środa, 1 sierpnia 2012

kolejna setka pękła....

    Pogoda ostatnio "jak drut" jest i nie ma się co ceregielić z tak sprzyjającymi warunkami. Wiedziony tą myślą wybyłem na Strużal, by puścić się znowu w jakąś wycieczkę. Rzecz jasna pomysły w głowie różne, za to żadnych sprecyzowanych planów. W ogóle ten cały wtorek to był dziwny dzień, od rana nie mogłem sobie znaleźć miejsca i byłem tak nagrzany na latanie, że mógłbym chyba cały dzień spędzić w niebie. Czasami tak człowieka nachodzi.
   Poskładałem solówkę, odpaliłem i niestety okazało się, że gaźnik trzeba ustawić na nowo. Na niskich obrotach telepał się ten mój napęd jakby dostał jakiejś febry. Wyraźnie coś ostatnio za mało mu czasu poświeciłem i za mało dopieściłem te ustawienia. Cóż. Śrubokręt w łapska, rozgrzewanie, kręcenie, odpalanie, gaszenie i tak w kółko. Wreszcie jakoś w miarę normalnie pyrkolił.
   Telefon, zgłoszenie latania do FISu i Sosny. Pierwszy plan na latanie - zrobić jeden lot kontrolny dla sprawdzenia świecy i potem wybrać się w jakąś dalszą trasę. Radia nie sprawdziłem w domu i niestety było rozładowane. Trudno - nie będzie pogaduchów z Sosną i będziemy musieli zadowolić się językiem migowym.
   Start bezproblemowy, choć tradycyjnie trochę za wolno mnie zabrało. Wyraźnie pasek już wytarty i przez to napęd traci moc. Wznoszenie nad Strużalem, wiatru nie ma, lot do domu, widoki Chełmży, Sosny nigdzie nie widzę, pruje nad miasto, kilka przelotów "w ta i we wta". Lot dookoła Chełmży, wyjaśniła się zagadka znaleziska z minionego tygodnia - wrak walający się na obrzeżach miasta ma swój numer boczny, łatwo będzie dojść, co to za cacko pocieli.
   Powrót nad Strużal i lądowanie po prawie trzydziestu minutach. Kontrola świecy i spalania. Świeca ok, choć mogłaby być nieco ciemniejsza. Spalanie w czasie lotu rzędu półtora litra. Zatem jest gitara, nie będę już regulował.
   Trzeba zatankować do pełna i gdzieś dalej polecieć. Jest plan na Wąbrzeźno i okolice, potem powrót nad Chełmżę i dalszy lot być może nad Zamek Bierzgłowski. Pomysł na sto kilometrów po okolicy jak da radę. Kontakt do najbliższych pilotów, ale wszyscy wyjechani - nikogo w powietrzu nie spotkam. Jedynie gość z FISu mi melduje, że duży ruch w okolicy. Zobaczymy, jak się kogoś spotka będzie git.
   Rozłożenie glajta, grzanie napędu, start i znowu lecę. Tak jak poprzednio wysokość robię nad Strużalem, potem nad dom, miganie do Sosny, buziaki pruję dalej.


 
   Droga do Wąbrzeźna znośna. Czuć resztki termiki - słońce jeszcze wysoko. Zachmurzenie takie sobie. Jestem jakby w jakimś korytarzu gdzie niebo wyraźnie sprzyja. "Góra" lekko zachmurzona, jednak na dole całkiem fajnie. Dookoła za to widać wyraźnie pełne pokrycie i całą masę jakichś brzydkich chmur, takich z którymi lepiej nie być za blisko. Oby nic się nie zmieniło i żadna się nie przywlokła w moje okolice. Wszedłem na jakieś trzysta - czterysta metrów i lecę dalej. Buran przeskakuje przez kominy i nie tracę czasu na kręcenie. Nie dziś i nie teraz. Gdzieś w połowie drogi przyleciały trzy duże ptaki. Właściwie przykołowały "profesorsko" podlatując, patrząc co to ze mnie za towarzystwo. Pokręciły, polatały dookoła i odleciały sobie.



   Okolice pode mną znajome. Lecę tą samą trasą jakbym jechał samochodem. Im bliżej Wąbrzeźna tym więcej słońca. Widocznie niebo sprzyja bo widoki ziemi oświetlonej słońcem są cudowne.




   Doleciałem, kilka kręgów nad miastem, kilka zdjęć, by zabrać trochę widoków na przyszłość. Nie było co się plątać za długo i trzeba było wracać. Teraz już tak różowo nie było. Warunki nieco się pozmieniały i mówiąc szczerze trochę mi odwaga siadła. Strona w którą miałem lecieć mocno zachmurzona. Nawet nie wiem kiedy od strony Chełmży wybudowała się konkretna, ogromna, złowroga, czarna chmura, a pod nią, za nią i dookoła było równie brzydko. Do tego czuć było na razie lekki wiaterek i wyraźny spadek temperatury. Konsternacja. Wybór co dalej. Czy puścić się do Wałyczyka i tam przeczekać co z tego wyjdzie, czy polecieć w stronę Torunia, gdzie niebo nadal było "fajne", czy lecieć w stronę Chełmży i spróbować wrócić do domu, a w razie kłopotów siadać gdzieś po drodze. Trudny wybór. W końcu zapadła decyzja o powrocie. Szanse, że "toto" się rozmyje dosyć spore, pogoda też raczej nie burzowa, wiec powinno się udać. A w razie problemów będę decydował na bieżąco.Więc wracałem.




   Na wysokości Przydworza jeszcze się cykałem, ale potem wyraźnie się poprawiło. Rozmywała się ta cholerna chmura i gdy w końcu wróciłem, już nie było się czym martwić. Znowu kilka wariactw nad domem i kolejna migowa rozmowa. W powietrzu byłem półtorej godziny, paliwa było sporo, czas też dobry, więc zapadła kolejna decyzja. Krótki lot nad miastem i polecę zobaczyć kolejny zamek. W okolicy jest zatrzęsienie ruin i innych zamków i jakoś tak wypadło, ze  w tym roku dużo ich obleciałem. Zamek Bierzgłowski to tylko kilkanaście kilometrów od Chełmży, więc nadaje się akurat na ten wieczór.
   Droga super lajtowa i po poprzednim chmurnym niebie nie było śladu. Coś tam szło wysoko od strony Bydgoszczy, ale daleko i nic już nie powinno zaskoczyć. Dosyć szybko doleciałem do Łubianki i Bierzgłowa, potem odbiłem w lewo w stronę Torunia.


   W dziesięć minut dotarłem nad dawny zamek krzyżacki, obecnie zajęty przez księży, którzy urządzili tam sobie Centrum Kultury. Sama budowla robi średnie wrażenie. Coś w stylu pegeeru w lesie. Kilka kręgów, kilka zdjęć i wystarczyło. Znowu droga powrotna do domu.




   Zszedłem niżej. Taki lot na wysokości kilkudziesięciu metrów. Blisko aromatu pól i żniw. Co jakiś czas mijane "bizony" przypominały, że rolnicy wreszcie mogli się zabrać do prac polowych.



   Powrót nad Chełmżę tym razem wypadł przez Pigżę i Brąchnowo. Fajny spokojny powrót. Przeleciałem nad stacją Orlenu, gdzie kilka godzin wcześniej kupowałem paliwo do napędu, potem nad porzuconymi lotniczymi resztkami i znów byłem nad Chełmżą.
   Krótki lot do domu, kiwanie do Sosny, przelot nad miastem i wróciłem nad Strużal. Krąg, lądowanie i byłem na ziemi.
   GPS pokazał nieco ponad sto kilometrów i prawie trzy godziny w powietrzu. Nieźle. Spalanie rzędu siedmiu litrów. Dużo czarnego osadu w  okolicach paska - niestety wyciera się konkretnie i stad prawdopodobnie wyraźny spadek mocy ostatnio. Koniecznie trzeba będzie wymienić w najbliższym czasie. Nie lubię tak "byle jak". Albo latamy porządnie, albo wcale.
   Poskładałem klamoty, stoczyłem walkę z komarami chcącymi pożreć mnie żywcem i wróciłem do domu, po kolejnej setce w jednym locie. Zadowolenie konkret.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz