czwartek, 31 marca 2011

cmentarna Chełmża....

   Co tu dużo pisać. Kolejny dzień minął, kolejny lot za mną, a na dokładkę idzie wiosna. Wielkimi krokami :)
   Kilka słów trzeba wklepać o wczorajszym lataniu, bo tak zacząłem od dziwacznego tytułu i może nie być wiadomo o co chodzi. Jakiś czas temu jeden z sąsiadów poprosił, żebym w miarę możliwości pstryknął kilka fotek chełmżyńskim cmentarzom. Jako, że z sąsiadami żyjemy bardzo dobrze trzeba było to małe zlecenie spełnić przy pierwszej możliwej okazji. A okazja trafiła się wczoraj. Warunki zapowiadane całkiem fajne, wiec od razu po pracy zapakowałem sprzęt, wdziałem kombinezon i pojechałem na nasze domowe startowisko :)
   Wiaterek dziwaczny - niby słaby, ale porywisty. Do tego co chwilkę zmieniający kierunek, co zaowocowało dwoma spalonymi startami. Już zacząłem się wkurzać, ale w końcu przy trzecim podejściu zebrałem się do kupy i wystartowałem. Zameldowałem do stanowiska domowej kontroli lotów (czyli do Sosny), że wystartowałem i zacząłem nabierać wysokości. Lekko jeszcze znad miasta podnosiło więc wspomagając się napędem wyszukiwałem jakieś bąble, by je delikatnie spróbować podkręcić. Niewiele z tego wychodziło, ale jednak stale się wznosiłem. Może w 10 minut dołączył do mnie jakiś taki duży skrzydlaty drapieżca więc lataliśmy we dwóch/dwoje( ?) Cholera wie co to - jastrząb, myszołów czy coś tam podobnego. Trochę pokręciliśmy razem po czym jak dla mnie wystarczyło.



   Może z 400 metrów miałem, jak zacząłem robić fotki spokojnie leżakującym w swoich skrzynkach umarlakom. Trochę kiepsko to wyszło, bo powietrze zamglone, chmurki słońce zasłoniły, a na dokładkę miałem brudny obiektyw w aparacie.


   Trochę lipa, ale popstrykałem, poklikałem i zacząłem gubić wysokość, by trochę niżej polatać nad Sosną i trochę pobyć bliżej domu. Potem trochę pokręciłem się nad miastem , trochę popstrykałem i zabrałem się za drogę powrotną nad Strużal.



   Jak to "teraz" lot trwał ok godzinki, mi jakoś nie było zimno, więc podjąłem decyzję o podskoczeniu do sąsiadów z Mikrolotu, z zamiarem podejrzenia jak wygląda ich terytorium po zimie. Leciałem z wiatrem i ziemia umykała całkiem fajnie z pod nóżek. U "sąsiadów" stał jedynie kadłub samolotu i nie było widać żywej duszy. Zakręciłem, nadleciałem ponownie, pstryknąłem kilka fotek, przyjrzałem się "ich" łące i wróciłem nad strużal. Po drodze ukłoniłem się panu, który ostatnio mnie tak fajnie wyciągnął ciapkiem z błocka na łące, zakręciłem jakiegoś tam wingovera i wylądowałem w przeciwnym kierunku do tego w którym starowałem. Wiatr odwrócił się konkretnie i teraz dmuchał już właściwie z jednej strony ze stałą siłą ok 2 metrów. Zastanawiałem się nad kolejnym startem ale ostatecznie zrezygnowałem. Półtorej godziny w powietrzu wystarczyło, do zachodu słońca zostało pół godzinki, niebo zaczęło pokrywać się coraz bardziej chmurami i wchodziło coraz większe zamglenie. Poskładałem sprzęt, wróciłem do domu, wypakowałem sprzęt, wyściskałem Sosnę i wreszcie mogłem powiedzieć sobie jasno i otwarcie, że to był kolejny udany fajny dzionek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz