poniedziałek, 19 września 2011

wczoraj, jutro, pojutrze.....

   Jakiś taki ostatnio jestem niewylatany. Trochę to przez tygodniową przerwę i trochę przez ostatnią sobotę. Poranne latanie miało być, a wyszła przysłowiowa dupa. Choć tak na poważnie to chyba trochę sam sobie jestem winny - byłem wstępnie umówiony na latanie nad Toruniem, jednak odpuściłem i postanowiłem wykorzystać maksymalnie czas i pośmigać nad domem i "swoimi" rewirami.
   Ranek ze słabym południowym wiatrem i lekkimi mgiełkami zapowiadał się całkiem fajnie. Bladym świtem zameldowałem się na strużalowej łące i już podczas składania napędu i rozkładania rękawa pojawił się problem - konkretna rosa ślicznie sprawiająca że po kilku krokach byłem przemoczony do kolan. Trochę poczekałem na słonko i liczyłem na dobry start od pierwszego razu. Myślałem "jak za pierwszym razem nie wyjdzie, to chyba mam pozamiatne". No i tak spróbowałem raz i nie wyszło. Akurat coś tam chyba źle stałem wobec wiatru, skrzydło źle wstało i nie poszło. Myśląc, że za kolejnym razem wyjdzie rozłożyłem się jeszcze raz - dokładnie wszystko posprawdzałem i znowu spróbowałem. No i kolejna wtopa - glajt lekko wilgotny, ja biegnący ile wlezie w wysokiej trawie i nie taki wcale mocny napęd spowodowały, że znów się nie udało. Ładnie wstało, ładnie się wypełniło jednak prędkość była za słabiutka i ni cholery nie chciał zabrać. Na samym końcu jeszcze zaliczyłem wywrotkę na kretowisku......Całe szczęście bez strat.
   Mokry konkretnie do kolan od tej cholernej rosy spróbowałem jeszcze raz, jednak i tym razem zaliczyłem porażkę i kolejną wywrotkę. Niestety trzecia próba była chyba bez sensu - glajt zawilgotniał od rosy i nie wstawał tak jak powinien. Zrobił się ciężki, niemrawy i pociągnął mnie nie w tą stronę, której się spodziewałem. Najpierw opadał do tyłu, potem nagle coś mu się odwidziało i opadł w bok powalając mnie na kolana.
   Niestety - za pierwszym razem nie wyszło i miałem pozamiatane. Pomimo tego, że się uparłem i próbowałem aż trzy razy niedane mi tego dnia było polatać. Zbyt dużo rosy, za wysoka trawa i zbyt słaby wiaterek sprawiły, że z podkulonym ogonem i konkretnie przemoczonymi nogami wróciłem do domu. Tam gdzie tego poranka było moje miejsce - a nie na jakichś łąkach i innych wertepach.
   Uczucia klęski dopełniła wiadomość o Marka - Jemu wszystko się ładnie udało i polatał. Z informacji o trasie wiem że dosyć ładnie. Tyle, że On startował z kosmicznie lepszego miejsca. Co prawda ja mogłem też rzucić wszystko w diabły i pojechać do Niego, jednak wolałem być wygodny. W efekcie On polatał, a ja straciłem dobre trzy godziny na Strużalu.
   Tak niestety bywa......

   Wczoraj z Sosną objechaliśmy kilka róznych ciekawych miejscówek w Toruniu i mamy wypracowaną decyzję o lataniu nad grodem Kopernika. Jest kilka obiecujących miejsc i planujemy pokręcić się tu gdy tylko nadarzy się warun. Patrząc w prognozy wygląda na to, że jutro i w środę da radę polatać i dopisać wreszcie kilka godzin do "dziennika pilota". I mam nadzieję wreszcie porządnie polatać. No i trochę zdjęć porobić rożnych takich ciekawych.

   I na koniec - wczoraj, podczas objazdu miejscówek prawie przywieźliśmy do domu małego pieska. Wracając z okolic ul. Poznańskiej w Toruniu, na jednym  z przystanków autobusowych wałęsała się maleńka, na oko kilkumiesięczna prześliczna biszkoptowa suczka. Sosna od razu złapała z Nią wspólny język, a i ze mną też po chwili się dogadała. Super śliczna, żadnych ludzi wokół, wiec pojawił się problem co dalej - albo szukamy właścicieli w pobliskich zabudowaniach wyglądających jak przydrożne baraki, albo jedziemy do schroniska, albo zasuwamy do domu i mamy dla Wirusa "dziewuchę".
   Już powoli decyzja była konkretna, gdy pojawiła się jakaś zasmarkana małoletnia dziewczynka mówiąc, że to jej piesek. Oczywiście oddaliśmy sunię, jednak myśli były różne w stylu "co za małoletnia ku..wa, nie pilnuje tak fajnego psiaka, co za debilka, co za szmata itd". Normalnie słowa niecenzuralne, jednak chyba adekwatne do ludzi, którzy sprawiają sobie pieska, a potem mają go głęboko gdzieś. Normalnie trzęsie mnie na takie łachmytki. Szkoda suni, ale co zrobić. Pojechaliśmy dalej, żałując , że nie zgarnęliśmy tej suni i tak długo myśleliśmy co zrobić by wszystko było cacy. Niestety nie było cacy - sunia wróciła do tej szmaty, a my zastanawiamy się co dalej i kiedy kolejny fajny psiak zostanie wywalony na zbity pysk, jak się znudzi. Cóż - to przecież takie ludzkie nie dbać o zwierzaka, który przecież najlepszym przyjacielem człowieka jest......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz