sobota, 16 października 2010

wieczorowo szuwarowo


   Jako, że ze środowego latania wyszły nici trzeba było się odkuć przy pierwszej możliwej okazji....I udało się to zrobić już w piątek :)
   Prognozy wielce pozytywne pozwalały wierzyć, że wszystko ładnie wypali. Inni też latali (tyle że daleko - w okolicach Włocławka) więc rozesłaliśmy "wici" po znajomych o naszej łące i oczywiście zaprosiliśmy do nas.....Zawsze to fajnie polatać w kilku i pointegrować sie nieco z lokalnym środowiskiem.....nawet wzięliśmy naszego wysłużonego grilla i zapas kiełbas, chleba i innych gadżetów kuchni polowej.....kilku nie mogło; kilku w ogóle nie odpowiedziało; a dwóch z nich 'zadziałało". Po południu obiecał wpaść jeden znajomy z Bydgoszczy,a koło piątej zapowiedział się Marek z Torunia by w końcu wspólnie polatać....
   Wczesnym popołudniem przyjechaliśmy z Sosną z Chełmna, chwilkę nabraliśmy oddechu, zapakowaliśmy się i wyruszyliśmy na podbój przestworzy....Porozkładaliśmy sprzęt, pogrzaliśmy napęd i niestety trzeba było nieco odczekać - wiaterek jeszcze był. Trochę stres, że pogoda znowu zepsuje plany ale  byliśmy dobrej myśli......Przyjechał "bydgoszczanin" - był w drodze do Torunia, ale chciał wpaść, zobaczyć , pogadać, poklotować i w ogóle chwilkę choć pobyć z nami - dziękujemy za odwiedziny - mamy nadzieję, że będą częstsze i w końcu polatamy razem......
   Wreszcie nieco siadło, wyszpeiłem się, wycałowałem Sosnę i wystartowałem do lotu, którego założeniem było pokazać sie Markowi będącemu pewnie już w drodze. Start bez kłopotów, trochę wariactwa nad łąką, potem manipulacje przy uprzęży, bo niestety nie miałem zapiętej taśmy redukującej efekt odśmigłowy - nie pamięta się na ziemi; trzeba zapinać w powietrzu. Drobna kombinacja i już po chwili byłem w drodze nad "amerykę".....w pewnym momencie obserwując pola tuż przy mieście przyuważyłem faceta, który co chwile schyla sie, bierze w łapska jakieś grudy ziemi (czy też kamienie) i ciska nimi w powietrze....najwidoczniej we mnie miotający cham celował....tak dla "jego wiadomości" zrobiłem kilka kręgów, pokazałem mu środkowy palec i odleciałem w swoją stronę......Cóż - pierwszy raz spotkałem się z takim buractwem w naszych okolicach....
No ale - zabudowania koło których łaził wyraźnie chyliły się ku upadkowi, on sam wyglądał na jakiegoś zabiedzonego, zniszczonego menela więc pewnie coś tam w życiu mu nie wyszło i wini za to cały świat...jakiś nieudacznik czy coś.....ważne że debil nie trafił......




   Pokręciłem się nad okolicami Lidla i drogi 'z Torunia", ale Marka ani widu, ani słychu....polatałem, porobiłem kilka zdjęć i po pół godzince takiego wiszenia wylądowałem by trochę pobyć z Sosną, wypić jakąś herbatę i dalej czekać......


   Po jakimś czasie przyjechał Marek - trochę pogadaliśmy; zaczął się rozkładać a ja zebrałem się i  wystartowałem......Nie było sensu tracić czasu, bo powoli zaczęło wszystko szarzeć i robić się wieczorowo.....Więc lot coraz krótszy się szykował......Wystartowałem całkiem sprawnie, pokręciłem się trochę, powariowałem nad głowami, wykręciłem kilka wingoverów które cholera coraz bardziej lubię....tak teraz myślę, że gdy zaczynałem to się ich bałem...teraz sprawiają frajdę i lekarstwo na zdrętwiałe ręce, a Sosna też je lubi - czyli wszystko pasuje - mają uzasadnienie w każdej płaszczyźnie.....


   Po ok dwudziestu minutach wystartował Marek i już we dwóch polecieliśmy nad "Jurkiewiczów" pokazać, że jesteśmy, że latamy i żeby uważali w coraz gęstszej szarości.....Jako, że szkolą i akurat wylądowali nadlecieliśmy bliżej, zrobiliśmy kilka wygibasów i odlecieliśmy w swoją stronę - tzn w stronę jeziora by choć jakieś widoki z tego lotu mieć....W spokojnych wodach jeziora pięknie odbijało się niebo, ziemia była coraz ciemniejsza i wyglądało to wszystko pięknie....oczywiście było już po zachodzie słońca i powoli zaczęliśmy wracać.....teraz lecieliśmy pod wiatr, więc zszedłem trochę niżej, wdeptałem speeda i tak wracaliśmy.....Marek został nieco z tyłu - nie używa "beli" więc był wolniejszy....ale w tym przypadku to dobrze.....ja czułem się wylatany i chciałem wylądować jako pierwszy.....


   Lądowanie bez problemów, choć w trochę dziwnych warunkach - nie lądowałem jeszcze gdy było aż tak bardzo szaro....Mogłem wreszcie wyściskać Sosnę która dzielnie czekała na nas na ziemi.......Marek trochę pokręcił się nad głowami ciesząc się lataniem i tym, że jest w powietrzu.....i wcale się nie dziwię......ja też tak mam......
   W końcu wylądował, poskładaliśmy sprzęt i wyjechaliśmy na drogę by choć chwilkę pogadać.....Z chwilki zrobiło się nieco więcej, ale wiadomo jak to jest gdy zacznie się rozmawiać o wspólnej pasji i lataniu....Można tak spędzić długie godziny i nic się nikomu nie nudzi......Trochę dziwadłem byliśmy dla miejscowych którzy w swoich samochodzikach jeździli po drodze na której staliśmy radykalnie zwalniając i gapiąc się co to za stwory tam dyskutowały....
Ważne, że nam się nie nudziło i że wspólnie tego wieczoru polataliśmy....
   Fajnie jest tak powisieć nad tymi naszymi szuwarami, fajnie jest popatrzeć na paralotnie z góry, z boku, z dołu i po prostu razem lecieć - skrzydło w skrzydło...czasami lubię polatać sam ale czasami brakuje latania w "stadzie".....i fajnie, że tym razem się nam wszystko ładnie udało.....fajne popołudnie i fajne wieczorne latanie...........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz