Po ostatnim grzebaniu w napędowych bebechach trzeba było jeszcze to całe warczące ustrojstwo oblatać. To normalna procedura w "dużym lotnictwie" i nie ma powodu, by w "tym małym" było inaczej. Dobra pogoda trafiła się dosyć szybko, bo już w dwa dni od naprawczego popołudnia. Wybór padł na rozległe łąki w Pływaczewie z kilku powodów - raz, że będą znajomi i zawsze znajdzie się ktoś gotowy do zwiezienia na wypadek przymusowego lądowania, dwa, że panują tam idealne warunki terenowe - dużo, a nawet więcej hektarów równych łąk na wszystkie kierunki, dobry dojazd i mnóstwo dróg, a trzy, że towarzystwo tamtejsze wielce sympatyczne jest i za każdym razem fajnie się tam lata.
Niestety, pomimo najszczerszych chęci nie udało się tego dnia odlecieć. Solówka na ziemi spisywała się na medal, jednak podczas rozbiegu cholera jedna zgasła dokładnie tak samo, jak przed wymianą przewodów paliwowych. Zastrajkowała w momencie dodawania gazu gdy napęd był lekko pochylony. Drugi start zakończył się dokładnie tak samo i stało się jasne, że z latania nici, że przewody paliwowe, filtr i ta cała reszta były najpewniej tylko częścią problemu opisywanego wcześniej. Prawdopodobnie do wymiany będą membrany gaźnika i to powinno ostatecznie załatwić sprawę.
Latania nie było i pozostało nam jedynie gapienie się na rozlatujących się znajomych, pstrykanie zdjęć i odganianie komarów najwyraźniej mających w zamiarze pożarcie nas żywcem.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz