poniedziałek, 13 czerwca 2011

pofestynowo....

   Dziś jest poniedziałek i właściwie wypada coś napisać o minionym weekendzie. Weekendzie fajnym, relaksującym, takim "bardzo miłym".
   Zaklinanie pogody udało się w 100 procentach. W sobotnie przedpołudnie zapakowaliśmy sprzęt, grilla, kiełbachy i te inne kotlety, i wyruszyliśmy na "imprezę". Pogoda od samego rana słoneczna, z wiatrem który jednak wg. zapowiedzi miał wieczorem siadać. Idealnie. Na miejsce dotarliśmy bez jakichkolwiek przeszkód - nawigacja doprowadziła do Wałyczyka, a na samo miejsce już luźno jechaliśmy wg rozstawionych tabliczek ze strzałkami. Ktoś pomyślał :)
   Na miejscu zostaliśmy oczarowani terenem, walorami okolicy i tym wszystkim co oferuje dobrze prowadzone miejsce z dala od zgiełku miasta i syfu codzienności. Dużo zieleni, ładnie wszystko przemyślnie porozstawiane, duża zgrabna łąka do latania, świetnie rozplanowana przestrzeń dla pilotów i dla publiczności. Jakaś taka fajna atmosfera chyba spowodowana tym, że wszystko miało swoje miejsce - tu było jedzenie, tam namiot dla pilotów, niedaleko stoiska z różnymi gadżetami, jeszcze gdzie indziej straż pożarna i "namiot medyczny". Były nawet trampoliny i inne takie huśtawki dla dzieciarni. A wszystko tak jakoś fajno "dopasowane" do siebie że ojeja. No po prostu super.
   Od razu odnaleźliśmy się na miejscu, wjechaliśmy na wyznaczone dla nas miejsca, wypakowaliśmy solówkę, którą po złożeniu i rozgrzaniu udostępniliśmy dla gawiedzi by mogła sobie pooglądać co człowiek czasami bierze na grzbiet. Nasz napęd stanął w doborowym towarzystwie trajek i innych napędów zjeżdżających się powoli pilotów. Prócz "nas" tekstylnych byli także inni użytkownicy przestrzeni - w sumie trzy motolotnie i jeden samolot UL. Do tego grupka modelarzy wyczyniających cuda swoimi zabawkami. Właściwie muszę się poprawić - te zabawki chyba zasługują na poważniejszą nazwę - puszczane przez Nich modele kosztują czasami kilkadziesiąt tysięcy i to, co Oni z Nimi wyrabiali w powietrzu już nie jest zabawą, a pełnym profesjonalizmu pokazem tego, co można zrobić z kawałkiem tworzywa i silnikiem.



   Oczekując na popołudniowe latanie kręciliśmy się po festynie odkrywając co chwilę rzeczy, które bardzo nam się podobały. Były oczywiście pogaduchy z innymi pilotami, było jedzenie kiełbas z grilla i cukrowej waty, było gapienie się na modelarzy robiących cuda ze swoimi modelami, gapienie się na motolotnie pracowicie wożące po niebie tłum chętnych. Na "pikniku" mieliśmy pierwszą poważną okazję porozmawiać z przedstawicielami firmy działającej na rynku energii odnawialnej/wiatrowej. Świetna sprawa i co chwilkę wielkie okrągłe oczy na to, jak opowiadali różne opinie zasłyszane od przeciwników takiej energetyki.



   W życiu nie sądziliśmy, że ludzie mogą wierzyć w takie bzdury, że siłownie wiatrowe powodują aids, rozpadanie się mózgów i problemy ze zdrowiem. Cóż - Polska. Niestety nasz kraj wciąż jest trochę zacofany, jednak o tym wiadomo już od bardzo bardzo dawna. Tu liczy się węgiel, wóda, górnicy rzucający śrubami w Warszawie i prawo do strajku w imię solidarności i radia maryja. Trochę się poprawia atmosfera z energetyką i tak przez nas lubianymi wiatrakami, jednak do "europy" nadal mamy daleko. Ale to temat na osobny wpis. My niezmiennie lubimy wiatraki i przy okazji opiszemy to gdzie indziej. Wracając do pikniku - pogłaskaliśmy kuca który podobnie jak motolotnie ciężko pracował wożąc ludzi, poobserwowaliśmy żmudny proces tatuowania giry jakiegoś zapaleńca, uśmiechaliśmy się do siebie i po prostu świetnie się bawiliśmy.







   Gdy już się wychodziliśmy i nacieszyliśmy atmosferą piknikowej soboty zaszyliśmy się w cieniu przy naszych samochodach. Tam odpaliliśmy z Sosną naszego grilla, pogaworzyliśmy z innymi pilotami i gapiliśmy się w niebo obserwując powoli uspokajające się warunki. Motolotnie z "Mikrolotu" wciąż pracowicie latały wożąc coraz to kolejne osoby których kolejka niezmiennie rosła. Widać ludziska bardzo chcą latać i taka okazja podczas pikniku jest idealną ku temu okazją. Krzysiek prezentował swoje gadżety paralotniowe i kombinezony wśród braci latającej, my grilowaliśmy, motolotnie warczały i było bardzo bardzo miło.
   Tymczasem ja miałem coraz większe ciśnienie na latanie. Planowałem wylatać dobre dwie godzinki i zaplanowałem sobie, że 17stej zacznę się powoli zbierać. Chciałem koło 18stej wystartować i pyrkać do 20stej z minutami. Niestety większość pilotów jakoś tak leniwie się zbierała słusznie obawiając się kończącej się powoli termiki i powoli słabnącego wiatru. Rzecz jasna ja także czekałem myśląc coraz bardziej o trudnym starcie na Actionie - jak wyjdzie i czy spalę? Jeśli wiatr siądzie zupełnie to będę musiał biegać i biegać - nie wiadomo czy się w ogóle uda, bo niestety kierunek mieliśmy "na drzewa". Trochę w nerwach byłem po prostu. Ale jakoś tak w końcu "tekstylni" zaczęli się gromadzić, zapadła decyzja o chwilowym wstrzymaniu lotów motolotni i naszym przygotowaniu się do startu. Krótka odprawa, ustalenie co i jak, założenie planu na przelot grupą nad Wąbrzeźnem, strzelenie pamiątkowej grupowej fotki i "hajda" w wyznaczony kąt do startu. Tam się porozkładaliśmy i po 19stej wystartowałem jako pierwszy z całej naszej grupki.


   Start taki sobie - jak pisałem wcześniej kierunek był "na drzewa", wiało ok 2-3 metrów, więc trochę jakichś dziwacznych rotorów szło po łące. Jednak wszystko wyszło i momentalnie byłem w powietrzu. Zamiast odejść po starcie na prawy krąg odszedłem na lewy, przechodząc dosyć nisko i trochę zbyt blisko publiczności, jednak było to spowodowane tymi nieszczęsnymi rotorami i bliskością drzew. Mogłem kombinować w prawo, lecz taki manewr stanowił większe ryzyko upadku z niskiej wysokości. W każdym razie wystartowałem i spokojnie kręciłem się po okolicy oczekując na resztę "ekipy". A ta była spora - było liczne "Gnieźnieńskie Stowarzyszenie Sportów Lotniczych im. Ludwika Szajdy", była reprezentacja Bydgoszczan w postaci Janusza "Netopelka" i Janka na trajce, byli koledzy z Torunia i my. Całkiem spora banda.





   Gdy już wszyscy w miarę się zebrali, polecieliśmy pokazać się nad miastem, zrobiliśmy szeroki krąg nad Wąbrzeźnem i powoli wracaliśmy, rozlatując się po niebie w chyba każdym możliwy kierunku. Ja wróciłem w okolice pikniku, by pokazać się Sośnie i być niedaleko Niej. Było nas tam kilku kręcących się dookoła i tak sobie lataliśmy robiąc zdjęcia i bzycząc po niebie. W końcu piknik w nazwie stoi "paralotniowy", więc zamiast lecieć gdzieś daleko trzeba było ludziom dać te kilka widoków naszych szmatek. "Netopelek" zapewnił doskonałą rozrywkę szalejąc na niskiej wysokości z taśmą i bez, i trzeba przyznać, że jeśli z dołu to wyglądało tak fajnie jak z góry to było super.





   Niestety nie odbyło się bez strat - jeden z trajkowiczów musiał wylądować w terenie przygodnym. Nie było to wielkim problemem, bo teren obfituje w całkiem dobre łąki jednak pech chciał, że podjeżdżając w miejsce feralnego lądowania samochodem utknął w rowie. Kierowca wyrżnął w kierownice i skaleczył nos, a autko straciło chłodnicę. Całe szczęście że tylko tyle, bo jednak należy pamiętać, że paralotniarstwo to sport ryzykowny i o poważne uszkodzenia tu całkiem łatwo.
   Czas mijał, wiatr ustał prawie zupełnie i to, co z poważniejszych spraw w powietrzu można było spotkać to muchy i komary latające coraz wyżej i wyżej. My zaś lataliśmy coraz niżej i niżej. Motolotnie wciąż śmigały zapoznając ludzi z ich specyfiką lotu, my w przerwach pomiędzy ich startami i lądowaniami hałasowaliśmy nad "płytą" bawiąc się niskimi przelotami i jakimiś tam figurami w stylu wingoverów i zakrętasów.


   Wreszcie coraz to kolejni piloci lądowali więc i na mnie przyszedł czas. Słońce już właściwie zachodziło, robiło się coraz ciemniej i szarzej, Sosna na ziemi była coraz cieplej ubrana, więc nie warto było się ociągać i wisieć na siłę. W końcu co to za frajda z latania po szarówce. Przy podchodzeniu do lądowania trochę poplanować musiałem - rękawy zwisały nie wzruszane jakimikolwiek podmuchami, wiec trzeba było się zdecydować jak wylądować. Zrobiłem krąg, nadleciałem, wylądowałem, lekko podbiegłem i po chwili byłem na ziemi w miejscu w którym zaplanowałem przyziemienie. Wreszcie wyściskałem Sosnę i zaczęliśmy się pakować. Po mnie jeszcze ktoś tam wylądował, jednak mogę z dumą powiedzieć, że z tekstylnych chyba najdłużej latałem tego dnia.
   Motolotnie nadal latały i kolejka wciąż była spora. Dodatkowo podjechali strażacy, którzy także pragnęli zobaczyć jak to jest u góry. Naprawdę podziwiam tych pilotów - latali do oporu, wciąż i furt, stale by jak największa liczba osób mogła spróbować tego innego wymiaru. Ja czasami po 2-3 godzinach latania jestem wykończony konkretnie, a co dopiero po lataniu przez cały dzień z kilkoma startami i lądowaniami na godzinę. Mieli "ręce pełne roboty". Pełen "szacun"
   W końcu gdy byliśmy już spakowani (szybkopak to świetna sprawa), zamarudziliśmy jeszcze chwilkę zajadając się kolacyjna kiełbaską z bułką, pogadaliśmy trochę i rozpoczęliśmy drogę do domku opuszczając powoli to tak fajne miejsce. W Chełmży byliśmy nieco po 22:30 po świetnym, pełnym wrażeń dniu, nieco zmęczeni, jednak pod ogromnym wrażeniem tego, jak fajny może być piknik.
   Do tej pory pikniki i imprezy plenerowe na jakich byliśmy były średniawe lub nędzne. Zawsze coś tam nam nie pasowało - a to jacyś menele, a to ktoś pijany, a to toalety w nie takim miejscu i tym podobne sprawy. Ten piknik to strzał w dziesiątkę. Było IDEALNIE i bardzo nam się podobało. Wszystko miało swoje miejsce i czas, rodziny z dziećmi miały co robić, nam w żadnym momencie także się nie nudziło i co chwilkę odkrywaliśmy rzeczy, które bardzo fajnie tam pasowały. Nawet muzyka która leciała z głośników nie męczyła, a pod tym względem jesteśmy wybredni. Zazwyczaj na imprezach masowych słychać "umpa umpa" i inne ordynarne disco polo (lub inne dody) - tu było wszystko w normie i nikogo chyba nie męczyło. Nie zauważyliśmy nikogo, kto zachowywałby się niewłaściwie, czy w jakiś sposób źle co jest chyba ewenementem na skalę światową. Zwłaszcza po naszych doświadczeniach z Chełmży i naszych najbliższych okolic, gdzie menele i alkohol lejący się strumieniami to podstawa. Tu było miło, rodzinnie i po prostu przyjemnie. Jako pilot także czuło się pełen profesjonalizm organizatorów i to, że ktoś kilka tygodni temu usiadł, pomyślał i miał głowę, by wszystko zorganizować tak jak to powinno wyglądać. My ze swojej strony dziękujemy, za to, że mogliśmy tam być, polatać i odkryć coś, co w Polsce jest rzadkością - dobrze zorganizowaną imprezę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz