wtorek, 8 marca 2011

pierwszy marcowe popierduchy....

   Pierwsze marcowe pierdzenie mam już za sobą. I pierwsze kłopoty też. Poniedziałek pozwolił powisieć trochę nad miastem, pokręcić się po okolicy i po prostu pobyć tam w niebie. Poranek w pracy, dom, pakowanie, rozkładanie bez problemów. Na miejscu wiaterek ok 2-3 metrów więc bezproblemowy start. Potem zaplanowany lot nad Chełmżę, obowiązkowe machanie łapkami do Sosny która w międzyczasie wróciła z pracy i dalszy przelot nad Dubielno.


   Jest tam kilka przepięknych, równych trawiastych niczym niezastawionych łąk które myślimy zacząć wykorzystywać jako startowiska. Gdy rok temu rozmawialiśmy z żoną właściciela terenu jakoś tak nie była entuzjastycznie nastawiona, potem korzystaliśmy z innych miejsc i nie było właściwie ciśnienia na ten teren. Teraz ciśnienie coraz większe na te łączki, wiec postanowiłem zacząć tam coraz częściej bywać, przyzwyczajać miejscowych do widoku paralotni,a w odpowiednim momencie wylądować i pogadać z właścicielem. Wracając do lotu - poleciałem tam pokazać się, trochę pohałasować by miejscowi widzieli jak to wygląda. A na wiosnę uderzymy tam rozmawiać - wtedy będzie łatwiej i mam nadzieję ładnie się wszystko uda dograć.   Gdy już się pokręciłem i zmarzłem wróciłem nad Chełmżę, przeleciałem nad domkiem; pokiwałem Sośnie i już nieco niżej wróciłem nad Strużal.


   Po drodze pomachałem wędkarzom którzy niestrudzenie moczą kije w dziurach w lodzie. Cholera podziwiam tych facetów za to, że są w stanie wytrzymać tak długo licząc na to, że w jeziorze coś tam pływa, że się jeszcze nadaje do jedzenia, że im się nie nudzi i w ogóle dupska im nie odmarzają. Pomachali i trochę mnie tym zaskoczyli - bardziej spodziewałem się reakcji w stylu machania pięściami i grubych przekleństw. Jednym słowem pozytywnie. A potem już zacząłem sposobić się do lądowania. I niby wszystko fajnie, jednak nie do końca - łąka od ostatnich temperatur zaczęła rozmiękać, przez środek biegną błotniste koleiny, a na jednej połówce wyschnięte wysokie trawy. No i po regulacji napęd nieco mocniejszy (tak mi się wydaje??). Na dokładkę wiaterek który nie był równy a lekko szkwalisty - niby spokojnie, a po chwili dwa trzy metry silniejszy i z nieco innego kierunku. Podszedłem raz (by wyczuć co i jak), podszedłem drugi (by jeszcze raz wyczuć), podszedłem trzeci (ale źle wyliczyłem i wylądowałbym w błocku) no i w końcu podszedłem czwarty raz. Tym razem bardzo dobrze w mniej więcej tym miejscu co chciałem. Lądowanie bez większych problemów i znalazłem się na ziemi. Zmarznięty, z bolącymi rękami, ale przeszczęśliwy z prawie godziny w powietrzu. latałem w cieńszych zimowych rękawiczkach i to był błąd. Niby były dwa stopnie w plusie ale jednak łapki zmarzły. Ale co ja będę stękał. Warto było jak cholera.


   Pozkładałem sprzęt, odpaliłem i wyruszyłem w drogę do domu wraz ostatnimi promieniami słońca. Do Sosny czekającej w domu z pysznym domowym rosołem. Niestety zamiast wracać tą samą "ścieżką" którą wjechałem zacząłem kombinować. Do tego nieco słońce za ostro świeciło w oczy i w efekcie plan na powrót do domu musiałem przełożyć. Zamiast się zakopać samochodem w błocku, zawiesiłem się pomiędzy koleinami. Cholerne szczęście i kombinacje. Nie było co się zastanawiać - wyruszyłem na pomoc, uzyskałem ją u pierwszego zagadanego rolnika i po pół godzinie wyciągania samochodu wracałem do domu. Wyciągaliśmy najpierw mercedesem Vito który niestety poległ. Dopiero ciągnikiem się udało. Stary dobry ciapek. Wcisnąłem "wyciągaczowi" pięć dych i wróciłem do domu. Do mojej kochanej Sosny i przepysznego rosołu.
   Żeby było śmieszniej dokładnie rok temu zaczęliśmy odbyłem pierwszy w 2010 roku lot. Taka mała rocznica ?
   A na koniec taka dygresja drobna i spostrzeżenia : czas łąk na Strużalu zaczyna się powoli kończyć. "Duża" większość czasu zarośnięta i właściwie niezagospodarowana. Nieco nierówna i bardzo często z utrudnionym dojazdem. "Mała" choć o wiele lepsza, równiejsza to częściej podmokła niż sucha. Na "dziś" najlepsze miejsce w okolicach to Dubielno i mam nadzieję, że za jakiś czas tamten rejon opanujemy. Łąki duże, niczym nie okolone, bez niespodzianek w stylu druty, krzaki i inne takie drobiazgi. No i co najważniejsze łąki służące do produkcji trawy dla krów wiec co jakiś czas koszone i zadbane. Oby się udało :) Bo trochę tych nierówności i błocka dzięki któremu już dwa razy się zakopałem mam dosyć. Tak czy inaczej - to był udany dobry lot, fajne popołudnie i kolejne doświadczenia dzięki którym coś tam w głowie zostało. A do tego "ogólny nalot" rośnie i to najważniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz