wtorek, 24 maja 2011

poniedziałkowe działania lotnicze.....

   Poniedziałek zadziałał konkretnym i dobrym warunem. Po pracy wróciłem do domu, przedrzemałem godzinkę, spakowałem sprzęt, zatankowałem i wyruszyłem w końcu na Strużal. Na miejscu byłem po piątej, wiało ok 3-4 metrów z tendencją spadkową, wiec było idealnie....
   Spokojnie rozpakowałem klamoty, rozgrzałem napęd i tym razem nie miałem z nim jakichkolwiek kłopotów, rozłożyłem glajta i po krótkiej rozmowie z publicznością składającą się z dwóch "lokalersów"  wystartowałem. W powietrzu byłem prawie dokładnie o tej godzinie o której zgłaszałem lot do Fisu. Zgłosiłem, że startuję o 18stej,a  start odbył się może o 18:05. Idealnie po raz kolejny.
   Krótki lot nad Strużalowymi łąkami tak, by sprawdzić napęd, wybadać powietrze i nabrać trochę wysokości przed odlotem nad "miasto". Plan na ten lot był prosty - start tak by o 18:20 "odebrać" Sosnę z chełmżyńskiego PKSu. Niestety w poniedziałek zapieprzała konkretnie i dopiero o tej porze przyjeżdżała z pracy. Następnie plan przewidywał "odprowadzenie" Jej do domu, polatanie nad miastem i powrót nad Strużal.
   Gdy już w miarę miałem wysokość poleciłem nad Chełmżę. Zaczęło się żmudne wypatrywanie i krążenie, by w tym tłumie małych ludzików wyłuskać tą jedną jedyną ważną osobę. Takie latanie "w ta i we wta" w końcu się opłaciło. Autobus podjechał, Sosna wysiadła i zaczęło się obustronne machanie łapkami i glajtem.
    A potem droga do domu - Sosna chodnikami, ja powietrzem. Oczywiście machania i jakieś koślawe vingowery po drodze. Gdy dotarliśmy do "chaty" musiałem jeszcze spełnić prośbę sąsiadów i pomachać specjalnie do Nich. Mam nadzieję, że widzieli :)
   Sosna zaczęła działania domowe, a ja trochę poszwendałem się po okolicach. Już jakiś czas temu wypatrzyłem sporą dużą łąkę bliższą, niż ta na strużalu. "Obiecująca wielce" bardzo z góry. Niestety przecięta drutami, jednak na tyle ogromna, że to mały pikuś. Trzeba tam jednego dnia wjechać autem, zorientować się czyje te hektary i dogadać się na korzystanie. Tymczasem latałem dalej. Odpuszczone trymery, łapki ze sterówek i latanie na luzie to czysta przyjemność. Spokojne równe śmiganie. Polatałem tak trochę, popstrykałem nieco zdjęć i wróciłem nad dom. Pomachaliśmy znowu do siebie łapkami i po dwóch kręgach odleciałem nad Strużal, by polatać nieco nad polami i dać nieco spokoju "chamżyniakom".
   Tak leciałem i leciałem i wpadłem na pomysł, by jeszcze podskoczyć do "Mikrolotu" -  by się tam pokazać, powiedzieć "zobaczcie - ja też latam i czasami trzeba patrzeć, czy nie jestem akurat w powietrzu". Byli, widzieli, pomachaliśmy sobie i pokręciłem się jeszcze nieco po okolicy. Potem już wylądowałem - oczywiście po "przepisowym" kręgu czyli za drugim podejściem.
   Cały lot trwał równe półtorej godziny i był czystą idealną frajdą. Zupełnie bezproblemowy, bezstresowy i pozwalający cieszyć się tym, co oferuje latanie z napędem. Po lądowaniu lekki niepokój, jak lot przetrwał napęd i połączenia, ale okazało się, że wszystko idealnie się trzyma. Świeca również miała ładny brązowawy kolor więc wszystko cacy.
   Wiatr tymczasem w ogóle ustał - może wiało z 0,3-0,5 metra w porywach, więc na pomysł by poćwiczyć jeszcze starty w takich przespokojnych warunkach. Konsultacja z Sosną, decyzja i rozkładanie sprzętu. Gdy się podpinałem usłyszałem warkot - okazało się, że tym razem "sąsiedzi z Mikrolotu" wystartowali i przelecieli nade mną - role się odwróciły w lataniu nad sobą :). Ładnie przelecieli, więc zabrrałem się za swoją "robotę". Niestety dwa starty spaliłem. Przy pierwszym skrzydło wstało splątane w jednym stabilu i w wietrze pewnie bym to wytrzepał, jednak w tych warunkach nie dałem rady. Za drugim razem trochę nierówno rozłożyłem skrzydło, przez co wstała najpierw jedna połówka i  pięknie zakręciła za mną. Konkretnie wymęczony postanowiłem odpuścić i zacząłem pakować się, by wrócić do domu o jakiejś normalnej porze. Niestety nie poszło tak łatwo. bo te dwa spalone starty zaowocowały konkretnym zmeczeniem, zziajaniem i zasapaniem. Pot lał się ciurkiem po twarzy i plecach,  ale w końcu jakoś się udało. Jeszcze chwilkę porozmawiałem z dwójką wędkarzy, musiałem odpowiedzieć po raz kolejny na standardowy zestaw pytań : ile to waży, na jak długo starcza paliwo, ile kosztuje itd....A potem w końcu dotarłem do domku i Sosny.
   Wypakowałem się, wyszedłem z Wirusem i można by powiedzieć że tak się skończyło to aktywne popołudnie.
   A poniżej kilka zdjęć wybranych z całej masy fotek zrobionych tego dnia. Wielce udanego dnia :)









Reszta jest TUTAJ . Dobrego oglądania !

1 komentarz:

  1. Witam. Dzięki za fajne fotki. Przyjemnie jest oglądać Chełmżę z lotu ptaka a szczególnie okolice gdzie sie mieszka:) Ostatnie fotki są już bardzo wyraźne, super! Pozdrawiam Grzegorz.

    OdpowiedzUsuń