poniedziałek, 26 września 2011

kolejne godziny nad Toruniem......

   Zapowiadałem ostatnio, że zamierzam się odkuć za niedzielne niepowodzenia. Udało się koncertowo, z nawiązką i w ogóle. Idealnie.
   Po pracy pojechałem na łąkę przy toruńskim cmentarzu komunalnym i po odpowiednim przygotowaniu sprzętu zamierzałem wystartować kilka minut po szesnastej. Warunki słabawe - właściwie bez wiatru z przechodzącymi regularnie kominami, które okręcały rękaw w każdym kierunku. Jakoś to będzie wykalkulowałem i postanowiłem nie martwić się na zapas. Oczywiście telefon do Fisu i zgłoszenie lotu, także by zorientować "kto co i jak" w okolicach. Trochę lipa, bo okazało się, że w czasie kiedy ja zaplanowałem latać nad Toruniem mają także latać samoloty z aeroklubu i zrzucać jakąś trutkę czy też inną szczepionkę na wściekliznę u lisów. Trochę niefajnie, bo zamierzali latać niedaleko mnie. No ale było nie było - ja także mam prawo korzystać z tej przestrzeni więc panowie piloci antków i tych innych - oczy dookoła głowy i oby wszystko ładnie wyszło. Oczywiście obowiązkowy telefon do "wieży w domu" czyli Sosny, "zgłoszenie lotu, uzyskanie potwierdzenia" i start, który wyszedł nadspodziewanie dobrze.
   W powietrzu nieco wietrzniej już było i dosyć turbulentnie. Wiadoma sprawa - ciepły słoneczny dzień, lasy, mnóstwo nagrzanych dachów musiało jakoś pracować i jakieś tam bąbelki puszczać.
   Krótki lot po najbliższej okolicy i rura nad Grębocin, potem Lubicz, Rubinkowo i nad Wisłą do Czerniewic.





   Potem wzdłuż aktywnego poligonu fajny locik nad południowym Toruniem i tuż obok mostu kolejowego przeskok nad północny brzeg. Przy przelatywaniu Wisły pogapiłem się na Antka który po kręgu podchodził do lądowania. Trochę mi to przypomniało, że aeroklubowi latają i mogą być w powietrzu - trzeba pilnować siebie i myśleć kilka ruchów do przodu, by latać tak jak się zapowiedziałem, a nie chuliganić w przestrzeni.





   Lot nad miastem spokojny, równy i pozwalający oddać się gapieniu na ziemię i tą całą zabudowę byłego miasta wojewódzkiego. Krótka wizyta na Wrzosach, pstryknięcie kilku ostatnich fotek i runda wokół łąki. Podejście do lądowania , przyziemienie i byłem na ziemi. Wg "gpsa" prawie dwie godziny w powietrzu i pokonane niecałe siedemdziesiąt kilometrów. Solówka połknęła dobre sześć i pół litra benzyny więc wyniki dosyć dobre :)


   Obowiązkowe zgłoszenie zakończenia, radosny telefon do wytęsknionej Sosny, pakowanie całego majdanu i na "Wiadomości" byłem w domu. Gorące buziaki, potem gorący rosół i wreszcie wszystko było na swoim miejscu. A ja w końcu się wylatałem......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz