niedziela, 25 września 2011

polatany weekend....

Dokładnie jak w tytule. Weekend był lotny w pełnym tego słowa znaczeniu.


   Ostatnio zupełnie przestawiłem się na latanie w Toruniu, jednak z uwagi na końcówkę mistrzostw Polski w akrobacji samolotowej i aktywny poligon zdecydowałem się na sobotnie latanie w Chełmży. Dodatkowym plusem tej lokalizacji była przelotowa wyprawa znajomków z Bydgoszczy. Zaplanowali traskę z wiatrem od siebie do okolic Rypina - cirka 100 km. Ja miałem podłączyć się w okolicach Chełmży, kawałek z Nimi polecieć a potem wrócić nad "dom".
   Jakoś tak po 15stej podjechałem na Strużal, przygotowałem sprzęt i chwilkę musiałem pogrzebać w solówce. Zaczął przecierać się "sznurek" pomiędzy uprzężą, a silnikiem - usterka dosyć popularna w napędach robionych w Szczecinie - znanych z montażu niezawodnych silników w "badziewiarski" osprzęt.  Trochę pogrzebałem, zabezpieczyłem i gdy rozkładałem skrzydło "bydgoszczanie" już byli nad Chełmżą. Fajny widok zobaczyć i usłyszeć innych nad "rodzinnym miastem".
   Trochę dmuchało, więc liczyłem na bezproblemowy start. Niestety, moje oczekiwania mogłem po chwili wsadzić do kieszeni. Start klasykiem nie wyszedł - za słabo dociągnąłem skrzydło. W efekcie spróbowałem alpejką i dopiero przy trzeciej próbie wszystko fajnie się udało. Warunki były krańcowe dla tego rodzaju startu - miejscami za słabo do alpejki, miejscami za mocno dla klasyka.. No ale w końcu się udało i byłem w powietrzu, szybki zaręt i po chwili, nabierając wysokości lecieliśmy już we trzech na wschód.




   Fajnie tak się razem leciało i kilometry umykały jeden za drugim. W okolicach Kowalewa zdecydowałem się na powolny powrót i walkę pod wiatr. Pożegnaliśmy się, życzyliśmy nawzajem powodzenia i każdy poleciał w swoją stronę. Oni dalej pchani wiaterkiem pomknęli w swoją stronę, a ja walczyłem z wiatrem w twarz. Po jakichś czterdziestu minutach byłem nad domem. Oczywiście machania do Sosny i odrobina wariactwa w postaci ostrzejszych zakrętów i innych takich.



   Pokręciłem się nad Chełmżą może z godzinkę i powoli wróciłem nad Strużal. Wylądowałem po 2 godzinach i 16 minutach mega zrelaksowany, wypoczęty i super zadowolony z tego lotu. Prędko się spakowałem i wróciłem do domku.


   Niedzielny poranek także w planach na latanie. Pierwotnie planowałem popołudnie, jednak prognozy kazały nieco zmienić orientację. Hołewer - wstałem o piątej, zapakowałem klamoty, zaskoczyłem senną obsługę stacji benzynowej zalewając we wszystkie kanistry życiodajny sok i pojechałem na łąkę przy cmentarzu komunalnym w Toruniu. Miało wiać słabe południe więc dla tej lokalizacji idealnie.
   Zastane na miejscu wilgoć i mgły kazały czekać. Ograniczyłem się do złożenia i odpalenia napędu i czekałem. Może koło ósmej coś delikatnie zaczęło podwiewać - wobec takich ruchów rozłożyłem glajta, zgłosiłem lot do Fisu i do Sosny i zacząłem startować. Niestety kolejnych sześć prób nie zaowocowało jakimkolwiek pozytywem. Za każdym razem albo nie dociągałem glajta, albo zbyt mała moc solówki nie pozwalała się zabrać po "rozsądnej ilości" kroków. Zrezygnowany, spocony jak mysz po godzinie takich kombinacji spakowałem się i zacząłem wracać do domu.
   W powietrzu cały czas bezwietrznie - nawet listki nie splamiły się jakimkolwiek ruchem, że o okolicznych wiatrakach nie wspomnę. Tego poranka niestety objawiła się jedna, chyba jedyna zła cecha mojego skrzydełka - niechęć do startowania bez wiatru. Ale co by nie marudzić - moja technika też nie jest idealna i gdyby się przyłożyć, odpowiednio poćwiczyć to pewnie nie zepsułbym tych kilku startów. A gdyby do tego dołożyć nieco mocniejszy napęd i porządną równą łąkę z dobrą trawą to pewien jestem, że zepsułbym może z jeden start na sto. Gdy się pakowałem zadzwonił Błażej z pytaniem czy bym z Nim nie polatał. Nie chciało Mu się samemu iść w powietrze i wykombinował, że fajnie by było razem polatać. No fakt - rzeczywiście fajno by było, tyle że ja już miałem konkretnie dosyć składania, rozkładania, biegania i marzyłem o powrocie do Sosny. Po prostu zniechęciłem się i miałem serdecznie dość.
   Gdy jedliśmy "niedzielne pyszne śniadanie" zadzwonił ponownie - spędził prawie godzinkę w powietrzu "szczęściarz" :) Mogłem i ja po południu się zapakować i po raz kolejny tego dnia próbować, jednak lenistwo wzięło górę. Biorąc pod uwagę fajne obiecujące prognozy stwierdziłem, że w poniedziałek sobie odkuję latając nad Toruniem. I zamierzam polatać tego dnia ile wlezie...:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz