piątek, 4 maja 2012

kolejny lot...kolejne święto...

   Różni tacy polityczni oficjele uznali kilka dobrych lat temu, że Polakom należy czasami dać wolne w chlubnym celu świętowania różnych cyklicznych okazji. Mamy dzięki temu całą masę różnych, różnistych świąt, przez które można wreszcie chwilkę odpocząć, polenić się trochę i nabrać energii do następnych dni w pracy. Tak też robiliśmy i my. Jakieś tam flagi, konstytucje i inne takie wodotryski nie robią na nas wrażenia więc mogliśmy wreszcie zająć się sobą i swoimi sprawami. No i udało się wreszcie wstrzelić z pogodą i polatać. Warun trochę zwlekał, jednak w końcu okazał się na tyle łaskawy, że dopisał w miarę możliwą pogodą.
   W czwartek cała Polska świętowała rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja, wpinała sobie jakieś tam kotyliony i wspominała ludzi, którzy z jednej strony ślęczeli nad papierkami, a z drugiej pozwolili na rozłożenie swojej własnej ojczyzny na przysłowiowe łopatki.  Super duma, pamięć i te wszystkie patriotyczne babole. No ale nie miało być o politykowaniu. Ludziska świętowali, a ja poranek spędziłem na lataniu. Po swojemu świętowałem dzień wolny i pomimo dosyć trudnych warunków było fajnie.
   Poranek rzecz jasna zaczął się od kontroli pogody - miało być wietrznie z tendencją do zanikania. Zatankowałem nieco benzynki, bo w planach miałem polatać co najmniej dwie godziny i wypuścić się na jakąś konkretniejszą wycieczkę. Wiadomo - wiatr się przyda do startu, a jak potem siądzie będzie baja.
   Łąka, rozkładanie, zgłoszenie lotu i hajda w górę. Początkowo lot pod wiatr dawał jakąś tam postępową, jednak dosyć szybko pożałowałem, że nie podpiąłem speeda. Jednak prognozy mówiły wyraźnie - ma siadać.
Potem odwrót i lot z wiatrem do Sosny, obowiązkowe kręgi nad domem i ostateczne decyzje o locie.
   Plan by polecieć do Wąbrzeźna wydawał się najlepszy, jednak warunki szybko zweryfikowały te zamiary - zawrotna prędkość "pod wiatr" zaledwie 5 kilometrów na godzinę powiedziała jasno - trzeba zmienić plany.
   Nie do końca ufam prognozom i gdy dołożyła się do tego wczesna przedpołudniowa termika postanowiłem sobie darować plany i wylądować. W końcu lepiej siedzieć na ziemi i żałować, że się nie jest w powietrzu, niż odwrotnie, jak mówi stare sprawdzone porzekadło. Lądowanie na trzy razy, bo niestety za każdym razem nie byłem w stanie idealnie trafić w akurat to miejsce, jakie mi pasowało. A poza tym jak już wieje i szkwali to najlepszy moment, by poćwiczyć w takich trudniejszych warunkach. W końcu przyziemiłem, podbiegłem ze skrzydłem nad głową w miejsce najlepsze do poskładania i na ten poranek latania wystarczyło. 
   Może trochę rozminąłem się z pierwotnym planem, jednak warunki na latanie Buranem były średnie. Szkwały i dosyć silny wiatr powodowały, że pod wiatr leciałem wolno, wcale lub na wstecznym. Taka walka bez speeda jakoś nie jest moją domeną, wolę odpalić, polecieć i w spokoju cieszyć się lotem, a nie trzymać glajta "na uwięzi". Co by nie powiedzieć Buran średnio sobie radzi w takim powietrzu. 
   Wobec tego wszystkiego złożyłem klamoty i wróciłem do domu - akurat na drzemkę i śniadanko w łóżku. Dalsza część "świętowania" zleciała nam na sprawach różnych i różnistych, zaległych filmach i domowym ładowaniu akumulatorów. 
   Późnym popołudniem dostał nam się jeszcze widok latającej nad miastem paralotni. Był to jeden ze znajomków, który podobnie do mnie ten dzień świętował na swój własny sposób. Wybrał tylko inna porę dnia. Świętował latając i czerpiąc frajdę z życia, które oferuje tak wiele, ile tylko jesteśmy w stanie wyciągnąć.......Warunki w powietrzu "na oko" były takie sobie, jednak Plasma dawała świetnie radę. Widać, że Dudek robi skrzydła będące jakością same w sobie. A jak się dołoży do tego niezłego pilota to już  w ogóle fajnie latają......




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz