czwartek, 15 sierpnia 2013

znów na Solo....

   Moje poczciwe SOLO po wymianie membran gaźnika czekało już jedynie na oblot "techniczny" tak, by w jakimś sensownym locie sprawdzić jak z obrotami, spalaniem, kolorem świecy i czy w powietrzu poprawa jest tak mocno odczuwalna jak na ziemi.
   Kilka dni upłynęło na innych sprawach i dziś rozdzwoniły się telefony. Efekt tego był taki, że spotkaliśmy się w kilka osób na zupełnie dziewiczej łące zagubionej pomiędzy okolicznymi wioskami i wioseczkami. Stefan "załatwił" jakieś wielkie hektary w Kamionkach Dużych. Jak zawsze nie odbyło się bez perturbacji, jednak ostatecznie odnaleźliśmy owe hektary. Łąka rzeczywiście spora i wystarczająca, położona na lekkiej górce, niestety słabo wykoszona. Nieraz startowało się z większych chaszczy więc luz. Gdy mowa o łące trzeba wspomnieć o jeszcze jednym dziwadle. Gospodarz, rolnik, właściciel przyszedł pogadać i od razu zastrzegł, żeby mu nie parkować na skraju łąki bo trawa nie rośnie, krowy mleka nie dają, kury się nie niosą czy jeszcze jakieś tam dziwaczne powody. Trzeba było się przeparkować i stanąć gdzie indziej. Cóż, jego trawa, jego sprawa. Jednak to jedyny taki przypadek z którym się spotkałem przez kilka lat, by dwa czy trzy samochody spowodowały katastrofę urodzaju. Jego prawo, a dla nas frajda że jest skąd polecieć.
    Prócz "rolnika właściciela" zebrała się także sporawa grupka okolicznych mieszkańców i w pewnym momencie wręcz trzeba było ich odganiać. Dzieciaki próbujące łapać się za sprzęt, czy inni śmiałkowie podchodzący do pracujących napędów zupełnie nie zdający sobie sprawy, że śmigło bywa niebezpieczne. Ot taka ciekawość ludzka i wydarzenie na wsi.
   Gdy zaczęło siadać trzeba było nieco polatać i pokazać zebranej gawiedzi jak się lata na "tych lotniach". Start bez problemów. Lekkie nabranie wysokości i nieco fikołków specjalnie dla Sylwii i nad Sylwią. Po piętnastu minutach lądowanie - kontrola napędu i świecy po ostatnim dopieszczaniu. Wszystko cacy.




   W międzyczasie ekipa się rozleciała i w powietrze poszedł jeden z początkujących kolegów. Kilka prób na sucho i w końcu też poleciał. Nemo2 to jednak fajne i wdzięczne skrzydło akurat w sam raz na początek.



   Drugi start również bez problemów. Solo po ostatnich pracach wróciło do moich łask odpłacając się wyraźnie lepszą pracą, wystarczającą mocą i wspominane niedawno problemy należy zaliczyć już do przeszłości. Od razu po starcie kilka specjalnych fikołków dla Sylwii i by nie hałasować bez sensu krążąc jak mucha nad łąką poleciałem samotnie pod wiatr. Taki bezproblemowy lot, by się zrelaksować, odpocząć i odsapnąć od codzienności, taki, by nikt się nie plątał, nie marudził, nie mędził i by wreszcie znów zaznać odrobiny spokoju. Takiego spokoju, jaki daje skrzydło nad głową, napęd na plecach i Sylwia na radyjku.



   Po czterdziestu minutach wróciłem nad łąkę gdzie prawie wszyscy już wylądowali, kilka zwitek spirali i też przyziemiłem. Dokładnie tam gdzie chciałem, jak chciałem i jak sobie wcześniej zaplanowałem. Buzi buzi z Sylwią, składanie sprzętu i droga do domu. Wylatany tak jak lubię, z naładowanymi akumulatorami, głową nabitą widokami z góry i sercem rozradowanym z miłości do Sosny......


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz