają się do rozmieniania życia na jakieś nic nie znaczące drobiazgi. Nie biorę udziału wyścigu w głupim wyścigu szczurów, nie muszę nikomu niczego udowadniać i jestem po prostu skompletowany. Mam wszystko.
Na dzień dzisiejszy wiem, że bez tych spełnionych marzeń czegoś by w życiu brakowało. Że nie byłbym kompletny i czułbym ogromną, wszechpotężną pustkę. Nie chcę zbyt głęboko wchodzić w takie myśli, można się zdołować, a przecież nie o to w życiu chodzi. Chodzi o spełnianie marzeń, realizowanie pasji i parcie przed siebie z uśmiechem, radością każdego kolejnego dnia i tego wszystkiego, co jeszcze można zrobić. Spełnione marzenia dają tak bardzo solidnego kopa, że w każdej chwili czuję, jak bardzo życie jest cudowne, jak zaczarowane i jak bardzo wielką frajdę może sprawiać spełniona miłość i latanie od czasu do czasu.
Ktoś może mówić, że niepotrzebnie dorabiam do tego wszystkiego teorię. Że "to", że "tamto", albo jeszcze inne "siamto". Prawda jest taka, że każdy marzy o czymś innym, że każdy ma jakieś swoje pasje i cele. Ja mam swoje, inni mają swoje. Świetne jest to, że gdy czyjeś "pasje" są zbieżne, na pozór obcy sobie ludzie odnajdują prawie zawsze wspólny język i choć różnią się w prawie każdym calu, gotowi są przegadać niejedna godzinę właśnie o swojej pasji. W takim przypadku, to coś co ich "łączy" sprawia, że dyskusje ciągną się w nieskończoność, że utrzymuje się jakiś tam kontakt i co jakiś czas rozmawia się o rzeczach nudnych i często nawet niezrozumiałych dla kogoś postronnego.
Gdy zacząłem latać spotkałem na swojej "drodze" wielu podobnych mi pasjonatów. Ludzi zakochanych bez pamięci w przestrzeni, w locie, w niebie i tym wszystkim, co oferuje unoszenie się prawie jak ptaki. Zdarzali się ludzie, u których skończyło się na gadaniu i opowieściach, czego to nie chcą i nie pragną. Tacy jednak są nieodłącznym elementem każdej zbieraniny pasjonatów. Między tymi "prawdziwymi" są czasami kolosalne różnice w poglądach, takie, które w normalnych relacjach byłyby nie do przeskoczenia, jednak tym co spaja te wszystkie na pozór odmienne osobowości to tytułowa "pasja" i uwielbienie latania. To pragnienie i umiłowanie przestrzeni, która nie jest dla nas przecież naturalna. Choć wielu z nas różni się diametralnie, rozumiemy się dokładnie w tych "ważnych" kwestiach. Nadajemy na tych samych falach. To sprawia, że prawie zawsze można gadać o lataniu, podczas gdy o innych tematach to rozmowa już tak pięknie nie wychodzi.
Czasami wystarczy popatrzeć na pilotów tuż "przed" lub "po" locie. Gdy się głębiej spojrzy w oczy można podejrzeć co tam w duszy gra. A "gra" właśnie ta pasja, daje koncert, brzmi, hałasuje, uspokaja, denerwuje, drażni i jest obecna choćbyśmy nie wiadomo jak ją chowali. Tego nie da się ukryć, bo po prostu widać gdy "pasjonat" po raz kolejny spełnił lub spełni swoje marzenia. Naładuje akumulatory, nada życiu sens i sprawi, by niebo dało takiego kopa, że oj.
Czasami zdarza się tak nieszczęśliwie, że jakiś wypadek, kontuzja lub inny problem wyłącza nas z latania. Na początku zazwyczaj jest szok - jak to ? dlaczego ? czemu ? Potem rożnie się reaguje, są chwile zwątpienia, odechciewa się wszystkiego, ma się czasami dziwaczne pomysły, lepsze, gorsze, czasem głupie. Różnie to bywa i każdy reaguje po swojemu. Jednak, gdy się raz spróbowało latania i naprawdę tego chciało, to już zawsze coś tam będzie ciągnęło. Ta siła sprawia, że do latania wracają ludzie po nawet ciężkich wypadkach, sparaliżowani, pozbawieni palców, poharatani w mniejszy lub większy sposób. To jest chyba nawet naturalne, że ci prawdziwi miłośnicy "nieba" prędzej czy później kombinują jakby "tam" wrócić. "Środowisko" i latający koledzy, pasjonaci "im" podobni, zazwyczaj świetnie rozumieją jak to wszystko działa i starają się pomagać swoim tymczasowo uziemionym kolegom. Pomagają, organizują i nierzadko odmawiają sobie lotu, by pomóc temu, który "wraca".
To jednak nie działa zawsze. Nie działa, gdy ktoś nie ma wystarczającej siły i nie ma tej "właściwej pasji" latania. Gdy ktoś tego po prostu "nie czuje" to nie powróci, za to gdy latanie jest sensem życia i spełnieniem marzeń jakoś tak w głowie zawsze będzie się tliła myśl o powrocie i byciu znowu "tam".
Ta "siła" pragnienia latania pozwala czasami przetrwać i znieść wszelkie trudy i niedogodności. Nie pozwala do końca poddać się chorobie i pomaga przełamać swoje lęki, słabości i obawy. Ta siła "pasji" jest szczególnie widoczna, gdy człowiek wychodzi "na prostą" po długim, trudnym okresie, podczas którego był zablokowany w taki lub inny sposób. Ta pasja powoduje, że dorośli i poważni ludzie ryczą jak bobry lub śmieją od ucha do ucha, w tym każdym momencie, który zbliża do kolejnego w swoim życiu "pierwszego lotu".
Na sam koniec wrzucam filmik na którym wyraźnie widać pasję i miłość do latania człowieka po ciężkim i bolesnym wypadku. Właśnie po tej radości, po tym błysku w oku można rozpoznać dokładnie tą pasję i miłość do latania o której pisałem wyżej. Dobrego oglądania :
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz