czwartek, 14 października 2010

środowy prztyczek.....


   Poniedziałek i wtorek zleciały, nadeszła środa która wg. prognoz dawała szansę na niezłe latanie.......Popołudniu zapakowałem się do auta z całym potrzebnym majdanem i pojechałem......Sosna została w domu - umówiliśmy się, że przylecę pohałasować nad dom.......
   Dojechałem sprawnie i nawet nie zacząłem rozkładać sprzętu. Łąka przywitała wiatrem i chmurami....świnia......No nic...nie było rady - trzeba było uzbroić się w cierpliwość, rękaw; wiatromierz i spokojnie czekać - w końcu windgury, ICMy i te inne mówiły, że ma siąść.......
   Więc siadłem i czekałem, czekałem i czekałem......W końcu zacząłem łazić w kółko, a potem w "ta i we wta" by choć coś robić, bo przecież ile można siedzieć na dupsku.......Niestety wiatr nie uspokoił się i cały czas wiało ok 3-4 metrów.......
   Nad głową ruch w powietrzu konkretny - sznury kwękających przyjaźnie gęsi - jakby cholery zapraszały "choć do nas, tu w górze jest fajnie", jakiś znudzony pilot Wilgi pokręcił się też robiąc dwa kręgi nade mną ; łąką i w ogóle Strużalem........potem przeleciał śmigłowiec......Cholera wszyscy latają, a ja jak ten idiota siedzę na ziemi i czekam cierpliwie by w końcu pogoda odrobinkę sprzyjała......
   Niestety po półtorej godzinie takiego parawaitingu miałem dosyć......Wciąż wiało i nie zamierzało przestać....W końcu zapadła jedyna możliwa decyzja.....zniechęcony, zmarznięty wróciłem czując się tak jakby ktoś dał mi w pysk....Wielu pewnie zna takie wyjazdy kiedy się człowiek nastawi, cieszy na każde rozłożenie skrzydła, start, i nic z tego nie wychodzi........to tak jakby przegrać z czymś, na co się nie ma wpływu.......
   No i nie polatałem - dostałem za to prztyczka od losu by nie ufać do końca prognozom bo "one" zaskakują....czasami w ta dobrą stronę, czasami w tą złą......Tym razem zaskoczyły w ta drugą....cholery........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz