sobota, 4 czerwca 2011

piątkowe zmagania....

   Ostatni piątek dopisał całkiem miłym porankiem. Może nie do końca udanym, ale miłym. Jako, że miałem wolne od zapier...ania do pracy, bladym świtem wybrałem się na łąkę z zamiarem wylatania choć dwóch godzin. Niestety z pierwotnego planu zrealizowałem zaledwie połowę.
   Na łące przywitał mnie lekki północny wiaterek (kierunek "od górki" i drogi) i całkiem dobrze zarośnięta łąka. Kawałeczek był skoszony, jednak nie dałbym rady z niego wystartować - był za wąski....Pierwsza myśl to "że kiepsko to widzę, ale popróbujemy".
   Rozłożyłem się, rozgrzałem napęd, zgłosiłem lot i przygotowałem się ostatecznie do startu. Niestety tego poranka dopiero za czwartym razem udało mi się wystartować. Trzy pierwsze próby zawalone konkretnie - za pierwszym razem kilka szkolnych błędów - za słabo biegłem, za szybko chciałem wystartować i w efekcie wywinąłem kozła na kolana - efekt "dżungli" pod nogami i startu w rotorach, drugi start zepsuty także na własne życzenie - w końcowej fazie rozbiegu wyłączyłem napęd. Sam nie wiem jak tego dokonałem, ale jakoś palec nacisnął i napęd zgasł. Za trzecim razem znowu zbyt ślamazarnie biegłem i pod koniec łąki skrzydło miast mnie zabrać, ładnym zgrabnym ruchem opadło do tyłu. Za czwartym razem już wyłapałem dobry moment, zacząłem biec, ładnie mnie zabrało i po chwili nabierałem już wysokości. Trochę lipa z tymi spalonymi startami, ale tak to jest gdy się połączy moje wciąż małe doświadczenie, zarośniętą niewielką łąkę, nadal nieco zbyt słaby napęd i trochę rotorów od "górki". Tego dnia starty wypadły na zawietrznej stronie półwyspu - czyli wiało od strony budynków, drzew i górki. Musiałem nieco zweryfikować pierwotny plan, bo przez te spalone starty straciłem godzinkę, jednak lepiej stracić godzinę lotu niż się poturbować. Tak, czy inaczej za czwartym razem się udało i po kilku minutach nabierając wysokości leciałem już w stronę Chełmży, by pokiwać Sośnie wyruszającej do pracy i odprowadzić Ją kawałek. Pokręciłem się nad Nią, potem nad Jej autobusem, śmignęliśmy razem do Kończewic gdzie się musieliśmy rozstać. Autobus za miastem był dla mnie trochę za szybki, a poza tym czekała mnie teraz droga pod wiatr przy budzącej się termice. A wiało całkiem całkiem. Na odpuszczonych trymerach leciałem ledwie 20 km/h. Poleciałem "duży kręgiem" dookoła Chełmży (przez Bielczyny, Dubielno i Nową Chełmżę) i po godzince lotu wylądowałem na Strużalu. Zgłaszając lot zapowiedziałem się z lataniem do dziewiątej i lądowanie nastąpiło krótko przed tą godziną.  Mógłbym polatać więcej, jednak przy zapowiedzianym lataniu wojska wolałem nie ryzykować w powietrzu. Poza tym te trzy spalone starty wymęczyły mnie konkretnie z rana i miałem już trochę dosyć tego biegania "po krzaczorach". Powoli się poskładałem i gdy odjeżdżałem wiatr się nieco odkręcił na kierunek idealny do startu po tym skoszonym kawałku. Cholernik jeden jakby się ze mnie śmiał.....Jednak co polatałem to moje :)







   Latało się dosyć dobrze, jednak podsumowując trzeba powiedzieć, że Action rzeczywiście wymaga techniki do prawidłowego startu. A tą trzeba jeszcze doszlifować, dodatkowo chyba trzeba pomyśleć o jakimś mocniejszym napędzie.....
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz