środa, 8 sierpnia 2012

zagadkowy wypadek w Chełmży......

   Ostatnio zelektryzowała nas informacja o poszukiwaniach motolotniarza (lub paralotniarza), który po zapaleniu się w powietrzu spadł gdzieś w okolicach Zamku Bierzgłowskiego. Tamto wydarzenie minęło, nikogo nie znaleziono, kilkanaście godzin poszukiwan nic nie przyniosły. Było, minęło, świat żyje dalej.
   Dzisiejsze popołudnie zelektryzowało nas co najmniej dziesięć razy mocniej. Po telefonie od jednego ze znajomych okazało się, że do miejscowej Straży Pożarnej dotarło zgłoszenie o wypadku paralotni, która ponoć wpadła do Jeziora Chełmżyńskiego. Rzeczywiście syreny hałasowały jak wściekłe, rzeczywiście jakiś silnik w powietrzu słyszeliśmy, jednak pogoda pod psem, jest zatem dziwne było, że ktoś się wybrał w powietrzne wojaże.
   Kilka kolejnych telefonów i sprawa była jasna. Do Straży dotarło zgłoszenie jakichś świadków, którzy donosili, że ok. piętnastej wpadła do jeziora paralotnia. Zdarzenie owo miało miejsce w miejscu stosunkowo płytkim, nieopodal jednej z miejskich plaż. Kolejne telefony, konsultacja z miejscowymi strażakami i zapadła decyzja o wyjeździe na miejsce zdarzenia. Może nasza pomoc i wiedza się jakoś przyda.
   Dojechaliśmy ekspresowo, bo miejsce gdzie prowadzono poszukiwania jest kosmicznie bliziutko. Na miejscu "służby" w komplecie : Policja, Straż Pożarna, nawet nurkowie. Krótka rozmowa z szefostwem akcji i już było wszystko wiadomo. Jacyś świadkowie zgłosili, że paralotnia wpadła w rotacji do jeziora. Służby zareagowały i zaczęto poszukiwania. Nie do końca było wiadomo, czego szukać, bo jak zawsze problem tkwił w rozwiązaniu kwestii czy to motolotnia, czy paralotnia. Dodatkowym problemem był fakt, że żaden lot (paralotni lub motolotni) w okolicach Chełmży nie był zgłoszony do FIS. Ale to właściwie norma i wielu pilotów nadal nie myśli o takim drobiazgu.



  
   Służby wyłowiły jedynie jakiś kolorowy balonik w stylu tych, jakie dają na odpustach. Kilka dalszych rozmów, jakaś informacja, że była to ponoć czerwona paralotnia. Nadal nie wiadomo kogo i czego szukać. Nikt ze znajomych raczej by się nie wybrał w taką pogodę w nasze okolice.





   Strażacy szukali, my też szukaliśmy. Oni na wodzie, my z telefonem w ręku wydzwaniając do każdego, kto tyko przyszedł do głowy, czy czasami gdzieś tu nad Chełmżą nie latał, czy czasami nie zna nikogo kogoś, kto mógłby, chciałby lub cokolwiek może wiedzieć.
   W międzyczasie na brzegu zebrała się całkiem spora grupka ludzi i nawet deszcz nie był w stanie ich wygonić. Oj będzie Chełmża szumieć od plotek.
   Poszukiwania trwały, przyjechały lokalne telewizje, ba nawet pojawili się lokalni "paparazzi".


   Jedna z ekip rozmawiała i z nami, a Sosna sprytnie wmanewrowała mnie w wywiad telewizyjny. Cóż, język się plątał, ale coś tam wydukałem.



   Nasze poszukiwania jednak pozostały bezowocne. Żaden z okolicznych pilotów nie latał, żaden nic nie wie i żaden nic nie słyszał. Nawet telefon do Przemka Jurkiewicza nic nie dał. Są aktualnie w Hiszpanii na zawodach i nikt "od Nich" nie latał w okolicy Chełmży.
   Deszcz padał, strażacy szukali, nurkowie przeczesywali dno za pomocą kotwic i innych sobie znanych technik i jakoś przed dwudziestą poszczególne ekipy zaczęły się zbierać. Poszukiwania na obecną chwilę zostały zakończone. Jedynym znaleziskiem był wspomniany wcześniej balonik, jednak mało prawdopodobne jest, by był pozostałością po zatopionej paralotni lub motolotni.  Nie wiadomo, czy ktoś wpadł do jeziora, czy rzeczywiście miał miejsce jakiś wypadek, ani co tam się rzeczywiście zdarzyło. Czekamy co się dalej wydarzy.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz