Wybór padł na sobotnie wolne popołudnie ze świetnymi prognozami pogodowymi. Krótko po obiedzie zapakowaliśmy klamoty i ruszyliśmy w drogę. Po godzince byliśmy już u Roberta, gdzie powoli zbierała się nasza "latająca ekipa". Był już Czesław, a gdy dotarł Adam z Działdowa z żoną i psem mogliśmy już na spokojnie ruszyć na łąkę.
Co ja zresztą piszę. To nie była łąka. Parski to konkretne wielgachne pole z którego można latać na każdy możliwy kierunek. Totalne paralotniowe lotnisko. Mega wielkie i super przygotowane, gdzie podczas startu można biec i biec, a jak nie wyjdzie, to jest jeszcze masa miejsca, by nadal biec bez wracania w pierwsze miejsce. Luksus jakich mało w okolicy.
Był lekki wiaterek z tendencją do zanikania. Idealne warunki do startu. Moja kochana Sylwia wzięła się za pstrykanie fotek, a my poczęliśmy się szpeić. Każdy po swojemu coś tam podłubał, trochę gadaniny, trochę marudzenia i zaczęliśmy startować. Plan był dosyć ambitny na 60 - 70 km. Lot pod wiatr do Chełmna i powrót do Grudziądza.
Startowałem jako ostatni z całej grupy. Niestety do tej pory niezawodne Solo zastrajkowało. Łatwe odpalanie na plecach zawiodło i mogłem szarpać jak głupi. Trzeba było wszystko zdjąć, odpalić "na ziemi", założyć, powpinać na nowo wszystkie paski, paseczki, spinki, potem skrzydło i w końcu mogłem startować. Znów spocony i zgrzany.
Start luzacki, kilkanaście kroków i leciałem. Kilka nawrotów nad Sosną, machanie łapkami i popędziłem w stronę kumpli, którzy w tym czasie odlecieli już spory kawałek - byli na wysokości mostu przez Wisłę. Cisnąłem "ile fabryka dała" maksymalnie odpuszczając trymery i prawie stojąc na speedzie. Prędkość oscylowała w okolicach czterdziestu kilometrów na godzinę, więc szału nie było, jednak powolutku się zbliżałem. Trochę poczekali i po jakimś czasie lecieliśmy już razem.
W końcu lecieliśmy wszyscy w kierunku Chełmna. Nasza pięcioosobowa banda rozeszła się znacznie z jednego prostego powodu. Dwie Syntezy pędziły z przodu, w środku stawki ja na Buranie, a Krzysiek na Plusie i Adam na Voxie zamykali stawkę. Prędkość różnych skrzydeł nie ma znaczenia przy lataniu w jednej okolicy, jednak wyraźnie ją widać przy przelocie "od / do". Jednak pomimo różnicy prędkości lecieliśmy razem i to było fajne.
Widoki pod nogami wręcz wymarzone, Wisła, mnóstwo pól, lasków i zabudowań. Ślicznie....
Do Chełmna leciałem może godzinkę. Im bliżej tym większy ruch w powietrzu. Drogę przeciął nam samolot (czerwony, lekki górnopłat) , a w okolicy Świecia kręciła się motolotnia. Bezpiecznie i w dobrej odległości.
Kilka zdjęć i droga powrotna z wiatrem. Tym razem Buran z odpuszczonymi trymerami i speedem ciągnął nieco ponad pięćdziesiątkę. Nieźle. Zza chmur wyszło słońce i widoki były jeszcze lepsze niż poprzednio.
"ino myk" byliśmy nad Grudziądzem - tym razem w odwrotnej kolejności. Czesław na trajce wrócił jako ostatni i jako ostatni też lądował. Na miejscu okazało się, że niebo nad Grudziądzem "żyje" konkretnie. Przez całe popołudnie widać było kilka szybowców pracowicie kręcących termikę, teraz jakiś samolot latał nad nami, na chwilę pojawiła się motolotnia, a prócz tego w okolicy wystartował jeden z miejscowych zwany "trabantem". Dużo się działo i aż się łezka w oku kręciła, że w naszych okolicach taka nędza powietrzna jest. Aeroklub w Toruniu kiepsko działa skutecznie powodując, że na niebie raczej rzadko kogoś można spotkać. Ale taki urok. Grunt, że kilka kilometrów dalej potrafią się zorganizować i dużo ludzi lata, wszystko działa i nikt sobie nie zawadza. Super.
Wszyscy się poskładali, słońce zaczęło zachodzić, jednak sobota dalej trwała. Tak udane popołudnie kończyliśmy w gościnnych progach Roberta. Grill, pycha jedzenie, pogaduchy, muza wszelaka, gitara, "Czesław śpiewa", ogólnie wyśmienita atmosfera i doborowe towarzystwo....
Rzeczywiście było fajnie !! :)
OdpowiedzUsuńpozdr.
Czesław