środa, 28 sierpnia 2013

Łążynek działa, a śruby latają.....

  Dzisiejsze latanie wypadło z łąki w Łążynku z kilku powodów. Jednym z nich była chęć oblatania nowego miejsca, a innym wypad nad okolice jednego z naszych znajomych, pyknięcie kilku zdjęć i ostatnio tradycyjne już polatanie w grupie. Dojazd banalnie prosty i gdyby nie korek w podtoruńskim Lubiczu byłby zupełnie bezproblemowy. Niestety,dobre czterdzieści minut stania przypomniało jakim krajem jest Polska.
   W chwilkę po dojechaniu na miejsce zaliczyliśmy jeszcze rzęsisty deszcz, po którym  wiadomym się stało, że start wypadnie z wilgotnej łąki z zerowym wiatrem. Trochę lipa, ale tak czasami jest....Wyszło nadspodziewanie dobrze. Trzeba było nieco dalej biec, jednak Buran wskoczył posłusznie nad głowę, by po chwili zabrać jak należy. Może w minutę później Tomek także wystartował bez jakichkolwiek problemów i poleciał samotnie nad Elgiszewo. Ja nieco zamarudziłem nad łąką i ostatecznie poleciałem w ślad za Nim, trochę z nudów, trochę by nie wywierać presji nad Grześkiem próbującym startować. Tak czasami jest lepiej, gdy nikt nie hałasuje nad głową, nie popędza i nie marudzi przez radyjko.
 
   Tymczasem w powietrzu warunki idealne. Chmury zaczęły się rozchodzić, przebiło się słońce, a na ziemi miejscami wyszły mgiełki. Nad głową śmignął samolot, minąłem się z Tomkiem i w może piętnaście minut doleciałem nad Elgiszewo. Miejsce nad którym nie byłem od roku, a gdzie ostatnio dosyć dużo czasu wypadło na grzebaniu przy solówce.


   Nieco kręcenia, kilka zdjęć "dla pamięci" i przez radio po kolei meldują się kolejni kumple. Decyzja o powrocie nad łąkę, mijam po kolei Grześka, Tomka i prującego gdzieś nisko Stefana. Zatem wszyscy w powietrzu. Już latamy w pięciu, bardzo dobrze....




   Wcześniejszy deszcz i korek sprawiły, że start wypadł nieco późnawo, dzień też już dosyć krótki wiec z jakiegoś dalszego wylotu nici. Postanawiam kręcić się nad łąką na niskiej i nieco pobawić się przelotami na wysokości trawy, jakimiś szybszymi zakrętami i tym wszystkim, co daje takie szuwarkowe pierdzenie. Do tego jedna próba lądowania, podbiegnięcia i ponownego startu, kilka zwitek spirali po wejściu wyżej, by w jakąś godzinkę po starcie wylądować.
   Chwilkę przede mną przyziemił Tomek. Po chwili rozmowy melduje, że prawdopodobnie ktoś do Niego strzelał - śmigło i kosz mają wyraźne ślady od uderzenia jakiegoś metalowego pocisku (śmigło wyłupany kawałek łopaty w środku krawędzi natarcia, kosz spore wgłębienie jednej z rurek). Cholera jakiś cwaniak z dwururką na ziemi czy jak?  Nic z tych rzeczy. Nikt nie strzelał, a za uszkodzenia odpowiedzialna jest jedna ze śrub od szarpanki. Owa śruba prawdopodobnie podczas lotu odkręciła się i zaczęła latać samodzielnie, by przy okazji uszkodzić śmigło i kosz. Wszystko stało się jasne - prócz nas polatała sobie także śruba niejako przypominając wszystkim i każdemu z osobna, że trzeba sprawdzać napęd przed każdym lotem, że śrubki, śrubeczki lubią się odkręcić i gdzieś polecieć samopas. Ostatecznie dobrze, że tylko takie straty, bo wolę nie myśleć co by było, gdyby odbity od śmigła taki pocisk trafił w Tomkowe plecy.....
   Latanie w Łążynku i ostatnie sierpniowe latanie podsumowaliśmy grillem, kilkoma kiełbasami, boczkiem, karkówką i pogaduchami. I choć latania było niewiele, całe popołudnie wypadło całkiem dobrze.... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz