wtorek, 14 czerwca 2011

nie lubie poniedziałków...chyba

   Wczorajsze popołudnie było dziwne. Właściwie cały dzień był nieco dziwaczny - powrót do spraw codziennych po weekendzie był męczący - zwłaszcza, gdy wraca się do pracy, która niespecjalnie cieszy. Dodatkowo pogoda niby bezwietrzna, niby słoneczna, ale jednak z czymś takim, co powoduje ból głowy i chęć snu słodkiego. Po pracy podjechałem po Sosnę, załatwiliśmy kilka spraw i wróciliśmy do domku. Potem obiadek, krótka drzemka i po zapakowaniu sprzętu wyprawa na łąkę. Cały czas z jakimś takim "leniem" i ćmiącym gdzieś tam w tle bólem głowy - spowodowane ciśnieniem, pogodą, nerwami czy innym jakimś takim nie do końca wiadomym zjawiskiem......
   Popołudnie zapowiadało się optymistycznie - miało słabo podwiewać, ja wstępnie byłem umówiony z sąsiadami (mikrolot) na latanie z Ich terenu i konkretnie umówiony z Czesławem na powietrzne spotkanie pomiędzy Chełmżą, a Wąbrzeźnem. Niestety z latania u sąsiadów nic nie wyszło - nie udało nam się skontaktować i ostatecznie umówić "co i jak". W efekcie pojechałem na Strużal, by stamtąd spróbować wyruszyć na podniebne wojaże. Porozkładałem sprzęt i pomimo bezwietrza i wysokiej trawy postanowiłem spróbować wystartować Actionem. Kto zna choć trochę to skrzydełko wie jaki to "oporniak" podczas startu gdy nic nie wieje. Ja już go poznałem kilka razy od tej niewdzięcznej strony, jednak postanowiłem tego dnia na powtórkę licząc na to że nawet kilka spalonych startów pozwoli złapać w końcu technikę postawienia tego glajta w najgorszych możliwych warunkach. Niestety spaliłem trzy próby startu. Skrzydło albo źle, krzywo wstało, albo za wolno biegłem. W efekcie straciłem godzinę na próbowanie i płonne nadzieje, że wreszcie się uda polecieć. Suma summarum efekt tego był taki, że Action poszedł do wora, a jego miejsce na łące zastąpiło moje poczciwe Nemo. Wiatru nadal nie było, jednak miejsce startu zmieniłem na zupełnie inny kierunek - te drobne "piardy" które ledwie wzbudzały taśmę na wiatromierzu pokazały że się odkręciło.
   W międzyczasie doleciał nad Strużal Czesław na trajce podczepiony pod dudkową Syntezę w ulubionych przeze mnie kolorach. On, w przeciwieństwie do mnie nie spalił startu i od dobrej godziny był już w powietrzu lecąc "od siebie" do "mnie".
   By razem polatać tak jak to było planowane, teraz do mnie należało wystartować i zrobić to bez kłopotów. Gdy rozkładałem Nemo od razu mnie jakoś tak uderzyła prostota tego skrzydła - taśmy jakieś takie cienkie, długie, inne, tkanina szeleszcząca jak przy nowym skrzydle, wszystko tak odmienne od Actiona. Chyba po prostu odwykłem od Nemówki i chyba całkowicie już się przestawiłem na nowe skrzydełko. Trochę się obawiałem, bo jestem w locie przestawiony na samostateczniaka, ale postanowiłem się nie martwić licząc, że te wszystkie godziny spędzone w powietrzu jakieś tam nawyki spowodowały. Pierwszy start na Nemo spaliłem z własnej winy. Skrzydełko wstało bez problemów, natomiast ja, jak jakiś idiota nierówno biegłem chyba cały czas myśląc o tym, że coś mi nie wychodzi i ten dzień jakiś taki nie halo jest. A może to po prostu zmęczenie? Trzeba było rozłożyć się ponownie i tym razem wszystko wyszło tak, jak trzeba. Postawienie skrzydła, gaz, bieg, zaciągnięcie i po chwili nabierałem już wysokości.
   Chwila moment i lataliśmy już we dwóch wesoło krążąc wokół siebie. Właściwie to Czesław krążył dookoła mnie, bo moje skrzydełko jednak trochę wolne jest. Tak czy inaczej trochę polataliśmy razem ciesząc się takim wspólnym lotem i widokiem paralotni na tle okolicy. Szkoda, że straciłem tyle czasu na te spalone starty - gdybym wystartował tak jak planowałem polatalibyśmy tak sobie o wiele wiele dłużej.



   Tymczasem Czesław powoli musiał wracać "do siebie" bo paliwa coraz mniej, a kilometrów całkiem sporo. Zapadła decyzja, że polecę kawałek z Nim niejako odprowadzając Go w podzięce za to, że przyleciał, pobył i że możemy wreszcie popierdzieć po niebie razem. Polecieliśmy razem do Mlewa - kilka kilometrów na wschód od Chełmży. Tam pokręciliśmy się chwilkę i ostatecznie się rozstaliśmy - On poleciał do siebie, a ja zacząłem wracać nad Chełmżę by pokazać się Sośnie. Tym razem nie zostawiłem radia w domu i nie wiedziała, czy w końcu udało mi się wystartować, czy nie, czy coś się stało i w ogóle tęskno mi było do Niej.



   Po drodze popstrykałem trochę zdjęć na które miałem masę czasu. Nemo w porównaniu do Actiona jest powolne i właściwie zamiast lecieć ja "podążałem" z wolna. Te 10 km do domu w pewnym momencie wlokły się jak przysłowiowe flaki z olejem. A ja idiota jeszcze na dodatek nie podpiąłem speeda. W końcu dotarłem na miejsce. Od razu radość, kiwania itd. Kilka vingowerów, jakieś ostrzejsze skręty i przeloty na wysokości niewiele większej od okolicznych dachów. Nemówka posłusznie kręciła, jednak tu także czuć było różnicę w stosunku do Actiona. Wolniej skręcała, nie była taka zwrotna i w porównaniu do tamtego glajta topiła i trzeba było czasami nieźle podpierać się gazem. Ale i tak było fajnie poszaleć nad łąkami tuż przy domu.


   Pokręciłem się trochę i zacząłem powoli wracać nad Strużal.Zbliżała się dziewiąta, a do tej godziny był zgłoszony lot. Przeleciałem nad miastem, nad "ameryką" i po łagodnym długim podejściu wylądowałem. Nieco z przytupem spowodowanym jednak innym skrzydłem, niż to na którym latałem ostatnio. Action w końcowej fazie jest bardziej nośny, Nemo zaś przy lekkim przyhamowaniu zaczyna iść do ziemi jak kamień. W każdym razie wylądowałem, podbiegłem kawałek, opuściłem glajta i zabrałem się za dzwonienie do Sosny, by w końcu się nagadać po tych całych popołudniowych przygodach i godzinnym locie.
   Poskładałem sprzęt i przed dziesiątą byłem w domu. Zmachany, zmęczony, zniechęcony do Actiona i "jego startów" jednak przeszczęśliwy, że jednak udało się choć trochę polatać. Na "dziś" trzeba znaleźć inną większą, równiejszą, regularnie koszoną łąkę i nauczyć się w końcu startu bez jakiegokolwiek wiatru. Takie małe zadanie na przyszłość, bo już mam dosyć spalonych startów i biegania kiedy tak chce się latać.

Acha - poniedziałków nadal chyba nie lubię...zwłaszcza takich gdy widzę znowu pracę, głowa ćmi i starty nie wychodzą tak jak trzeba....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz