czwartek, 22 września 2011

wczorajsza traska....

   Ostatnie dni wielce dopisują warunem. Z różnych powodów ostatnio planowałem latać przede wszystkim nad Toruniem jednak z powodu zagęszczenia w przestrzeni wczoraj postanowiłem odpuścić i wybrać się do kumpli z Chełmna. Plan był prosty - około siedemnastej z minutami odpalamy we trzech i lecimy w stronę Gruczna , "odwiedzić" znajomego Błażeja. 
   Plan zrealizowaliśmy "koncertowo", jednak było trochę komplikacji. Na miejsce startu wybraliśmy starą poczciwą łąkę w Grubnie. Lekki południowy wiaterek idealnie pasował więc zapowiadało się super latanie. Tym bardziej, że miało stopniowo jeszcze bardziej siadać.


   Ja byłem na łące pierwszy i miałem sporo czasu by się na spokojnie porozkładać, posprawdzać, pooglądać i  w ogóle wreszcie miałem przed startem "tą godzinkę" by wszystko dobrze przygotować. Potem przyjechał Błażej i po chwili już byliśmy we dwóch gotowi do startu. Jedynie brakowała Rafała ale ponoć był już w drodze i leciał do nas. Zapadła decyzja - my wystartujemy, On wyląduje, zatankuje i potem do nas dołączy.
   Błażej odpalił jako pierwszy - bez jakichkolwiek problemów - poleciał na Stingu i widać zmiana glajta dobrze Mu służy. Od czasu przesiadki startuje i lata, a nie niepotrzebnie biega próbując wystartować.
Gdy On poleciał, na niebie pojawił się Raf który w międzyczasie do nas dotarł. Nie było co zwlekać - odpaliłem i ja i po chwili też byłem już w powietrzu. Wystartowałem z małym krawatem z lewej strony, jednak bez kłopotu dało się go wytrzepać i po chwili mogłem już na spokojnie nabierać wysokości.
   Ja wystartowałem, Raf wylądował wiec chwilę nad Nim pokołowałem. Zamierzałem na Niego poczekać, by we dwójkę zacząć gonić Błażeja który już zasuwał w stronę Gruczna. Dopiero na wyraźne machania Rafała, że mamy lecieć i On sam nas dogoni zdecydowałem się na odejscie i samotną gonitwę za "niebieskim stingiem".
   Błażej poleciał wielkim łukiem, a ja leciałem do Niego po prostej "na szagę" nad Chełmnem i Wisłą powoli i nieubłaganie zbliżając się coraz bliżej i bliżej. W okolicach Chełmna zrobiłem szerszy zakręt by zorientować się czy Raf już wystartował i ewentualnie na Niego poczekać. Nikogo prócz mnie i Błażeja na niebie nie było więc gonitwa trwała dalej.




   Pod wiatr leciało się całkiem spoko. Może nie za szybko ale po odpuszczeniu trymerów było znośnie. Widoki po drodze bajkowe - zachodzące słońce, wiatr kładący dymy po ziemi i delikatne zamglenia sprawiały, że głowa kręciła się w ta i we wta chłonąc to wszystko.
   Może na 3 kilometry przed Grucznem dogoniłem Błażeja i mordka już zupełnie mi się śmiała. Fajnie jest być w powietrzu, rozkoszować się takim lotem i na dokładkę mieć świadomość, że kolega który jeszcze kilka tygodni temu przebąkiwał o pieprznięciu latania w kąt wreszcie zaczął latać i cieszyć tym co robi. A poza tym fajnie lata sie w kilku, gdy do widoku ziemi "z góry" można dołożyć widok glajta z tej jakże innej perspektywy.


   Chwilę pokręciliśmy się nad Grucznem i dołączył do nas Raf który przypędził właśnie na swoim Revo. Pora już się zaczęła robić późnawa więc nie było co tam hałasować za dużo, tylko trzeba było ruszyć w drogę powrotną. Teraz już mieliśmy prędkość wyścigówek. Na GPSie pokazywało w porywach 65 km/h więc była jazda :) Nieco zaciągnąłem trymery i lecieliśmy sobie tak równo jakby w szyku z Rafem. Błażej nieco się ociągał i w efekcie został daaaleko z tyłu.




   Dolecieliśmy tak we dwóch nad Chełmno i postanowiliśmy tutaj chwilę poczekać na Błażeja. Zrobiliśmy kilka kółek, popstrykałem kilka zdjęć i po dobrej chwili byliśmy znowu we trójkę. Gdy tak się zebraliśmy do kupy polecieliśmy już na spokojnie nad Grubno i po kolei wylądowaliśmy.
   Wylądowałem jako pierwszy - rękawa nie było widać, wiało od strony parku i wysokich drzew wiec trzeba było trochę pomyśleć nad tym manewrem. Od razu zdecydowałem się na lądowanie na większej łące pamiętając kilka przygód z "górką" gdy jeszcze latałem na Nemówce - wtedy w takich trochę dziwacznych warunkach zdarzało mi się przelecieć łąkę i przyziemiać trochę na "styku" niekoniecznie tam gdzie to powinno nastąpić. Action ląduje trochę dłużej, trzeba go trochę wytrzymać i cykałem się, że na górce może mi trochę nie wystarczyć miejsca. Wylądowałem więc na tej większej równej łące - bez kłopotów, z może jedną tylko uwagą - jak u góry wiało, tak na dole lekko torbiło i wiaterek o wiele słabszy kręcił jakimiś małymi rotorkami. Wszystko fajnie się udało jednak :)
   Po chwili prawie w tym samym miejscu wylądował Błażej, a chwilkę po Nim Rafał. On jednak wylądował "na górce", bo jak sam później powiedział nie chciało Mu się łazić. Ja niestety nie mam jeszcze takiego doświadczenia i umiejętności, więc wolałem nie ryzykować. Wolę tam, gdzie czuję się pewniej.
   Zaczęliśmy składać sprzęt i oczywiście jak to kilku pilotów gadać co i jak i w ogóle...Takie pogaduchy o lataniu. Póki cokolwiek jeszcze było widać pobiegłem by zwinąć rękaw. I trochę jakbym dostał pięścią w nos. Metalowe mocowanie "tyczki" było, rękaw i wstążka leżały tuż obok natomiast "wędka" w tajemniczy sposób zniknęła. Mały spacer dookoła nie rozwikłał zagadki gdyż "tyczka" nie dała się odnaleźć. Jedyne sensowne wytłumaczenie to jakiś miejscowy złodziej którego lepkie paluchy zgarnęły nasz "przyrząd' z którego notabene byłem taki dumny. Jeszcze raz prawda o polakach wyszła na wierzch - naród złodziei. Ech miotając przekleństwa wróciłem do kumpli i poskładaliśmy się do końca.  Oczywiście telefon do Sosny i już po chwili zasuwałem do mojej kochanej połówki.
   Fajne latanie było, fajne wspólne hałasowanie, jednak ta przygoda z wędką całkowicie zepsuła wieczór - cholerne złodziejskie nasienie. Normalnie w przyszłości trzeba będzie wszystko chyba na łańcuch przymocować bo i tak rozkradną. Ech szkoda gadać....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz